[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I czego pan tak stoi?Wołodia podszedł do szafki, kucnął i zaczął przebierać flakoniki i pudełka z lekarstwami.Jego ręce drżały, czuł w piersi i w brzuchu zimne fale, które przewalały się przez jegownętrzności.Od zapachu eteru, karbolu i różnych traw, które chwytał bez potrzeby i którerozsypywały się w jego drżących rękach, zrobiło mu się niedobrze i zakręciło w głowie. Maman chyba poszła  myślał. To dobrze.dobrze. Długo jeszcze?  zapytała przeciągle Niuta. Już.To chyba morfina. powiedział Wołodia przeczytawszy na jednej z sygnatur morph.  Proszę!Niuta stała w drzwiach, trzymając jedną nogę na korytarzu, a drugą w jego pokoju.Poprawiała włosy, które trudno było doprowadzić do porządku  były takie gęste i długie!  iz roztargnieniem patrzyła na Wołodię.W obszernej bluzce, zaspana, z rozpuszczonymiwłosami, w skąpym świetle, które wpadało do pokoju z białego, nie oświetlonego jeszcze35 słońcem nieba, wydawała się czarująca, boska.Zachwycony, drżąc na całym ciele i zrozkoszą wspominając, jak obejmował to cudowne ciało w altance, podał jej krople ipowiedział: Jaka pani jest. Proszę?Weszła do pokoju. Proszę?  zapytała z uśmiechem.Milczał i patrzył na nią, potem, tak jak w altance, wziął ją za rękę.A ona patrzyła naniego, uśmiechała się i czekała: co będzie dalej? Kocham panią. wyszeptał.Przestała się uśmiechać, zastanawiała się przez chwilę i powiedziała: Niech pan zaczeka, chyba ktoś idzie.Ach, ci gimnazjaliści!  mówiła cicho, idąc dodrzwi i wyglądając na korytarz. Nie, nie ma nikogo.Wróciła.Przez chwilę pokój, Niuta, świt i on sam  wszystko zlało się w jedno uczucie ostrego,niezwykłego, niesłychanego szczęścia, za które gotów był oddać życie i pójść na wiecznąmękę, ale uczucie to bardzo szybko zniknęło.Widział teraz przed sobą okrągłą, brzydkątwarz, zniekształconą wyrazem obrzydzenia i sam poczuł wstręt do tego, co się stało. No nic, muszę już iść  powiedziała Niuta, spoglądając na Wołodię z niesmakiem.Ależ brzydki, żałosny.fuj, brzydkie kaczątko!Jakież ohydne wydawały się teraz Wołodii jej długie włosy, obszerna bluzka, jej kroki,głos!. Brzydkie kaczątko. pomyślał po jej wyjściu. Ma rację, jestem wstrętny.Wszystkojest wstrętne.Za oknem wschodziło słońce, głośno śpiewały ptaki; słychać było, jak w parku krzątał sięogrodnik i skrzypiała jego taczka.A za chwilę rozległo się ryczenie krów i dzwięki pastuszejfujarki.Blask słońca i dzwięki przypomniały mu o tym, że istnieje gdzieś życie czyste, piękne,romantyczne.Ale gdzie? Wołodia nigdy nie słyszał o nim ani od maman, ani od tychwszystkich ludzi, którzy byli wokół.Kiedy służący budził go na poranny pociąg, udawał, że śpi. Do diabła ze wszystkim!  pomyślał.Wstał po dziesiątej.Czesząc się przed lustrem i patrząc na swoją brzydką, bladą ponieprzespanej nocy, twarz, pomyślał: To prawda.Brzydkie kaczątko.Kiedy maman go zobaczyła i przestraszyła się, że nie jest na egzaminie, powiedział: Zaspałem, maman.Ale proszę się nie niepokoić, zdobędę zaświadczenie lekarskie.Madam Szumichina i Niuta obudziły się po dwunastej.Wołodia słyszał, jak Szumichinagłośno otworzyła okno, jak na jej niski głos Niuta odpowiedziała gromkim śmiechem.Widział, jak otworzyły się drzwi i