[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.114Violet, mówiąc to, zacisnęła wargi i przewróciła oczami, naśladując wytworne maniery Christabel.Eliza wybuchnęła śmiechem,bo parodia była wyjątkowo udana.- Jeśli zdobyłaś jej uznanie, to jesteś w stanie podbić sercawszystkich.Przyjaciółki wymieniły konspiracyjne uśmiechy.Eliza byławdzięczna, że ma kogoś, kto tak dobrze ją rozumie.Może powiedzieć Violet o książeczce w szufladzie? Nie musiałaby mówić, żezaglądała do środka, tylko że ją znalazła.Ale wiedziała, że gdy tylko otworzy usta, Violet domyśli się prawdy.Uznała więc, że lepiejo tym nie wspominać.O pewnych rzeczach nie rozmawia się nawet z przyjaciółmi.- Znowu ten rumieniec - zauważyła Violet.- Na pewno dobrze się czujesz? Agnes chętnie ci zaparzy herbatę.Wiesz, jak lubinas wszystkich rozpieszczać.Eliza miała odmówić, ale stwierdziła, że filiżanka herbaty dobrze jej zrobi.Wciąż czuła się lekko wytrącona z równowagi.- No dobrze.Violet skinęła głową, zadowolona, i poszła zadzwonić na służącą.Dopiero po jej wyjściu Eliza zauważyła, że wciąż ściska w rękumosiężną zatyczkę, lepką już teraz od potu.Ukradkiem wytarładłoń o rękaw i zakorkowała kałamarz.Dwa dni pózniej, po południu, Kit i Eliza jechali powoli wzdłużparkowej alejki.- Jeszcze wcześnie, nie ma nawet trzeciej, więc nie powinniśmy spotkać zbyt wielu osób.Tłumy ściągną tu dopiero za jakieśpółtorej godziny, więc nie musisz się denerwować.- Mów za siebie - mruknęła Eliza pod nosem.- Wszystko słyszałem.- W głosie Kita brzmiało rozbawienie.- Dasz sobie radę, Elizo.Pamiętaj tylko, co ci mówiłem, zatrzymujesz się, gdy zobaczysz kogoś, z kim powinnaś porozmawiać.Wymieniacie uprzejmości, jedno czy dwa pytania i możemy jechaćdalej.Pięć minut, nie więcej.115Całe szczęście, pomyślała.Pomimo wielu tygodni starań Kita,nie była pewna, czy jest w stanie podtrzymać rozmowę dłużej niżpięć minut.Chciała przyjechać do parku rano, jak zwykle, ale poprzedniegowieczora Kit ogłosił, że planuje popołudniową przejażdżkę, żebyEliza mogła wypróbować" swoje nowe umiejętności towarzyskie.Wyjaśnił, że jeśli pojadą odpowiednio wcześnie, nie będzie aż tylułudzi, toteż Eliza będzie mogła zakosztować wrażeń w parku, niemusząc jednocześnie stawiać czoła tłumom.Tak czy inaczej, w parku zebrało się już mnóstwo osób - powozy, jezdzcy i spacerujące pod rękę pary przemierzały trawiastąprzestrzeń.Nie było to jej pierwsze wyjście do parku w popołudniowejporze.W poprzednich latach bywała tu czasem z ciotką, ale wte-dyjechały zawsze wynajętym powozem.Siedziała bez słowa, cichai zalękniona, podczas gdy ciotka się zatrzymywała, żeby porozmawiać ze znajomymi.Były to głównie dojrzałe kobiety i starsimężczyzni, którzy ledwie raczyli kiwnąć Elizie głową na powitanie,rozmawiając wyłącznie z ciotką.Tak więc dzisiejsza przejażdżka będzie w pewien sposób jejpierwszą wizytą w parku.Bez ciotki i jej powozu, za to po kilkutygodniach lekcji z Kitem, Eliza miała wreszcie okazję, żeby sięsprawdzić.Oby jej się udało.Aż zesztywniała na samą myśl o ewentualnym niepowodzeniu.Jej wierzchowiec, klacz o imieniu Andromeda, poruszył się pod niąnerwowo, wyczuwając jej niepokój.Eliza wolała swojego dotychczasowego konia, ale łagodna klaczka kilka dni temu dostała kolki.Koniuszy zaaplikował jej kurację i miała się już lepiej, ale mimo tomusiała jeszcze przez parę dni pozostać w stajni.Kit wybrał więc dla niej innego konia, kasztankę o zgrabnymchodzie i spokojnym usposobieniu.Andromeda była młodymzwierzęciem, więc zdarzały jej się czasem wybryki, ale Eliza corazlepiej radziła sobie w siodle, więc bez kłopotu potrafiła opanować116swawolną klacz, tym bardziej że w zatłoczonym parku można byłojechać wyłącznie stępa.- Zbliża się lady Shipple, lady Eelsworth i lord Turtlesford- mruknął cicho Kit.- Tylko się nie śmiej z nazwisk*.Chociaż,prawdę mówiąc, Turtlesford zawsze mi przypominał żółwia, z tymiswoimi wytrzeszczonymi oczami.- Jesteś niemożliwy! - wykrzyknęła Eliza ze śmiechem, zatrzymując swojego wierzchowca obok Kita.- Witam, Turtlesford, drogie panie.Jak samopoczucie w tympięknym dniu? - Kit rozjaśnił się w uśmiechu.- Znacie, rzecz jasna, pannę Hammond?Pasażerowie otwartego powoziku zwrócili spojrzenia na Elizę.Trzy pary brwi zmarszczyły się niepewnie, usiłując dopasować nazwisko do twarzy, i nagle trzy pary oczu otworzyły się szeroko zezdumienia.- Ależ oczywiście.Panno Hammond, co za miła niespodzianka.Nie wiedziałam, że jest pani w mieście.Parę sekund temu nawet nie pamiętałaś o moim istnieniu, pomyślała Eliza.- Owszem - powiedziała głośno.- Tej zimy i wiosny zatrzymałam się u księstwa Raeburn.- Ach tak.Odkąd pani ciotka odeszła z tego świata.- LadyEelsworth skłoniła głowę o lekko siwiejących skroniach.- Takmi przykro.Zmierć kogoś z rodziny jest zawsze bolesna, ale takajuż kolej rzeczy.- Przerwała, omiatając Elizę wyniosłym spojrzeniem.- Muszę powiedzieć, że wyjątkowo korzystnie pani wygląda, lepiej niż kiedykolwiek.Zmierć ciotki najwyrazniej paniposłużyła.Dama uśmiechnęła się chytrze.Przez długą chwilę Eliza patrzyła na nią bez słowa.Co za wredna wiedzma, pomyślała.Dawna Eliza zmilczałaby, spuszczając oczyi mając nadzieję, że cały incydent pójdzie w zapomnienie.Ale nowaGra słów: eel (ang.) - węgorz, turtle (ang.) - żółw (przyp.tłum.).117Eliza uznała, że zdecydowanie należy odpowiedzieć.Spojrzała prosto w oczy starszej kobiecie.- To nie jej śmierć mi posłużyła, ale raczej jej pieniądze, czynie to chciała pani powiedzieć?Tym razem to lady Eelsworth zaniemówiła.- Ja tylko.- To bardzo szlachetnie ze strony mojej ciotki, że zostawiła miswój majątek- ciągnęła Eliza, niezrażona.-I ma pani rację, milady,pieniądze rzeczywiście bardzo ułatwiły mi życie.Kupiłam za nie naprzykład tę suknię.Jak się pani podobają krój i kolor?Lady Eelsworth oblała się rumieńcem.- Bardzo twarzowa.- W rzeczy samej, przeurocza - potwierdził radośnie lordTurtlesford.- Powiedziałbym, że to dobry wydatek.- Dziękuję, milordzie.- Eliza przyjęła komplement z uśmiechem.- Słowo daję, tak pani wypiękniała, że ledwo panią poznałem.Jeśli to wszystko dzięki spadkowi, to niechże pani go wydaje bezwahania.- Tak zrobię, milordzie.- Eliza się roześmiała.Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym się pożegnali.Elizai Kit ruszyli dalej.- Już chciałem cię bronić przed tą sekutnicą, ale widzę, że niebyło potrzeby.- Kit posłał jej szeroki uśmiech.- Przywołałaś ją doporządku po mistrzowsku.Niedługo to ja będę brać u ciebie lekcje.- O, nie sądzę.- Pokręciła głową.-Wciąż jeszcze cała się trzęsę.Nie mogę uwierzyć, że tak się do niej odezwałam.- Ona pewnie też nie.Niedługo wszyscy się dowiedzą, że niemożna cię już ignorować ani lekceważyć.Wróżę ci sezon zupełnieinny od poprzednich, mały wróbelku.- Tu spojrzał przed siebie.- O, znowu ktoś nadjeżdża.Bądz tak dobra i obiecaj, że nie zrobiszim krzywdy.Ale następna pogawędka obyła się bez starć i potyczek.Kuwłasnemu zdumieniu, Eliza przy każdym spotkaniu emanowa-118ła wdziękiem i pewnością siebie, stopniowo nabierając śmiałościi opanowania, tak w mowie, jak i w zachowaniu.Wyglądało na to,że po długich godzinach spędzonych z Kitem tak mocno zapadłyjej w pamięć jego wskazówki, że teraz słowa padały jej z ust swobodnie niby krople wody w czasie ulewnego deszczu.Gdy Kit oznajmił, że pora wracać do domu, Eliza była bardzozadowolona.- Lady Dolby okazała się miła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]