[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Broń również mamy w większości swoją.W naszych górach nie ma krasnoludów, a ich wyroby rzadko trafiają do nas, tylko z północnych jarmarków.- Nie złość się, Hjarridi, ale chcę cię jeszcze o coś zapytać.- Nie kończ - uśmiechnął się pomocnik sternika.- Chcesz zapytać, czy nie walczymy z Gondorem? Teraz nie.Mamy pokój.Żyjemy w zgodzie niemal ze wszystkimi.Tylko dlatego jesteśmytutaj, bo wieziemy towary z Rohanu, sojusznika Gondoru.Według umowy mamy kilka miejsc na postoje na wybrzeżu, w ujściach Iseny, Gwathlo i Brandy winy.My, drużyna Farnaka, szanujemy umowę, ale są i tacy, co napadają na gondorskie okręty.- I mówisz o tym tak spokojnie? - oburzył się hobbit.- A jak mam mówić? - uśmiechnął się Hjarridi.- Ale oni.Oni łamią słowo!- Słowo? Oni nie dawali żadnego słowa.Pokój zawarły drużyny Farnaka, Lodina, Khaputa, Bjelafa.My przyjęliśmy pokój, ponieważ posłowie Królestwa rozmawiali z nami i przekonali nas.Ale czy Farnak może odpowiadać za Skilludra, Olma, Oria? Z nimi nikt nie prowadził pertraktacji! A takiego, który mógłby mówić w imieniu wszystkich, nie mamy.I nie będziemy mieli, jak sądzę.Póki wszyscy wodzowie naszego Ludu nie zawrą pokoju, nie będzie go, i nic na to nie poradzisz.Gondorscy królowie niemało wyrządzili nam krzywd, okrutnie prześladowali i wyganiali z miejsc, które nasi ojcowie usiłowali zająć.Wtedy nikt nie mógł nawet myśleć o wojnie, byliśmy osłabieni, nieliczni, ludziom brakowało odwagi.Tak więc porachunki są niewyrównane z obu stron i pochopnie nas nie osądzaj, hobbicie!Płynęli bez przerw, cały czas przy sprzyjającym wietrze, i po czterech dniach, po wyjściu na pokład, Folko, wzdrygając się z powodu porannej wilgoci, zobaczył, że brzegi rozsuwają się i między zielonymi wzgórzami na wprost dzioba błękitnieją bajkowe przestrzenie nieskończonego Wielkiego Morza.Później, znacznie później, znalazł odpowiednie słowa, by opisać swoje pierwsze spotkanie z nieskończonością, ale teraz po prostu otworzył usta i gapił się na wielobarwną, błękitno-szaro-niebieską równinę, zlewającą się na skraju nieba z bielą odległych obłoków.Usłyszał krzyki czarnogłowych mew, szybujących nad zalewem, do którego wpadała rzeka, zobaczył spiętrzone fale uderzające o brzeg, i już nie potrafił oderwać wzroku od horyzontu, który przyciągał z niepojętą mocą każdego ze Śmiertelnych.Tam, za turkusowym widnokręgiem, leżało Błogosławione Królestwo, tam wznosiły się białe wieże Tirionu, tam złoty piasek Eressei zacieniły pochylone gałęzie platanów; tak było w cudownych baśniach elfów, wywołujących zachwyt, a jednocześnie nostalgiczną tęsknotę za czymś pięknym, ale nieosiągalnym.Krasnoludy już widziały Morze i nie reagowały tak emocjonalnie jak hobbit.Folko niedługo napawał się wspaniałymi widokami - barka przybijała już do przystani, zaczynał się wyładunek.Ludzie Farnaka szybko i sprawnie przerzucili długie kładki na wysokie burty okrętu; już na pierwszy rzut oka hobbit rozpoznał w nim znane z niedawnego snu kształty i dumnie wznoszący się rzeźbiony dziób.Podszedł do nich sam Farnak i polecił się pakować; teraz na barkę wejdzie inna załoga i natychmiast ruszy z powrotem, w górę rzeki.- Odbijamy dzisiaj, jak tylko skończymy załadunek - dodał sternik.- Do miasta nie radzę iść, nie będziemy czekali na nikogo.Folko na długo zapamiętał tę niespieszną mowę urodzonego gdzieś w Amorze człowieka, który zamienił przestrzeń jego pól na bezmiar morza, sochę oracza na wiosło sterowe marynarza.Zapamiętał też jego wzrok, w którym nie było ciekawości ani niechęci, jaką zauważał niemal zawsze w oczach rozmawiających z nim ludzi.Nie, Farnak nie był ani zły, ani twardy, po prostu hobbit nic go nie obchodził.Miał swoje kłopoty i nikt nie powinien pchać się z głupimi i nic nieznaczącymi słowami współczucia czy próżnej ciekawości.Po „smoku” oprowadzał ich również Hjarridi.Przyjaciele szybko urządzili się i spędzili resztę czasu do południa na rozmowach o Morskim Ludzie.- Gdzież, niech mnie Durin oświeci, możemy się z nimi zejść? - Torin drapał się wściekle po czubku głowy, słysząc od hobbita, że ten rozpoznał okręt ze swojej wizji.- Powinno się wydarzyć coś, co przemiesza wszystkie narody i wszystkie drogi - powiedział zamyślony Folko, który przeżywał w tej chwili dziwne doznania.Stał na dnie bardzo głębokiej studni, ale nad głową wciąż widział błękitny prostokąt nieba, a jakaś niewidzialna ręka przerzucała przed jego wewnętrznym wzrokiem stronice nieznanej mu książki, na których znajdowało się mnóstwo niejasnych, dziwacznych symboli.Nie schodzili z okrętu, wziąwszy pod uwagę radę Farnaka; a właściwie nie było dokąd iść.Wzdłuż rzeki ciągnęły się jednakowe, zbudowane z bali przystanie, za nimi przysadziste długie budowle bez okien, z płaskimi dachami, najprawdopodobniej magazyny, jak przypuszczał Folko.W górze rzeki, na szczycie nadbrzeżnego wzgórza, zauważył znajomą biało-niebieską chorągiew, obok niej zaś powiewała czarna z jakimś rysunkiem, którego nie potrafił rozpoznać.Na brzegu rzeczywiście pełno było uzbrojonych pancernych, bardzo podobnych do tych, których spotykał w Annuminas; ci z niedowierzaniem spoglądali na okręty.Żołnierze stali w niewielkich grupkach albo wolno się przechadzali; zakuci w pancerze, w rękach trzymali miecze i włócznie.Między nimi przez cały czas przemykali ci, których Arnorczycy nazywali Morskim Ludem.Wysocy i niscy, smagli i biali, czarno- i jasnowłosi, wszyscy wymieszali się w tym dziwnym plemieniu.Większość nosiła proste i obszerne stroje w brązowym lub zielonkawym kolorze; byli nieuzbrojeni, i Folko nawet podejrzewał, że Hjarridi przechwalał się, mówiąc o ich waleczności, gdy zza rogu jednego z magazynów wyszedł oddział liczący mniej więcej pięćdziesięciu ludzi, wszyscy z tarczami, w hełmach, z mieczami przy pasach.Przyjrzawszy się dokładniej, hobbit zauważył również kolczugi, łuki, ale o ile żołnierze Arnoru byli uzbrojeni jednakowo, to pancerni Morskiego Ludu jakby starali się przelicytować jeden drugiego w dziwaczności swego rynsztunku.Torin naliczył dwanaście rodzajów hełmów, ze wszystkich stron Śródziemia; miecze także mieli różne: jedne takie jak w Amorze, drugie o wiele krótsze i grubsze, inne wygięte lub tak długie, że można było ich używać tylko oburącz.Oddział ten przeszedł wzdłuż całej linii przystani i skrył się za budowlami.Malec uważał, że ten Lud to nie żaden lud, tylko banda zuchwałych młodych ludzi z wszystkich możliwych plemion, którzy zgromadzili się na południowym wybrzeżu, żeby móc najeżdżać i grabić.Był wobec nich nieufny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]