zaczęły nadciągać gęsiego kuzynki i rezydentki (w tłumietych ostatnich była i maman), jak pojawiła się umyta, roześmiana twarz Niuty, a obok niejczarne brwi i broda jej męża, który właśnie przyjechał.Miała na sobie małoruski strój, w którym wyglądała zle i niezgrabnie; żarty architekta byłypłaskie i niesmaczne; w kotletach było za dużo cebuli  jak się Wołodii wydawało.Wydawałomu się również, że Niuta specjalnie głośno się śmiała i zerkała w jego stronę, żeby pokazaćmu, iż to, co się stało w nocy, nie ma dla niej żadnego znaczenia i że ignoruje obecnośćbrzydkiego kaczątka przy stole.Po trzeciej Wołodia jechał z maman na stację.Nieczyste wspomnienia, nieprzespana noc,grozba wyrzucenia z gimnazjum, wyrzuty sumienia  wszystko to wzniecało w nim ciężką,36 mroczną złość.Patrzył na wychudły profil maman, na jej malutki nosek, na pelerynę, którądostała od Niuty i burczał: Po co maman się pudruje? Nie wypada w wieku maman! Maman się upiększa, nie płaciprzegranej, pali cudzy tytoń.obrzydliwość! Nie kocham maman.nie kocham!Znieważał ją, a ona wodziła oczkami, załamywała rączki i szeptała przerażona: Co ci jest, mój drogi? Mój Boże, woznica usłyszy! Przestań, bo woznica usłyszy! Onwszystko słyszy! Nie kocham.nie kocham!  ciągnął ciężko dysząc. Jesteście zepsuta, bezduszna.Niepozwalam nosić tej peleryny! Słyszycie? Bo podrę ją na strzępy. Opamiętaj się, moje dziecko!  rozpłakała się maman. Woznica usłyszy! A gdzie majątek mego ojca? Gdzie wasze pieniądze? Wszystko przepuściliście! Niewstydzę się tego, że jestem biedny, ale że mam taką matkę.Kiedy koledzy pytają o was,zawsze się czerwienię.Do miasta były dwie stacje.Przez cały drogę Wołodia stał na platformie i drżał na całymciele.Nie chciał wchodzić do wagonu, bo tam siedziała matka, której nienawidził.Nienawidził również siebie, konduktorów, dymu lokomotywy, zimna, od którego, jak mu sięwydawało, tak drżał.I im ciężej robiło mu się na sercu, tym mocniej czuł, że istnieje gdzieśna tym świecie życie czyste, szlachetne, ciepłe, piękne, przepełnione miłością, radością,wolnością.Czuł to i tęsknił za tym tak mocno, że jakiś pasażer popatrzył się na niegouważnie i zapytał: Pana chyba zęby bolą?Maman mieszkała z Wołodią u Marii Pawłowny, damy szlachcianki, która wynajmowaładuże mieszkanie i trzymała u siebie lokatorów.Zajmowali dwa pokoje: w jednym, z oknami,gdzie stało łóżko i na ścianach wysiały dwa obrazy w złotych ramach, mieszkała maman, a wdrugim, przyległym, ciemnym i malutkim, Wołodia.Miał tylko kanapę, na której spał, i nicwięcej; cały pokój był zastawiony wiklinowymi koszami z ubraniem, pudłami po kapeluszachi innymi rupieciami, które, nie wiadomo po co, przechowywała maman.Lekcje Wołodiaodrabiał w pokoju maman albo we  wspólnym  jak nazywano duży pokój, w którymzbierali się lokatorzy w czasie obiadu i kolacji.Po powrocie do domu położył się na kanapie i przykrył kołdrą, żeby się ogrzać.Pudła pokapeluszach, kosze i rupiecie przypomniały mu, że nie ma własnego pokoju, nie ma miejsca,gdzie mógłby się ukryć od maman, jej gości i głosów, które było słuchać ze  wspólnegopokoju; tornister i książki, porozrzucane po kątach, przypomniały mu o egzaminie, na którynie poszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl