[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentin otworzył oczy i podniósł je na kanclerza, wyczytując z jego twarzy tę prawdę, a Dianora zobaczyła, że gdy miecz d'Eymona opadał z wysoko­ści i wbijał się w serce Valentina, książę Tigany się uśmiechał.Ten uśmiech pozostał na jego straszliwie zniekształconej twarzy nawet w śmierci.Dianorze wydawało się, że echo jego ostatniego słowa, tej jednej nazwy, wisi w powietrzu i rozbiega się falami nad doliną, gdzie ginęli Barbadiorczycy.Tuląc siwiejącą głowę martwego mężczyzny spoczywające­go w jej ramionach, nie mogła powstrzymać łez.“W Finavi­rze” - powiedział.Jego ostatnie słowa.Jeszcze jedna nazwa jakiejś krainy, leżącej dalej niż sięgają sny.Miał rację, jak wie­le razy miał rację.Gdyby bogowie im sprzyjali i byli w stanie się nad nimi ulitować, to powinni byli się spotkać w innym świecie.Nie tutaj.Miłość bowiem była tym, czym była, ale to nie wystarczało.Nie tutaj.Usłyszała jakiś dźwięk dobiegający spod baldachimu i od­wróciła się, by ujrzeć, jak d'Eymon pada przodem na fotel Brandina.O oparcie fotela wspierała się rękojeść jego miecza, a klinga przebiła pierś d'Eymona.Dianora litowała się nad bólem kanclerza, ale nie potrafiła wzbudzić w sobie prawdzi­wego żalu.Nie stać już jej było na taki smutek.D'Eymon z Ygrathu już się nie liczył, kiedy tuż obok leżeli ci dwaj lu­dzie.Mogła litować się, och, jak bardzo mogła się litować nad każdym mężczyzną czy kobietą, ale prawdziwie żałować mog­ła tylko tych dwóch.Na razie.Zawsze, uświadomiła sobie.Podniosła wtedy wzrok i zobaczyła Scelto, wciąż klęczącego, jedyną oprócz niej żywą osobę na tym wzgórzu.On też szlo­chał.Pojęła, że płacze nad nią, a nie nad zmarłymi.Pierwsze łzy zawsze ronił nad nią.Miała jednak wrażenie, że Scelto jest gdzieś bardzo daleko.Wszystko wydawało się dziwnie odległe.Poza Brandinem.Poza Valentinem.Po raz ostatni popatrzyła na mężczyznę, z miłości do które­go zdradziła swój dom, wszystkich swoich zmarłych oraz ze­mstę, którą tak dawno temu zaprzysięgła przed ogniem płoną­cym na kominku w domu swego ojca.Popatrzyła na to, co zo­stało z Brandina z Ygrathu, gdy uleciała z niego dusza, i powo­li, czule pochyliła głowę, by złożyć na jego ustach pożegnalny pocałunek.- W Finavirze - powiedziała.- Miłości moja.Następnie ułożyła go na ziemi obok Yalentina i wstała.Spojrzawszy na południe, spostrzegła, że trzech mężczyzn i rudowłosa kobieta zeszli już ze wzniesienia czarodziejów i zaczynają szybko przecinać nierówny teren dzielący ich od wzgórza.Odwróciła się do Scelto, w którego oczach kryło się straszliwe przeczucie.Pamiętała, że Scelto ją zna, że ją kocha i zna o wiele za dobrze.Wiedział wszystko oprócz tej jednej rzeczy, a ten jeden sekret ona zabierze ze sobą.Miała do tego prawo.- W pewnym sensie - rzekła, pokazując na księcia - byłoby niemal lepiej, żeby nikt nie wiedział, kim był.Nie wolno nam chyba jednak tego robić.Powiedz im, Scelto.Zostań i powiedz im, kiedy tu przyjdą.Powinni wiedzieć, kimkolwiek są.- Och, moja pani - szepnął z płaczem.- Czy to musi się tak kończyć?Wiedziała, co chce powiedzieć.Oczywiście, że wiedziała.Nie będzie teraz przed nim udawać.Spojrzała na ludzi - kimkol­wiek byli - zbliżających się szybko z południa.Na kobietę.Na brązowowłosego mężczyznę z mieczem, na drugiego o ciemniej­szych włosach i na trzeciego z nich, drobniejszego od tamtych dwóch.- Tak - rzekła, patrząc na nich.