[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On zaświedział, że ktoś tam leży, lecz domyślał się tylko, że to jego żona bo ręka Racheli zsunęłafiranki, by ją zakrywały przed wzrokiem nieszczęśliwego męża.Obrzydliwe łachmany zo-stały wyniesione, a niektóre z rzeczy Racheli znajdowały się w pokoju.Każdy przedmiotznajdował się na zwykłym miejscu, w porządku utrzymywanym przez Stefana.Na kominkupalił się skromny ogień, a popioły z wnętrza kominkowego wymiecione zostały.Zdawało siębiednemu rzemieślnikowi, że on to wszystko widzi w obliczu Racheli i wcale nie patrzy na-około siebie.Te dowody czyjejś troski rozpłynęły się w jego oczach w łzy rzewności, lecz niepierwej, nim ujrzał, jak ona poważnie patrzy nań oczami pełnymi łez także.Spojrzała ku łóżku i zadowolona spokojem, w którym tam było wszystko, odezwała się ci-chym, równym, a dodającym odwagi głosem. Bardzom rada, żeś nareszcie przyszedł, Stefanie.Opózniłeś się niezmiernie. Błąkałem się po mieście. Tak myślałam.Ależ w taką noc niepogodną? Deszcz ulewny, wiatr silny. Wiatr? Zapewne wiał silnie.Słyszysz, jak wyje w kominie, jaki szum gdyby fali? Byłna takim wietrze, ale nie czuł go, ani jego tchnień grzmotnych nie słyszał! Byłam tu dzisiaj już raz, Stefanie! Gospodyni twoja przybiegła do mnie w godzinę obia-dową; powiedziała mi, że tu jest ktoś potrzebujący doglądania.I istotnie, miała słuszność.Ona w gorączce i w obłędzie, Stefanie.Poraniona także, pobita.Powoli zbliżył się ku krzesłu i usiadł, pochyliwszy przed nią głowę. Zrobiłam, co mogłam niewiele, Stefanie; a uczyniłam to naprzód dlatego, żeśmy razempracowały będąc dziewczętami jeszcze, i po wtóre dlatego, że ją pokochałeś i ożeniłeś się znią, gdy byłam jej przyjaciółką.On z głębokim westchnieniem oparł poorane zmarszczkami czoło na ręce. Na koniec znam twe serce.Ono nie tylko nie pożąda bezlitośnie jej śmierci, ale nie dopu-ści, aby cierpiała z braku pomocy i ratunku.Wiesz, kto wyrzekł: Niech ten, co się czuje bezgrzechu, pierwszy kamieniem ciśnie na nią.Takich znalazło się wielu.Ale tyś nie taki czło-wiek, żebyś nawet ostatni kamieniem miał rzucić, gdy ona już tak sponiewierana.56 Rachelo! Rachelo! O, biedny ty, biedny umęczony! Niech cię niebo wynagradza! rzekła z wyrazemwspółczucia. Jestem twą biedną przyjaciółką, całym sercem, całą duszą moją.Rany o których mówiła Rachela, znajdowały się, zdaje się, na szyi owej nieszczęśliwejofiary samej siebie.Rachela opatrzyła zranione miejsca nie odsuwając firanek.Umoczyłakawał płótna w filiżance, do której wpierw wlała ciecz jakąś z flaszeczki, i położyła na bolącemiejsca.Trójnogi stoliczek, przyniesiony umyślnie, stał przy samym łóżku; na nim znajdo-wały się dwie flaszeczki.Jednej z nich tylko co Rachela używała.Stefan nie tak siedział oddalony, aby ścigając okiem ruchy przyjaciółki, nie mógł wyczytaćnapisu wydrukowanego na sygnaturce flaszeczki.Zbladł jak chusta; opanował go nagłystrach. Zostanę tu, Stefanie rzekła Rachela, spokojnie wracając do swego krzesła dopókitrzecia godzina nie wybije.O trzeciej trzeba znów opatrzyć ranę, a pózniej można chorą zo-stawić w spokoju aż do jutra. A kiedyż wypoczniesz do jutrzejszej roboty, najlepsza moja? Spałam jak zabita poprzedniej nocy.Mogę czuwać kilka nocy z rzędu, jeśli potrzeba.Tobie to potrzebny jest wypoczynek; blady jesteś, znużony.Postaraj się zasnąć na krześle,dopóki ja czuwam.Pewno nie spałeś przeszłej nocy; łatwo się tego domyślić.Jutrzejsza pracabędzie cięższa dla ciebie, niż dla mnie.Stefan słyszał, jak wyje wiatr wstrząsający jego drzwiami, i zdawało mu się, że dawnyduch udręczeń i szalonego gniewu znowu go pragnie opętać.Ona go odpędzała, ona go nisz-czyła; on wierzył, że ona potrafi go obronić przeciw niemu samemu. Ona mię nie poznaje, Stefanie; sennie coś bredzi i patrzy błędnymi oczami.Przemawia-łam do niej nieraz, a ona jak gdyby nie słyszała! Może to i lepiej.Gdy przyjdzie do zmysłów,starania moje nie będą potrzebne i ona nic o nich wiedzieć nie będzie. Jak mniemasz, długo ona jeszcze będzie bez przytomności. Doktor powiedział, że jutro przyjdzie do siebie.Oczy jego znów padły na flaszkę;dreszcz po nim przebiegł.Rachela sądziła, że przeziębił się na wilgoci. To nie wilgoć od-powiedział to przestrach. Przestrach? Tak, tak! Wchodząc tutaj.Gdy błąkałem się.Gdym rozmyślał.Strach ogarnął go znowu; Stefan wstał, jedną ręką trzymając się gzymsu u kominka, drugą,drżącą konwulsyjnie, przyciskał do czoła swoje chłodne i mokre włosy. Stefanie!Zbliżyła się ku niemu.Wyciągnął rękę i zatrzymał ją. Nie! Nie zbliżaj się!.Nie! Usiądętam, przy łożu.Daj mi napatrzyć się na ciebie na ciebie dobrą, na ciebie przebaczającą naciebie miłosierną!.Pozwól, niech cię widzę taką, jaką cię spostrzegłem, gdym wszedł tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]