[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Świad­czył o tym nawet wygląd ulic, projektowanych z myślą o pojazdach.Lucilla wątpiła, czy w całej dzielnicy znalazłoby się choć jedno lądo­wisko.Ani śladu omitopterów czy śmigaczy.Za to słychać było mu­zykę, mgliście przywodzącą na myśl semutę.Nowa moda wśród uzależnionych od semuty? Z pewnością w miejscach takich jak to narko­mani wyłazili z kryjówek.Burzmali dał znać o ich przybyciu, przesuwając dłonią przez świetlisty promień.W tym czasie Lucilla przyjrzała się fasadzie bu­dynku.Od ulicy nie było żadnych okien.W lśniącej matowo anty­cznej plastalowej płycie połyskiwały tylko tu i ówdzie wyloty wizje­rów.Też staroświeckich, o wiele większych niż nowoczesne typy.Ukryte w cieniu drzwi bezszelestnie uchyliły się do wewnątrz.- Tędy.- Burzmali sięgnął za siebie i wciągnął ją do środka za łokieć.Znaleźli się w słabo oświetlonym korytarzu, w którym pachniało egzotycznymi potrawami i cierpkimi wywarami.Lucilla przez chwilę analizowała wdzierające się w nozdrza wonie.Melanż, dojrzały aro­mat cynamonu, nie do pomylenia z niczym innym.I.tak, semuta.Rozpoznała przypalony ryż, sól korzenną.Ktoś starał się stworzyć za­słonę dla całkiem innej kuchni.Wytwarzano tu materiały wybuchowe.Przyszło jej do głowy, żeby ostrzec Burzmaliego, ale po namyśle zre­zygnowała.Nie musi o tym wiedzieć, a w ciasnym korytarzu mogły kryć się uszy, słyszące każde słowo.Burzmali poszedł przodem po ciemnych schodach, oświetlonych zdychającym luminopasem, umieszczonym wzdłuż skośnej listwy.Na górze odnalazł przycisk, ukryty na jednej z licznych łat na ścianie.Nacisnął go.Nie rozległ się żaden dźwięk, lecz Lucilla odczuła zmia­nę w pulsującym wokół ruchu.Cisza.Dla niej był to nowy rodzaj ci­szy, przyczajona gotowość do ucieczki lub walki.Na klatce schodowej było zimno, ale nie dlatego się trzęsła.Za drzwiami rozległy się kroki.Otwarła siwowłosa kobieta w żółtym chałacie i spojrzała na nich spod nastroszonych brwi.- To wy - powiedziała skrzypiącym głosem.Usunęła się na bok, wpuszczając ich do środka.Słysząc zamykające się za nimi drzwi, Lucilla obrzuciła pokój szybkim spojrzeniem.Ktoś mało spostrzegawczy widziałby w nim tylko nędzną norę, ale to był pozór.Pod nim kryła się jakość.Ubóstwo było maską, wynikającą po części z tego, że miejsce to zostało urzą­dzone przez szczególnie wymagającą osobę.To ma stać tutaj i nigdzie indziej! To idzie tam, a tamto zostaje tutaj! Meble i bibeloty były z lekka sfatygowane, ale najwyraźniej komuś to nie przeszkadzało.Był to pokój, któremu podniszczone sprzęty dodają jeszcze uroku.Do kogo należał? Do tej starej, która teraz z trudem kuśtykała w kierunku drzwi po prawej stronie?- Dopilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał aż do świtu - rzekł Burzmali.Zatrzymała się i odwróciła.Lucilla przyjrzała się jej.Znowu ktoś, kto udaje podeszły wiek? Nie.Naprawdę była stara.Z każdym krokiem chybotała się niepew­nie, jej szyja się trzęsła - porażka ciała, które ją zdradziło i nic nie można było na to poradzić.- Nawet jeśli to będzie ktoś ważny? - spytała kobieta.Spoglądała na boki, kiedy mówiła.Usta rozchylały się tylko na tyle, by wyszedł z nich dźwięk.Odmierzała słowa, jak gdyby musiała wydzierać je sobie z wnętrzności.Ramiona, pochylone latami zgina­nia się nad tą samą pracą, nie chciały się wyprostować tak, żeby mogła spojrzeć Burzmaliemu w oczy.Zamiast tego zerkała w górę przez za­słonę brwi, co tworzyło wrażenie, że patrzy ukradkiem.- Jakich to ważnych osób oczekujesz? - spytał Burzmali.Stara zadrżała.Przez dłuższa chwilę zdawało się, że nie rozumie pytania.- Przyyychodzą tu ważne osoby - powiedziała.Lucilla odczytała wreszcie sygnały jej ciała i wybuchła, chcąc uprzedzić Burzmaliego:- Ona jest z Rakis!Dziwaczne spojrzenie starej zatrzymało się na niej.Sędziwy głos zazgrzytał:- Byłam kapłanką, Damo Hormu.- Jasne, że jest z Rakis - wtrącił Burzmali.Jego ton ostrzegał ją, żeby nie drążyć tej sprawy.- Nie podniosłabym na ciebie ręki - jęknęła stara [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl