[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, jak jego splot tnie., szarpiąc jej splot.Pożoga oddechu w pustych płucach, skoki serca na powrót zaczynającego tłoczyć krew.Odzyskał wzrok, srebrne i szare cętki unosiły się między nim a kamiennolicą Lanfear, nadal odzyskującą równowagę po tym, jak ją odrzuciło od własnych strumieni.Głowę i pierś, wciąż niby rany, przepełniał ból, niemniej jednak Pustka umocniła się i ból fizyczny osłabł.I dobrze, że tak się stało, Rand bowiem nie miał czasu na odzyskiwanie sił.Zmuszając się do wykonania ruchu naprzód, zaatakował ją Powietrzem, niczym pałką, która miała ją po­zbawić przytomności.Lanfear przecięła splot, a on uderzył ponownie, i jeszcze raz, i znowu; za każdym razem, gdy ona przecinała jego ostatni splot, spadał na nią wściekły grad cio­sów, które w jakiś sposób widziała i potrafiła odparować, za każdym razem podchodząc coraz bliżej.Gdyby dał radę zająć ją jeszcze chwilę dłużej, gdyby jedna z tych niewidzialnych maczug wylądowała wreszcie na jej głowie, gdyby zdołał po­dejść dostatecznie blisko, by móc zdzielić ją pięścią.Nieprzy­tomna byłaby bezradna jak każdy człowiek.Nagle jakby do niej dotarło, co robi.Nadal blokując jego ciosy z równą łatwością, jakby każdy z nich widziała, cofała się tanecznymi krokami, dopóki barkami nie dotknęła ściany wozu.A wtedy uśmiechnęła się, uśmiechem prosto z serca zimy.- Będziesz umierał powoli i będziesz mnie błagał, bym ci pozwoliła mnie pokochać, zanim umrzesz - powiedziała.Tym razem nie uderzyła bezpośrednio w niego.Uderzyła w jego połączenie z saidinem.Pod wpływem pierwszego, ostrego jak nóż dotknięcia, pa­nika rozbrzmiała w Pustce niczym gong, Moc kurczyła się, wsuwając coraz głębiej między niego a Źródło.Przeciął ostrze tego noża Duchem, Ogniem i Ziemią; wiedział, gdzie go szu­kać; wiedział, gdzie jest to połączenie, poczuł pierwsze nacię­cie.Tarcza, którą Lanfear próbowała utkać, zniknęła i pojawiła się na nowo, powracała tak samo szybko, jak on ciął, ale za­wsze towarzyszyło temu chwilowe cofanie się saidina, który prawie go wtedy zawodził, przez co jego kontruderzenie ledwie udaremniało jej atak.Władanie dwoma splotami na raz powin­no było być łatwe - potrafił władać dziesięcioma i więcej - ale nie wtedy, gdy jeden służył do rozpaczliwej obrony przeciwko czemuś, o istnieniu czego nie wiedział, dopóki pra­wie nie było za późno.Nie wtedy, gdy myśli innego człowieka stale usiłowały wypłynąć na powierzchnię we wnętrzu Pustki, podpowiadając mu, jakim sposobem mógłby ją pokonać.Gdy­by usłuchał, to wówczas być może to Lews Therin Telamon odszedłby z tego miejsca z Randem al'Thorem - głosem czasami odzywającym się w jego głowie, o ile w ogóle.- Obie te ladacznice będą musiały patrzeć, jak błagasz ­powiedziała Lanfear.- Ale czy to one powinny patrzeć, jak umierasz, czy raczej to ty powinieneś patrzeć, jak one umierają?Kiedy zdążyła wejść na otwartą platformę wozu? Musi ją obserwować, czyhać na najlżejszą oznakę, że się zmęczyła, że traci koncentrację.Płonna to była nadzieja.Stanęła obok wy­krzywionej framugi ter'angrealu i patrzyła na niego z góry niczym królowa, która zaraz wyda wyrok, a mimo to mogła sobie pozwolić na marnowanie czasu na chłodne uśmiechy kie­rowane na bransoletę z ciemnej kości słoniowej, którą bez koń­ca obracała w palcach.- Co zrani cię najbardziej, Lewsie Therinie? Chcę cię zranić.Chcę, byś poznał ból, jakiego żaden człowiek nigdy dotąd nie zaznał!Im grubszy stawał się strumień płynący ku niemu od Źród­ła, tym trudniej było go przeciąć.Dłoń zacisnęła się na kieszeni kaftana, kamienny posążek tłustego człowieczka wpił się z ca­łej siły w piętno czapli odciśnięte w jej wnętrzu.Wciągnął saidina najgłębiej jak mógł, dopóki skaza nie zaczęła dryfować po Pustce, a on nie upodobnił się do rzednącego we mgle deszczu.- Ból, Lewsie Therinie.I ból pojawił się, agonia pochłonęła świat.Nie w sercu albo w głowie tym razem, ale wszędzie, w każdej jego cząstce, gorące igły wkłuły się w Pustkę.Zdawało mu się niemalże, że słyszy syk przy każdym ukłuciu, a każde wnikało jeszcze głębiej niż poprzednie.Nie zaniechała prób otoczenia go tarczą; były coraz szybsze, potężniejsze.Nie potrafił uwierzyć, że jest taka silna.Przywarłszy do Pustki, do przepalającego na wskroś, do zama­rzającego na lód saidina, bronił się jak szalony.Mógł położyć temu kres, mógł z nią skończyć.Mógł przywołać błyskawicę albo omotać ją ogniem, którego sama użyła do zabijania.Przez ból pomykały obrazy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl