[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśpił cały szpital.Was ledwie zdołałem dobudzić. O czym ty gadasz?& Znajda zamarł, bo dopiero teraz dotarło do niego, żezrenice Brune a fosforyzują żółto. Pózniej ci wszystko wyjaśnię szepnął żmij, widząc minę chłopaka.Prze-mknęło mu przez głowę, że może nie będzie takiej potrzeby, bo prawdopodobnie wła-śnie traci przyjaciela.Ale nie było czasu teraz o tym myśleć. Coś tu b-było, wujku wyjąkał Mati.Dygotał jak w ataku febry. Pełzłowzdłuż ściany& Widziałem to, ale nie m-mogłem& wstać&Brune gwałtownie odwrócił się w jego stronę. Jak wyglądało? Czarne& ze ślepiami jak p-paciorki& węszyło& I potem tak jakby odpłynę-ło& o, tam&Wszyscy trzej jednocześnie uświadomili sobie, że kogoś brakuje na sali. Mati? odezwał się niepewnie Znajda. Gdzie jest ta mała? Zostańcie tutaj! Ja pójdę jej poszukać. Krzyczący poderwał się.* * *Zwiatło lamp przygasło, a w powietrzu rozsnuwała się mdląca, ohydna woń.Chorzy na wszystkich salach spali jak zabici; nie reagowali ani na głos, ani na potrzą-sanie.Porzuciwszy próby obudzenia ich, Giassina w panice biegła korytarzem.Naglezderzyła się z kimś, kto pachniał dymem i piwnicą.Ten ktoś szybko położył jej dłoń naustach, żeby stłumić przerażony krzyk. Nie bój się, to tylko ja powiedział cicho ciemnowłosy przyjaciel Znajdy.Chodz, wracamy na górę.Nie możesz się tu sama błąkać.Dziewczynka nic nie odpowiedziała, wpatrując się w niego oczami jak spodki,ale sama obecność dorosłego wydawała się działać na nią uspokajająco.Nie zaprote-stowała, kiedy Krzyczący ostrożnie wziął ją na ręce.Pod ubraniem małej wyczuł ban-daże tak jak się domyślał, jej obrażenia były poważniejsze, niż się zdawało na pierw-szy rzut oka.Wrócili na salę.Brune posadził dziewczynkę na sienniku. Znajda, pilnuj dzieciaków, dobrze? Ja muszę zejść na dół.Nie wychodzciestąd!Chłopak wytrzeszczył oczy. Ale& To na wszelki wypadek. %7łmij wyjętym z kieszeni kawałkiem kredy szybkonakreślił na ścianie pentagram, a obok kilka znaków. Tu jesteście bezpieczni, Znaj-da.Pilnuj dzieciaków i pod żadnym pozorem nie ruszaj się z sali.Pamiętaj! I już gonie było.Znajda przez chwilę siedział bez ruchu, z otwartymi ustami.Potem zaklął naj-szpetniej, jak potrafił, i chciał wstać, ale Giassina złapała go za koszulę. On powiedział, żebyś nie wychodził!%7łmij cicho jak duch zbiegł po schodach na parter.Po drodze wyjął sztylet i za-klęciem przemienił go w rapier.Na dole w powietrzu wciąż jeszcze wisiała mgiełka dymu.Bez trudu wyczuł wpobliżu obecność drugiego ka-ira.Zwolnił kroku, ostrożnie podkradł się do wylotukorytarza.Nagle ku swemu osłupieniu usłyszał znajomy głos. Tak, chyba już wystarczy.Dziękuję ci, Biss.A ty, Brune, możesz już wyjść zzarogu.Usłuchał, trzymając rapier w pogotowiu.Marshia Lavalle, ubrana w eleganckie fiolety, właśnie umieszczała pokrywkę nadużym szklanym słoju, wewnątrz którego kłębiła się substancja wyglądająca jak płyn-na noc.Koło jej nóg warował czarny stwór o psim pysku i mackach ośmiornicy.Nawidok Krzyczącego przymrużył świecące ślepia i zawarczał, odsłaniając kły. Oto Biss, mój chowaniec rzuciła jak gdyby nigdy nic Marshia.Krzyczący pomyślał, że chyba już nic nie jest w stanie go zdziwić. Pani& O co tu chodzi?Uśmiechnęła się z ironią. Hojny sponsor ma prawo zażądać od czasu do czasu przysługi.Zabieram bólchorych.Jest cennym zródłem siły, jak wiesz. Potrząsnęła słojem. Nikomu nierobię krzywdy, zaryzykuję stwierdzenie, że wręcz przeciwnie.Biss wysyczał coś pytająco.Marshia wręczyła mu słój. Zabierz to i wracaj do enklawy rozkazała.Stwór skłonił się, oplótł mackaminaczynie i rozwiał się w strzępy mgły. A ty co tak stoisz? rzuciła. Biss doniósł mi, że zaklęcie usypiające nie ob-jęło wszystkich sal na górze.Zrób z tym porządek.Krzyczący skinął głową bez entuzjazmu.Zmarszczyła brwi. Ja mogę się tym zająć, jeśli& Poradzę sobie uciął w pół słowa i odszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]