[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odgłosy błyskawicznej walki stały się sygnałem dla pozostałych barek.W precyzyjnym szyku wypływały z obu stron wysokich skalistych ścian i zdumionym napastnikom musiało wydawać się, że ogromne okręty wyłaniają się z litego kamienia; upiorne okręty pełne demonów, ciskających w nich włóczniami, strzałami i ogniem.Teraz cały kanał rozbrzmiewał pomieszanymi okrzykami wojennymi, grzmiącymi i odbijającymi się echem w zamęcie bitwy.Uderzenia stali o stal rozlegały się jak syk potwornego, rozwścieczonego gada.Sama flota napastników przypominała zresztą węża, porąbanego na kawałki przez wysokie, złociste, nieubłagane okręty Melnibonéan.Błyskały bosaki, wczepiały się w drewniane pokłady i burty i przyciągały galery bliżej, by łatwiej było je zniszczyć.Południowcy nie stracili jednak głowy po początkowym zaskoczeniu.Trzy spośród ich galer skierowały się wprost na „Syna Pyaraya”.Barbarzyńcy rozpoznali okręt flagowy.Płonące strzały mknęły wysoko i spadały na drewniane, nie zabezpieczone złotą blachą pokłady, wzniecając pożary i niosąc śmierć ludziom.Elryk uniósł tarczę nad głową.Dwie strzały uderzyły w nią, odbiły się i spadły na niższy pokład.Przeskoczył ponad poręczą w ślad za nimi.Tam, na najszerszym i najbardziej odkrytym pokładzie gromadzili się wojownicy, gotowi rozprawić się z atakującymi.Katapulty zadudniły głucho i kule błękitnego ognia śmignęły w mrok, o włos mijając wszystkie trzy galery.Wystrzelono nową salwę i masa ognia runęła na pokłady statków barbarzyńców, strzelając wysokimi płomieniami wszędzie, gdzie czegoś dotknęła.Bosaki zaczepiły najbliższą galerę i przyciągnęły ją blisko.Elryk był wśród pierwszych, którzy zeskoczyli na jej pokład.Pobiegł naprzód i natknął się na dowódcę południowców.Kapitan na prymitywną zbroję miał zarzucony kraciasty płaszcz.W potężnych dłoniach trzymał wielki miecz.Wrzeszczał na swych ludzi, by zabijali melnibonéańskie psy.Drogę do mostka zagrodziło Elrykowi trzech barbarzyńców uzbrojonych w zakrzywione miecze i małe prostokątne tarcze.Na ich twarzach malował się strach, ale i determinacja.Wiedzieli, że muszą umrzeć i zdecydowani byli pozostawić po sobie tyle zniszczenia, ile tylko się da.Przesunąwszy tarczę na ramię, Elryk ujął oburącz miecz i uderzył na żeglarzy.Jednego zbił z nóg krawędzią tarczy, drugiemu zmiażdżył obojczyk.Trzeci barbarzyńca odskoczył w bok i pchnął swój zakrzywiony miecz w twarz Elryka.Młodzieniec nie zdążył się uchylić i ostre ostrze miecza drasnęło go w policzek.Na twarzy Elryka pojawiła się krew.Zamachnął się mieczem jak kosą i wbił go głęboko w ciało rozbójnika, przecinając go niemal na dwoje.Ten zastygł na moment, jakby nie mógł uwierzyć, że zaraz umrze, lecz gdy Elryk wyszarpnął miecz - zamknął oczy i upadł.Tymczasem człowiek obalony przez Elryka dźwignął się chwiejnie na nogi.Jednakże Elryk odwrócił się i uderzył mieczem, rozcinając mu czaszkę.Teraz droga do mostka była wolna.Zaczął wspinać się po drabince.Kapitan dostrzegł go i czekał już na górze.Uniósł tarczę, by przyjąć pierwszy cios.Elrykowi wydało się, że wśród zgiełku bitwy dobiegło go wołanie tego człowieka.- Giń, ty białolicy demonie! Nie ma dla ciebie miejsca na ziemi!Owe słowa wydały mu się nagle tak prawdziwe, że w pierwszej chwili zapomniał o obronie.Może rzeczywiście nie ma dla niego miejsca na ziemi? Może to dlatego Melniboné stopniowo chyli się ku upadkowi, co roku rodzą się słabsze dzieci, nie rozmnażają się smoki?.Pozwolił, by kapitan zadał jeszcze jeden cios na jego tarczę, lecz w chwilę potem ciął pod nią, sięgając nóg mężczyzny.Przeciwnik przewidział jednak ten ruch i odskoczył.Elryk wykorzystał sprzyjający moment i pokonał kilka ostatnich stopni.Stanął na pokładzie, zwrócony w stronę barbarzyńcy.Jego twarz była niemal tak blada jak twarz Elryka.Oblany potem dyszał głośno, jego oczy wyrażały wielkie cierpienie i paniczny strach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]