[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- On nie może!- Bogini, oni mówią, że umiera, gdyż jego telemy są tak słabe.I niektórzy z nich odchodzą.- Odchodzą? - Przez chwilę dostrzegł w Dżennie to, czego nigdy by nie podejrzewał: strach, nie o siebie, lecz o tego dla kogo żyła.- Opuszczają Garika?- Tak, bogini.- Dżenno, pojedź ze mną - powiedział uspokajająco Garik.- Bowdeen, przynieś mi tę torbę.Garik wyjął z torby błyszczący tammaj o białej rękojeści i podał je Bowdeenowi.- Pokaż to Hobanowi, Tildzie i wengeńskim władcom.Czy wiesz, co to jest?Bowdeen zachował dostateczną znajomość obyczajów Kręgu, żeby wiedzieć.Garik wzywał ich, żeby odwołali się do noża do końca.Nikt nie wróci, dopóki wszystko się nie skończy.- Czy sądzisz, że przyjdą? - zapytał Bowdeen.- Nie wiem.Oni wiedzieli, że może do tego dojść.Wengen opuścił oczy.Garik miał zapadnięte policzki.Rany wyzwoliły tłumione tygodniami i miesiącami zmęczenie.Przykro było na niego patrzeć.- A ty, sir?Bowdeen poczuł, że bóg i bogini podzielili się jakąś myślą ale nie mógł jej odczytać.- Będziemy czekali na nich z Szandami.- rzekł Garik - Powiedz im to, Bowdeen.Wengen westchnął i wsiadł na konia.- Nie przeszkadza ci, że będę jechał obok, prawda? Na wypadek, gdyby rozbolała cię głowa albo coś innego?Garik uśmiechnął się blado.- Możesz pomóc w razie potrzeby.- Jak z tymi dwoma miotaczami, które zdobyliśmy - dodał Bowdeen.- Myślałem o nich.- Odjechał kłusem.Zgromadźcie się.Spotkajcie się z bogiem i z boginią.Dżenna przyprowadziła konie tak blisko, jak mogła i zacisnęła popręgi.Nadszedł czas.Garik zebrał się w sobie, żeby spróbować wstać.Ugryzł kawałek koncentratu, a resztę ofiarował Dżennie.- No, jedz - powiedział łagodnie.- Później nie będzie na to czasu.Żeby sprawić mu przyjemność wzięła koncentrat, ugryzła i przełknęła, trzymając na odległość ramienia.- Nie ma smaku.- To kowańskie jedzenie, czyż nie tak?Dżenna pocałowała Garika w policzek.- Będziemy smacznie jedli, kiedy powrócimy do domu, zobaczysz.- Tak.- Objął ją zdrowym ramieniem.- Ładnie tu.Nigdy tędy nie jechałem.Nie wiem, czy to ziemia Szandów, czy Suffeków.Nie ma nawet nazwy.Dżenna zebrała rozpuszczone włosy i związała je rzemykiem ze spinką.- Niektórzy nasi ludzie nadali jej nazwę.Od kwiatów, których jest tu tak dużo.Nazywają ją Denilajn.[2]Spotkanie w lesie na zachód od łąki.Dżenna zbadała ostrość zdobytych mieczy i wsunęła po jednym w rzemienie u ich siodeł.- Szalane świetnie dziś jechała, Gariku.Myślę, że Arin dobrze wybrał.Na początku widziałam tylko te jej duże przednie zęby.- Uśmiechnęła się.- Będzie dobrą władczynią, może nawet.- Odwróciła się do niego, dotykając żelaznego półksiężyca, który nosiła na piersi.Gariku.?.nic.Na zawsze odegnała tę myśl i uklękła, żeby mu pomóc.- Myślę, że jesteśmy gotowi.- Przypuszczam.- Źle się czujesz?- Lepiej się czułem, kiedy uderzył we mnie piorun.Daj mi trochę czasu.Gasnące światło dnia zmiękczyło rysy jej twarzy.- Wiesz co? Czy pamiętasz dzień, w którym wypaliliśmy mózgi psom, kiedy wracaliśmy do domu z Lorl? Byłam w kręgu władców, ty zaś stałeś w środku z Jazonem i Mossem, stary Moss będzie teraz bardzo samotny, powinien zamieszkać z nami, a ja próbowałam utrzymać moją część mocy i mogłam tylko myśleć o Judycie w twoim wozie.Tam, gdzie sama chciałam być.To dlatego psy niemal mnie dopadły zamiast mojej mamy.Położyła sobie na ramionach jego zdrowe ramię i zebrała się w sobie, kiedy Garik uczepił się jej kurczowo.Zacisnął mocno usta, starając się wstać.- To niedaleko.- Dżenna nie puszczała go.- No, oprzyj rękę na łęku.tak.Zanim chwycił go ból, poczuł, że umysł Dżenny otoczył jego własny jak silne ręce, pomagając mu zapanować nad muskularni.- Włóż stopę w strzemię.Do góry.do góry.tak.Siedział w siodle, ale Dżenna nadal trzymała go za nogę, odchyliwszy do tyłu głowę, by go widzieć.Objęła go niezdarnie, po czym oparła głowę o jego nogę; poprzez kozią skórę czuł ciepło jej twarzy.- Nienawidziłam jej wtedy.Nienawidziłam jej długi czas.Teraz nie.Mam to, czego chciałam, Gariku.Poczuł ucisk w piersi.Zraniona noga znowu krwawiła, lecz pochylił się w siodle, żeby zagłębić palce w gęstych rudych włosach Dżenny.- Dziewczyno, gdybyśmy mieli czas, kochałbym z tobą tutaj.Roześmiała się głośno.- Przyjdź do mnie, Gariku.Uczynię cię równie szczęśliwym jak na Sindżin i przy innych okazjach.Jak wtedy, kiedy schowałam twoje spodnie.- A ja poszedłem do domu w skórzanej koszuli.- Miałeś najładniejszy tyłek, władco Gariku.Chciał odpowiedzieć, ale nagle odwrócił głowę.- Dżenno.Posłuchaj.Telemy były raczej myślami sączącymi się z wielu umysłów, nielicznymi wyraźnymi słowami, tylko zamiarem, który z minuty na minutę stawał się coraz silniejszy.Tu i tam rozpoznali znajomy głos, bliskie, kochane głosy, na chwilę górujące nad pozostałymi.Moss.Bern.Hoban i Tilda.spotkają się.- I Szalane! Posłuchaj, Gariku! To ta dziewczyna! Mówiłam ci, że to niezwykła kobieta!Wyprowadzili konie, kierując się na skraj lasu.Karliowie.Wengenowie.Szandowie.nadchodzą.spotkają się.Więcej głosów i coraz to więcej.Nadal wyczerpanych, przestraszonych, nie promieniejących nadzieją.Ale powracających.Garik trzymał się łęku siodła i czuł, jak stopniowo powracają mu siły.- Dżenno, Dżenno, posłuchaj! Wracają.Jest ich tak wielu!Jakub i Szalane jechali obok siebie, kierując się w stronę skraju łąki, ze zdobycznymi miotaczami przywiązanymi do pleców.Za nimi podążały zielone i płowożółte szeregi, żywy las szeleszczący i trzaskający pod kopytami koni.Dotarli do ostatniej osłony i zatrzymali się.Mieli się tu rozdzielić.Plan Bowdeena był prosty: najpierw pojadą dwa długie eszelony szandyjskich i karliańskich łuczników, później oni oboje, a na końcu Garik z całą resztą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]