- Tak, chyba musi.Odwróciła się i zostawiła go z umarłymi, żeby czekał na przybyszów.Zostawiła za sobą dolinę, wzgórze, wszystkie od­głosy bitwy i bólu, i ruszyła w dół pasterską ścieżką, która wiła się na zachód po zboczu wzgórza, ukryta przed wzrokiem innych.Wzdłuż ścieżki rosły kwiaty: jagody sonrai, dzikie li­lie, kosaćce, żółte i białe anemony, a wśród nich jeden szkar­łatny.W Tregei mówiono, że kwiat ten zabarwiła na czerwono krew Adaona w miejscu, w którym upadł.Nie było na zboczu żadnych ludzi, którzy mogliby ją zoba­czyć lub zatrzymać, a niedaleko zaczynał się płaski teren, po­tem plaża i w końcu morze, nad którym krążyły rozkrzyczane mewy.Miała krew na ubraniu.Porzuciła je na szerokim pasie tego białego piasku.Weszła do wody - była zimna, ale nie tak, jak morze pod Chiarą w dniu Nurkowania.Szła powoli, aż woda dosięgła jej bioder.Wtedy zaczęła płynąć.Prosto w morze, na zachód, ku miejscu, gdzie zajdzie słońce, kiedy w końcu opuści się w dół, by zakończyć ten dzień.Była dobrą pływaczką; daw­no temu uczył ją ojciec i brat, po tym, jak przyśnił jej się pe­wien sen.Do ich zatoczki nawet przyszedł raz z nimi książę Valentin.Dawno temu.Kiedy w końcu zaczęła odczuwać zmęczenie, była już bardzo daleko od brzegu, tam gdzie błękitnozielony kolor oceanu przy­brzeżnego zmienia się w ciemniejszy błękit głębi.Tam zanur­kowała, prąc w dół, oddalając się od błękitu nieba i spiżowego słońca.Wydawało jej się, że w wodzie pojawiła się dziwna świa­tłość, jakby ścieżka w morskich głębinach.Nie spodziewała się tego.Nie sądziła, że będzie na nią cze­kało coś takiego.Nie po tym wszystkim, co się stało, co zrobiła.Była tam jednak rzeczywiście jakaś ścieżka jaśniejąca włas­nym blaskiem.Dianora czuła już zmęczenie i znajdowała się bardzo głęboko.Zaczęło jej ciemnieć przed oczyma.Wydało się jej, że na skraju skrzącego się blasku dostrzega jakiś migający kształt.Nie widziała go jednak wyraźnie, bo zaczęła ją ogar­niać jakby mgła.Pomyślała przez chwilę, że ten kształt musi być riselką, chociaż na to nie zasłużyła, albo nawet Adaonem, chociaż nie miała najmniejszych podstaw, by tak sądzić.Wte­dy jednak wydało się Dianorze, że w ostatniej chwili jej umysł rozjaśnił się światłem, a mgła nieco zrzedła, i zobaczyła, że nie zjawiła się jej ani riselką, ani bóg.To przybyła Moriana, łagodna i łaskawa, by zaprowadzić ją do domu.* * *Jedyny żywy na wzgórzu wśród zmarłych, Scelto wstał i z naj­większym spokojem, na jaki go było stać, czekał na ludzi, którzy zaczynali się już wspinać na zbocze.Kiedy trzej mężczyźni i kobieta weszli na szczyt, ukląkł przed nimi z pokorą.Patrzyli w milczeniu na ślady wydarzeń, które rozegrały się na wzgórzu.Na to, co zabrała ze sobą śmierć.Zdawał sobie sprawę, że mogą go zabić.Nie był pe­wien, czy o to dba.Król leżał zaledwie na wyciągnięcie ręki od Rhuna, który go zabił.Rhuna, który niegdyś był księciem tu, w Dłoni.Księ­ciem Tigany.Dolnego Corte.Scelto miał wrażenie, że gdyby później miał chwilę czasu, to być może mógłby zacząć dopaso­wywać do siebie elementy tej układanki.Mimo odrętwienia, w jakim się znajdował, czuł przeszywający ból w głowie, ile­kroć zaczynał się zastanawiać nad całą tą sprawą.Tyle się dokonało w imię zmarłych.Teraz doszła już pewnie do wody.Tym razem nie wróci.Nie spodziewał się jej powrotu w dzień Nurkowania; próbowała to ukryć, ale kiedy się owego dnia obudziła, wyczuł coś w jej za­chowaniu.Nie rozumiał dlaczego, ale wiedział, że przygotowy­wała się wtedy na śmierć.Miał całkowitą pewność, że była na nią gotowa, ale coś się w jej życiu zmieniło tamtego dnia nad wodą.Więcej się już nie zmieni.- Jesteś.?Podniósł wzrok.Spoczywało na nim czyste, szare spojrzenie szczupłego, czarnowłosego mężczyzny, siwiejącego na skro­niach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl