[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu udało się jakośopanować sytuację i poznać tragiczny stan rzeczy.Na dnie studni znajdowała się wielka, drewniana, okuta żelazem skrzynia.Zwłoki grabarza spoczywały na niej.Po wyciągnięciu grabarza okazało się, żeskrzynia została rozbita.Szacowny zabytek miał takie rozmiary, że nie mieścił się na owym dnie w nor-malnej pozycji, tylko stał sztorcem na jednym boku.Drugi bok, górny, był zde-molowany.Zmurszałe drewno zgnieciono przy okuciu i wydłubano wielką dziurę,przez którą wyszedł nasz spadek po przodkach.Złoczyńca wyciągnął, ile mógłi ile zdążył, pozostawiając w głębi skrzyni tylko to, czego nie zdołał dosięgnąćalbo też co nie zmieściło mu się w dziurze.Nam też nie udało się tego dosięgnąć,musieliśmy czekać, aż milicja uprzejmie wywlecze skrzynię na górę.Milicja sama była ciekawa znaleziska i chciała je obejrzeć, nie czekaliśmyzatem zbyt długo.Michał Olszewski, na zmianę to blady, to czerwony, z naboż-ną czcią przystąpił do wygrzebywania resztek ze zmurszałego potwora.Dookołastało co najmniej dwadzieścia osób, bez tchu wpatrzonych w legendarny skarb.Drżącymi ze wzruszenia rękami Michał wyciągnął ogromny, siedmioramien-ny świecznik, półmisek rozmiarów bez mała młyńskiego koła, komplet sztućców,wśród których noże nie kroiły niczego, łyżką można było ubić bawołu, a widel-cami rozrzucać mierzwę po polu, rokokowy zegar w doskonałym stanie, który coprawda nie chodził, ale miał kompletny cyferblat i wszystkie wskazówki, kilkasztuk biżuterii, ozdobne puzdro, zawierające wielki wachlarz z prawdziwej ko-ści słoniowej, nieco bilonu z różnych metali, wreszcie obraz w ramach niegdyśzłoconych.Niewątpliwie był to portret babci praprababci, aczkolwiek na oko niedawało się tego rozpoznać, malowidło bowiem pobyt w studni zniosło nie najle-piej.Na końcu z samego dna wyciągnął płaskie, długie, metalowe pudełko.Przezchwilę manipulował przy zameczku, a cała widownia zachłannie patrzyła mu naręce. No, masz te swoje trzysta pereł! prychnęła nagle urągliwie Lucyna doTeresy.174 Owszem przyznała cierpko Teresa. To jest akurat godne tego kogutaza jedenaście hektarów. Ale czekajcie, może tam jest kolia. wtrąciła ciocia Jadzia zdławionymgłosem, wskazując Michała. Jaka kolia? Nie wiem.Brylantowa. Cha, cha! Prędzej tabaka po pradziadku.Michał otworzył wreszcie pudełko.W środku nie było ani kolii, ani tabaki,tylko papier złożony we czworo.Wyjął go i gorączkowo rozłożył, upuszczającpudełko. Kopia spisu wymamrotał. Z adnotacją komu oddać.Jakby co.Ciocia Jadzia podniosła upuszczone pudełko i obejrzała.Lucyna zachichotałajadowicie. A mówiłam, że kto jak kto, ale nasza rodzina wyjdzie na tym skarbie jakZabłocki na mydle.A wam się zdawało, że trzysta pereł tylko czeka! Druga ko-palnia złota za sześć dolarów!Urażona Teresa wzruszyła ramionami i z godnością narysowała sobie palcemkółko na czole.Michał Olszewski nagle osłabły usiadł na kupie kamieni i gestemrozpaczy chwycił się za głowę, nie wypuszczając z ręki papieru. Boże wielki.! wyjęczał. O Boże wielki.! O mój Boże wielki.! To jak to? powiedziała moja mamusia, bezgranicznie rozczarowana.To już wszystko? A gdzie reszta? O Boże wielki.! zawył szeptem Michał. Resztę zabrała konkurencja wyjaśniłam, nie siląc się na tłumienie roz-goryczenia. Cholera.A tak chciałam zobaczyć ten kielich.Staszek Bielski stał nad rozbitą skrzynią.Poruszył się, spojrzał na Michała, naszczątki skarbu i znów na Michała. Ja tej cholerze łeb ukręcę oznajmił przez zaciśnięte zęby.Zreflektował się i dodał pośpiesznie: Prywatnie jej ukręcę.Po służbie.175 O Boże wielki! jęknął rozpaczliwie Michał najwidoczniej niezdolny dowymyślenia żadnych innych słów.Liczne inne słowa wymyśliła rodzina, otrząsnąwszy się wreszcie z oszołomie-nia.Ofiarą odzyskanych sił w pierwszej kolejności padł ojciec, który niepotrzeb-nie napoczął studnię, zaraz po nim zaś Marek, który nie pozwolił jej wykończyć.Na szczęście w ogólnym rejwachu żaden z nich nie dosłyszał dokładnie inwektywi kalumnii wykrzykiwanych co prawda głośno, ale za to niewyraznie.Franek rwałwłosy z głowy, oskarżając sam siebie i upierając się, że skarb przepadł wyłącznieprzez jego żniwa.Lucyna z szatańskim chichotem naigrywała się ze wszystkich,nie wyłączając milicji.Nagabywany o wyjaśnienie zagadkowej wypowiedzi Sta-szek Bielski zwyczajnie uciekł.Marek, zły jak piorun, złożył samokrytykę krótką,ale treściwą. Dawno nie wyszedłem na takiego idiotę rzekł wściekły, kierując te słowagdzieś w przestrzeń, po czym poszedł w ślady sierżanta Bielskiego.Namiętności pozostałej na ruinie skarbu rodziny ukoiły się nieco dopieroprzed wieczorem.Energiczna działalność władz, które dopiero teraz uwierzyływ istnienie zarówno praprababci, jak i spadku po niej, doprowadziła do licz-nych cennych odkryć.Zbiegowie powrócili, wyjaśnienia runęły lawiną i cieka-wość przygłuszyła żal po stracie.Sierżant Bielski od razu na wstępie oznajmił, żeza nasze zagrabione mienie czuje się osobiście odpowiedzialny.Sam wyciągał do-kumenty spod podłogi w piwnicy, sam radził zakryć studnię ciężkim przedmiotemi sam nie przewidział, co z tego wyniknie.Za pózno skojarzył wydarzenia. Adam Dudek to jest mój krewniak i porządny człowiek rzekł z wielkąstanowczością. Ale ta jego żona to pazerna gangrena, chytra na pieniądze, żeniech ręka boska broni.Powinienem się domyślić, że coś wykombinuje.Ona jednamogła to pokazać temu, co się tu kręcił w zeszłym roku, rysopis pasuje jak złoto,nazywa się Dżon Kapusta, przez ce, żeby go szlag trafił.Przycisnąłem zarazęi wszystko wyśpiewała.Sprawa ciekawiła nas niezmiernie, Staszek Bielski zatem, przytłoczony pyta-niami, trochę zły, a trochę dumny z siebie, zdradził szczegóły owego przyciskania.Udał się mianowicie do Hani Dudkowej i zadziałał przez zaskoczenie.176 Dziwię się bardzo, że nie potrafiła pani sprzedać tych papierów temu go-ściowi, co tu był rzekł bez żadnych wstępów i z wielkim niesmakiem. Temu,jak mu tam było, Capusta.Zapłacił pani chociaż porządnie za wypożyczenie?Wieści o sensacyjnych wydarzeniach w gospodarstwie Franka rozeszły się pookolicy lotem strzały i Hania o nich wiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]