[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co ja mam z tymfantem zrobić?Nie odpowiedziałam, bo wciąż jeszcze czułam się nieco ogłuszona.Ciężkozmartwiony i rozżalony sierżant mieszał kawę u mnie w pokoju i wyglądało na to, żepostanowił przetrzeć szklankę na wylot. Wsypał pan cukier? spytałam, wiedziona doświadczeniem. Co.? A, nie.Chyba nie. To niech pan wsypie.Będzie pan miał co mieszać.Sierżant spojrzał na mnie wzrokiem skrzywdzonej sarenki i spełnił polecenie.Zalęgło się we mnie współczucie, które przebiło otępienie. Zreasumujmy zaproponowałam. Myślenie na głos zawsze pomaga.83* * *Do Leśniczówki pojechałam o jedenastej.Przedtem czekałam w ukryciu naprzybycie Jacka ze Szmagierem, doczekałam się Zygmusia, który węszył wokół niczympies myśliwski, ale nie zdołał mnie wypatrzeć.Jacek nie przyjechał, czym się trochęzdenerwowałam.Bodzio natomiast pojawił się punktualnie o wpół do dwunastej.Wylazł nad samą wodę, popatrzył w dal i wrócił na górę.Po przeszło godzinie, kiedy już plaża opustoszała, bo wszyscy normalni ludzie poszlina obiad, zszedł ponownie i przyjrzał się podpływającej właśnie łodzi.Patrzył przezchwilę, odwrócił się, ominął mnie wzrokiem z wielką starannością i znów udał się nawydmę, niknąc wśród pozostałości po placówce WOP-u.Dochodziło wpół do drugiej.Też przyglądałam się łodzi, która wracała z flądrą.Znajdowało się na niej trzech rybaków.Dobijali do brzegu bez najmniejszych kłopotów,bo fali prawie nie było.Dobili, jeden wyskoczył do wody i od razu poszedł przez plażę kugórze, gdzie powinien plątać się Bodzio.Drugi wyskoczył w chwilę pózniej i wygrzebałz piasku linę z hakiem.Aódz kolebała się na minimalnym przyboju, trzeci rybak zostałw środku.Ten na górze ruszył silnik wyciągarki, ten na dole pociągnął linę i zaczepiłhak, lina się naprężyła, łódz wolno podpełzła na piasek, ster miała jeszcze w wodzie.Ten, który założył hak, krzyknął coś nagle i zamachał ręką ku górze.Naprężonalina i łódz zastygły w bezruchu.Trzeci rybak wyskoczył również, podszedł do haka.Oglądali go pilnie, pokiwali na tego przy wyciągarce.Zabezpieczył chyba tam coś, niepopuszczając liny, i zbiegł na dół, teraz debatowali nad hakiem wszyscy trzej.Aódz niekiwała się już, ale rufą tkwiła w wodzie.Coś im się wyraznie nie podobało i sprawiało kłopot.Odsunęli się nieco, pochwilowym wahaniu podjęli jakąś decyzję, popędzili ku górze, usłyszałam warkotsamochodu, prawdopodobnie odjechali.Połowicznie wyciągniętą łódz zostawili nanaprężonej linie, co wydało mi się zupełnie zrozumiałe.Z jakichś powodów nie moglijej podciągnąć wyżej, nie chcieli, żeby im odpłynęła, jeden musiałby zostać w środku,może powinien, ale zapewne nie mógł.Nie zajmowałam się tym specjalnie, interesowałomnie coś innego.Plaża zrobiła się pusta kompletnie.Znajdowałam się na niej ja, jakaś para w oddalioraz dwóch facetów.Jeden podchodził od strony Krynicy Morskiej i wlókł się jakpokraka, drugi od Piasków, ten drugi zatrzymał się jakieś trzydzieści metrów przedportem i zagapił w morze, ten pierwszy ciągle szedł.Popatrzyłam na zegarek, Bodziopowinien był właśnie ruszać do budy po ewentualne polecenia, musiało mu to zająćco najmniej cztery i pół minuty, szedł chyba normalnym krokiem, bo wściekły galopzwróciłby uwagę.Nie wiadomo wprawdzie czyją, skoro nastało wyludnienie, ale jednak.84Trzej rybacy odjechali, następna łódz zaczynała się zbliżać, ktoś mógł na nią czekaćw remanentach po WOP-ie i zainteresować się latającym tam i z powrotem facetem, alebardziej zapewne interesowałby się łodzią.Ten idący od strony Krynicy podszedł do samej liny trzymającej łódz.Zawahał się.W górze zaterkotał nagle silnik wyciągarki.Pomyślałam, że to jakiś kretyn, ja bym niepodeszła, powinnam go ostrzec.Krzyki nie zdałyby się na nic, siedziałam za daleko,a wiatr wiał od wschodu.Z lekkim niepokojem patrzyłam, co ten półgłówek zrobi.Stał i gapił się w dal.Mimo woli również łypnęłam okiem w dal, zdołałam dostrzec,że tamten od strony Piasków jakoś okropnie demonstracyjnie spojrzał na zegarek.Tenprzy linie, idiota i ryzykant, przełożył nogę, uczyniłam gwałtowny ruch, żeby zerwaćsię z materaca, i w tym momencie wyciągarka szarpnęła.Zamknęłam oczy odrobinęza pózno.Stalowy wąż wykonał coś, czego się nie da opisać słowami.Srebrzysta pętlaśmignęła w błyskawicznych skrętach, tnąc powietrze z okropnym świstem.I nie tylkopowietrze.Nigdzie nie popędziłam, nie dlatego, że straciło to sens, ale z przyczynyobezwładnienia.Trochę zrobiło mi się słabo.Obok tego, co zostało z faceta, znalazło sięnagle dwóch ludzi, jednym z nich był ten drugi, idący od Piasków.Nadpływająca łódzprzyśpieszyła gwałtownie, już była przy brzegu.Po wydmie zjechał jakiś goły, okręconyręcznikiem, koło mnie przegalopowała para z oddali, nieliczna grupa zdołała zrobićprzerażające zamieszanie.Lądująca łódz zaryła się dziobem w piasku, wyskoczyłoz niej trzech rybaków, czwarty został przy sterze.Z góry nadleciał Bodzio.Wtedy mniewreszcie poderwało.Dopadłam ich biegiem, usiłując nie patrzeć na sedno katastrofy. Wynoś się, kretynie wysyczałam do niego dzikim szeptem. To było to! Mabyć na ciebie, ruszyłeś wyciągarkę! Uciekaj i wkładaj pstrokate gacie!!!Skrót myślowy był solidny, ale Bodzio zrozumiał.Blady był bardzo i musiał sięprzemóc, żeby natychmiast nie zacząć pomagać.Prawdę mówiąc, nie było w czym,ofiara straciła wszelkie szansę. To nie ja! wyszczekał niepotrzebnie i ruszył znów ku górze.Wiedziałam, że nie on.Złapałam go za rękaw koszuli. Nie tędy! Zobaczą cię wszyscy! Przez wydmy! Sprawności fizycznej, mimowszystko, Bodzio nie stracił, znikł mi z oczu błyskawicznie na terenie, którego deptaniejest surowo wzbronione.Jak wlazł na stromą wydmę, prawie nie zostawiając śladówpojęcia nie mam, ale wlazł.Odciągnęłam na bok jednego z rybaków i zaofiarowałam się jechać do policji.Policjazawiadomi pogotowie.W Leśniczówce zapewne był telefon, ale prostsze wydało mi sięskoczyć do komendy niż szukać go gdzieś tutaj.W samochodzie zdołałam oprzytomnieći przypomniałam sobie, że mam telefon Jacka, wyciągnęłam go ze skrytki, wypukałamnumer.Kiedy wracałam na plażę, wyprzedził mnie dżip, którym jechali chyba tamci85trzej od pechowej łodzi.Wydawało mi się, że jest ich tylko dwóch.Z wszystkimi zeznaniami zapoznałam się jeszcze tego samego dnia, prawie nabieżąco.Komendant orientował się w sytuacji, wiedział przecież, po co mi daje sierżantaGrzelaka.Nie stwarzał trudności.Zeznania wyglądały następująco:Rybacy popłynęli po flądrę we dwóch, o żadnym trzecim nic nie wiedzą, dwóch ichbyło i koniec.Zawsze razem łowią.Wrócili, jeden wyskoczył, podczepił linę, poszedłdo wyciągarki, pociągnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]