[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Automaty programował sam, niemogły więc reagować na deszcz ani na burzę piaskową.Z niewidocznej w mrokach121pustyni leciało coś i rozpryskiwało się ognistymi paciorkami, wyładowania następowa-ły na powierzchni pola i zagadkowe pociski, odskakując już w płomieniu, smużyły sięparabolami coraz bledszej poświaty albo ściekały wzdłuż wypukłości osłony energe-tycznej.Szczyty wydm wyskakiwały na mgnienie z ciemności i nikły, wskazniki drgałyleniwie efektywna moc, zużywana przez zespół miotaczy Diraca na unicestwieniezagadkowego bombardowania, była stosunkowo niewielka.Słysząc już za plecami kro-ki dowódcy, Rohan spojrzał na zestaw czujników spektroskopowych. Nikiel, żelazo, mangan, beryl, tytan odczytał z jasno oświetlonej tarczy astro-gator, stając obok niego. Wiele bym dał, żeby zobaczyć, co to właściwie jest. Deszcz metalowych cząstek powiedział powoli Rohan.Sądząc z wyładowań,wymiary ich muszą być małe. Chętnie bym zobaczył je z bliska.mruknął dowódca.Jak pan myśli, zaryzyku-jemy? %7łeby wyłączyć pole? Tak.Na ułamek sekundy.Drobna część dostanie się w głąb perymetru, a resztęodetniemy, włączając pole z powrotem.122Rohan nie odpowiedział przez dobrą chwilę. Cóż, można by odezwał się wreszcie z wahaniem.Ale zanim jeszcze dowódca podszedł do pulpitu sterującego, świetlne mrowie zgasłorównie nagle, jak się pojawiło i zapadła ciemność taka, jaką znają tylko pozbawioneksiężyców planety, krążące z dala od centralnych skupisk gwiezdnych Galaktyki. Nie udały nam się łowy mruknął Horpach.Z ręką na głównym wyłączniku stał dobrą chwilę, potem skinąwszy lekko głowąRohanowi, wyszedł.Jękliwy dzwięk sygnałów odwołujących alarm wypełniał wszyst-kie poziomy.Rohan westchnął, raz jeszcze spojrzał w pełne czarnego mroku ekranyi poszedł spać.CHMURAZaczynali już przywykać do planety do jej niezmiennego, pustynnego obliczaz nikłymi cieniami chmur zawsze jakby się rozpływających, nienaturalnie jasnych, spo-między których i za dnia prześwitywały silne gwiazdy.Do szmeru piasku, zapadającegosię pod kołami i stopami, do czerwonego, ociężałego słońca, którego dotyk był niepo-równanie delikatniejszy od ziemskiego, tak że gdy mu się poddawało plecy, zamiastciepła czuło się wtedy tylko jakby milczącą obecność.Rano ekipy wyruszały w teren,każda w swoją stronę, energoboty znikały wśród wydm, kołysząc się jak niezgrabnełodzie, opadała kurzawa i pozostali przy Niezwyciężonym mówili o tym, co będzie124na obiad, co radarowy bosman powiedział dziś do łącznościowego, albo usiłowali sobieprzypomnieć, jak się nazywał pilot kursowy, który przed sześciu laty stracił nogę w wy-padku na satelicie nawigacyjnym Terra 5.Gadali tak, siedząc na pustych kanistrach podkadłubem, którego cień, niczym wskazówka gigantycznego zegara słonecznego, krą-żył, wydłużając się zarazem, aż dotykał linii energobotów.Od tej chwili zaczynali jużwstawać i wypatrywać wracających.A ci znów, kiedy się pojawili, głodni i zmęczeni,tracili nagle całe ożywienie, w jakim utrzymywała ich praca w metalowych zgliszczach miasta , i nawet ekipa Kondora po tygodniu przestała już przybywać z sensacyjny-mi nowinami, sprowadzającymi się do tego, że udało się w znalezionych szczątkachrozpoznać jakiegoś człowieka, i to, co było w pierwszych dniach znakami grozy, przy-wiezione z Kondora , zostało starannie zapakowane (bo jak nazwać inaczej ów pro-ces sumiennego układania wszystkich ocalałych szczątków ludzkich w hermetycznychzbiornikach, które powędrowały na dno statku?) i znikło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]