[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Parker opuścił gabinet.Już miałem coś powiedzieć, ale Ackroyd podniósł rękę.— Jeszcze nie.Proszę poczekać.Widzi pan chyba, że jestem w strasznym stanie nerwów.Trudno mi się opanować.Widoczne to było jak na dłoni.Czułem się dość nieswojo.Opadły mnie najróżniejsze przeczucia.Prawie natychmiast Ackroyd znowu zaczął mówić:— Proszę łaskawe sprawdzić, czy okno jest dobrze zamknięte.Trochę zdziwiony wstałem i podszedłem do zwykłego angielskiego podnoszonego okna.Zasłonięte było ciężką welwetową kotarą niebieskiego koloru, ale samo okno ktoś otworzył.Przez ten czas Parker wrócił z moją torbą.— Zamknąłem — powiedziałem, wychodząc zza kotary.— Na zasuwki, doktorze?— Tak, tak.Co się z panem dzieje?Parker już wyszedł, zamknąwszy za sobą drzwi.Inaczej nie zadałbym takiego pytania.Ackroyd czekał chyba minutę, nim z wolna odpowiedział:— Jestem w tragicznej sytuacji.Nie, niech pan nie wyciąga tych proszków.Mówiłem o nich tylko ze względu na obecność Parkera.Służba jest strasznie ciekawa.Drzwi są dobrze zamknięte, co?— Zamknięte, nikt nie może podsłuchiwać, proszę się uspokoić.— Doktorze Sheppard, nie zdaje pan sobie sprawy, co przecierpiałem przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.Jeśli kiedykolwiek na czyjąś głowę zwalił się cały dom, to właśnie teraz na moją.Sprawa z Ralfem dopełniła wszystkiego.Ale o niej nie będziemy mówili.Tylko o tej drugiej sprawie, o tej drugiej… Nie wiem, jak postąpić.A zdecydować muszę szybko…— O co chodzi?Ackroyd milczał przez parę minut.Najwyraźniej nie miał ochoty zaczynać.Kiedy wreszcie przemówił, zadał pytanie, które mnie zaskoczyło.Nigdy bym tego nie oczekiwał!— Doktorze, pan opiekował się Ashleyem Ferrarsem w czasie jego ostatniej choroby?— Tak, ja.Ackroyd z większym jeszcze trudem sformułował następne pytanie:— Czy pan kiedykolwiek podejrzewał… Czy przemknęło panu przez myśl, że… no… że Ashley Ferrars mógł zostać otruty?Teraz ja z kolei nie odzywałem się przez parę minut.Wreszcie zdecydowałem, co powiedzieć.Ostatecznie Ackroyd to nie Karolina.— Będę szczery — zacząłem.— W owym czasie nie miałem żadnych podejrzeń, ale potem… No, co prawda, to było tylko czcze gadanie mojej siostry, lecz ono właśnie po raz pierwszy wzbudziło moje wątpliwości.I od tego czasu nie mogłem się ich pozbyć.W istocie jednak nie mam najmniejszych podstaw, by snuć podobne przypuszczenia.— Ferrars został otruty — oznajmił Ackroyd.Mówił ciężkim, bezbarwnym głosem.— Przez kogo? — spytałem ostro.— Przez swoją żonę.— Skąd pan to wie?— Ona sama mi powiedziała.— Kiedy?— Wczoraj.Mój Boże! Wczoraj! A wydaje się, że minęły już lata od tej rozmowy.Czekałem w milczeniu, wreszcie po dłuższej chwili Ackroyd zaczął mówić dalej:— Naturalnie powtarzam to panu w absolutnej tajemnicy, doktorze.O tym nikt nie może wiedzieć.Potrzebuję pańskiej rady, nie potrafię sam udźwignąć ciężaru, który mnie przytłacza.Już przed chwilą panu powiedziałem: nie wiem, co robić.— Nie mógłby mi pan powiedzieć wszystkiego dokładniej? — spytałem.— W dalszym ciągu mało z tego rozumiem.Jakże się stało, że pani Ferrars wyznała panu coś podobnego?— Było to tak: trzy miesiące temu zaproponowałem pani Ferrars małżeństwo.Odmówiła.Po pewnym czasie spytałem znowu i zgodziła się, ale postawiła warunek, aby nasze zaręczyny pozostawały w tajemnicy, aż upłynie rok żałoby.Wczoraj ją odwiedziłem, przypomniałem, że minął już rok i trzy tygodnie, i powiedziałem, że nie powinno być obecnie żadnych przeszkód, by publicznie obwieścić nasze zamiary.Zauważyłem, że od kilku dni pani Ferrars zachowuje się bardzo dziwnie.W czasie mojej wizyty, bez najmniejszej ku temu przyczyny, załamała się zupełnie.I… i powiedziała mi wszystko.O swojej nienawiści do brutalnego męża, o rosnącej miłości do mnie… I o strasznym rozwiązaniu, jakie znalazła.Trucizna! Mój Boże! To było morderstwo z premedytacją!W twarzy Ackroyda widziałem wstręt i przerażenie.To samo z pewnością zobaczyła i pani Ferrars.Ackroyd nie należy do gatunku owych wielkich kochanków, którzy z miłości potrafią wszystko wybaczyć.Jest on z gruntu tak zwanym dobrym obywatelem.Wszystko, co w nim jest prawego i szlachetnego, musiało zadrżeć i odwrócić się od pani Ferrars w chwili jej wyznania.— Tak — ciągnął cichym, bezbarwnym głosem — wyznała mi wszystko.Okazuje się, że jest jeszcze jedna osoba, która od początku o wszystkim wiedziała.Ktoś, kto ją szantażował na wielkie sumy.Właśnie ten szantaż przyprawiał panią Ferrars prawie o szaleństwo.— Kto to był? Kim jest ów mężczyzna?Przed moimi oczami pojawił się nagle obraz Ralfa Patona i pani Ferrars idących razem, z głowami pochylonymi ku sobie.Przez chwilę serce zabiło mi niespokojnie.A jeśli… O nie, to chyba niemożliwe.Przypomniałem sobie moje popołudniowe spotkanie z Ralfem i jego szczere, bezpośrednie zachowanie.Absurd!— Nie chciała mi powiedzieć jego nazwiska — mówił wolno Ackroyd.— Nawet nie określiła wyraźnie, że to jest mężczyzna.Ale naturalnie…— Naturalnie, naturalnie… — zgodziłem się.— To musiał być mężczyzna.A pan nie ma żadnych podejrzeń?Zamiast odpowiedzi Ackroyd jęknął i ukrył twarz w dłoniach.— To niemożliwe — powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]