[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ten widok krzyk Para ucichł, a on sam oparł się wyczerpany o ścianę jaskini.- Nie zbliżaj się do mnie! - ostrzegł, z trudem chwytając po­wietrze.- Nie dotykaj mnie więcej!Nie wiedział, co zrobił ani jak to zrobił, lecz cieniowiec przycu­pnął obok ogniska i wpatrywał się weń zalęknionym wzrokiem.Cień istoty w ciele dziewczynki krótko zamigotał i zniknął.Czerwony blask w jej oczach zgasł.Dziewczynka wstała powoli i wyprostowała się.Znowu była prawdziwym dzieckiem, kruchym i zagubionym.Jej ciemne oczy przyglądały mu się przez długo i jeszcze raz powiedziała słabo:- Przytul mnie.Następnie zawołała coś w gęstniejący mrok na zewnątrz i pojawiło się kilkadziesiąt pajęczych gnomów, kłaniając się jej nisko przy wej­ściu.Przemówiła do nich w ich własnym języku, podczas gdy one klęczały przed nią, a Par przypomniał sobie, jak przesądne są te stworzenia, wierzące w najróżniejszych bogów i duchy.A teraz znaj­dowały się we władzy cieniowca.Chciało mu się krzyczeć.Pajęczaki podeszły do niego, rozluźniły krępujące go więzy, schwy­ciły go za ręce i nogi i pociągnęły naprzód.Dziewczynka zagrodziła im drogę.- Przytulisz mnie? - Niemal budziła współczucie.Potrząsnął głową, usiłując się wymknąć dziesiątkom trzymających go rąk.Wywleczono go na zewnątrz, gdzie dym ognisk i nizinna mgła mieszały się ze sobą i wirowały jak senne widziadła.Zatrzymano go na krawędzi urwiska, za którą otwierała się mroczna czeluść.Dziewczynka stała obok niego.- Stare Bagniska - szepnęła.- Mieszkają tam wiedźminy.Czy znasz wiedźminy, elfiku?Par zmartwiał.- Dostaną cię teraz, jeśli mnie nie przytulisz.Pożrą cię pomimo twojej magii.Nagle się oswobodził, odpychając na boki swych strażników.Cieniowiec zasyczał i cofnął się, a pajęcze gnomy odskoczyły na boki.Rzucił się doprzodu, usiłując się przez nie przedrzeć, lecz zagrodziły mu drogę i zepchnęły go do tyłu.Miotał się, uderzając na oślep to w tę stronę, to w tamtą.Wyciągały się po niego ręce, powykręcane, włochate i drapieżne.Pogrążył się w kłębowisku kudłatych ciał i pi­skliwych głosów.Po chwili słyszał już tylko własny głos, wrzeszczący gdzieś w jego wnętrzu, że nie może dać się ponownie schwytać i uwięzić.Potem znowu znalazł się na krawędzi urwiska.Przywołał magię pieśni, uderzając obrazami w oblegające go pajęczaki, rozpaczliwie próbując utorować sobie między nimi drogę.Cieniowiec zniknął, roz­płynął się gdzieś wśród dymu i cieni.W pewnej chwili Par poczuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg.Krawędź urwiska zapadła się pod ciężarem jego prześladowców.Roz­paczliwie usiłował się ich uchwycić, szukając gdzieś punktu oparcia i nie znajdując żadnego.Runął z urwiska w przepaść, pogrążając się w kłębach mgły.Cieniowiec, pajęcze gnomy, ogniska, jaskinie i jamy, wszystko to gdzieś zniknęło.Spadał na łeb na szyję, tocząc się po krzewach i trawie, przez rozpadliny i między głazami.Jakimś cudem omijał skały, o które mógłby się roztrzaskać, i w końcu opadł długim, pełnym udręki lotem, po którym nastąpiła kompletna ciemność.Przez pewien czas był nieprzytomny; nie wiedział, jak długo.Kiedy znowu się ocknął, spoczywał na podmokłym łożu zgniecionej bagiennej trawy.Trawa musiała złagodzić jego upadek i przypusz­czalnie uratowała mu życie.Leżał, oddychając z trudem, wsłuchany w kołatanie własnego serca.Kiedy odzyskał siły i przejaśniło mu się w oczach, ostrożnie podniósł się na nogi i obejrzał swoje ciało.Całe było pokryte ranami i siniakami, lecz wydawało się, że nic nie jest złamane.Przez chwilę stał bez ruchu i nasłuchiwał.Gdzieś wysoko w górze słyszał głosy pajęczaków.Wiedział, że zejdą po niego.Musiał uciekać.Rozejrzał się wokół.Mgła i cienie ścigały się nawzajem wśród gęstniejącego mroku.Szybko zbliżała się noc.Małe, prawie niewi­doczne stworzenia przemykały i skakały w wysokiej trawie.Wszędzie wokół bulgotało i chlupotało błoto, ukryte bagniska otaczały wysepki twardego gruntu.Karłowate drzewa i krzewy, znieruchomiałe w gro­teskowych pozach, nadawały okolicy niesamowity charakter.Odgłosy były odległe i trudne do umiejscowienia.Wszystko wyglądało jed­nakowo i sprawiało wrażenie nie kończącego się labiryntu.Par odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.Domyślał się, gdzie się znajduje.Wcześniej był na jednym ze szczytów gór Toffer.Po upadku znalazł się na Starych Bagniskach.Usiłując wymknąć się losowi, zdołał jedynie przyśpieszyć jego nadejście.Trafił właśnie tam, gdzie cieniowiec groził mu, że go pośle - do krainy wiedźminów.Zacisnął zęby i ruszył naprzód.Uspokajał samego siebie, że się znajduje jedynie na skraju trzęsawiska - jeszcze nie w jego głębi, jeszcze nie jest całkiem zgubiony.Wciąż miał za plecami góry mo­gące mu służyć za drogowskaz.Jeśli uda mu się zajść wzdłuż nich wystarczająco daleko na południe, zdoła uciec.Będzie jednak musiał się pośpieszyć.Czuł niemal na sobie wzrok wiedźminów.Przypomniał sobie teraz opowieści o nich, ożywione przez świa­domość miejsca, w którym się znajdował, i wyostrzone przez strach.Były stworzeniami ze świata dawnej magii, potworami polującymi na zabłąkane istoty, które zawędrowały na trzęsawisko albo zostały tam wysłane.Okradały je z siły i energii i karmiły się ich życiem.Pajęcze gnomy stanowiły ich podstawowe pożywienie; uważały one, że wiedźminy są duchami wymagającymi obłaskawienia, i składały im siebie w ofierze.Na tę myśl Para przejęło chłodem.Taki los przeznaczył mu cieniowiec.Zmęczenie zmusiło go do zwolnienia kroku i sprawiało, że nie­pewnie stawiał nogi.Kilkakrotnie się potknął, a raz wpadł po pas w bagno, z którego udało mu się jednak szybko wydostać.Widział wszystko jak przez mgłę i pot spływał mu po plecach.Na trzęsawisku nawet w nocy panował nieznośny upał.Spojrzał na niebo i zobaczył, że dogasają na nim resztki dziennego światła.Wkrótce miało się zrobić zupełnie ciemno.Wówczas nic już nie będzie widział.Drogę przegrodziło mu ogromne rozlewisko szlamu, a ściana urwiska była w tym miejscu zbyt stroma, by można było po niej przejść.Musiał pójść dookoła, zapuszczając się głębiej na trzęsa­wisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl