[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachowajcie ich żywe, jeżeli zdołacie”.Mimo to sprawdozdania wciąż nadchodziły, ponieważ Mózg rozkazał by donoszono mu o wszystkich rozmowach.„Tak często mówią o Bogu” - pomyślał Mózg.„Czy to możliwe, że taki Byt istnieje?”Mózg doszedł do wniosku, że w ludzkich osiągnięciach z pewnością kryje się aura wielkości, która zadawała kłam ich działaniom, o których mu donoszono.„Czy to możliwe, że ta trywialność to jakiegoś rodzaju kod?” - zastanowił się Mózg.„Ale jak to możliwe.Czy w tych niekonsekwencjach i gadaniu o Bogu nie kryje się coś więcej, niż by się wydawało?”Mózg zaczął swoje logiczne istnienie jako pragmatyczny ateista.Teraz w jego kalkulacje zaczynały wkradać się wątpliwości, które klasyfikował jako uczucia.„Mimo to trzeba ich powstrzymać” - pomyślał Mózg.„Bez względu na koszty trzeba ich zatrzymać.Problem jest zbyt poważny.Chociaż to trio jest fascynujące.Jeżeli ich stracimy, będę musiał spróbować ich żałować”.Rhin miała wrażenie, że płyną przez ocean płonącego słonecznego światła.Kapsuła była dławiącym, wilgotnym piekłem.Łaskotanie spływająceco potu i woń niemytych ciał, oraz wszechobecny odór pleśni, wszystko to wgryzało się w jej świadomość.Na obu brzegach nie pojawiło się, ani nawet nie zawołało jakiekolwiek zwierzę.Tylko owady przelatujące przed nimi co jakiś czas przypominały o obserwatorach ukrytych w cienistej dżungli -„Te robaki” - pomyślała.„Te przeklęte robaki! I upał - Przeklęty upał!”Ogarnęła ją histeria.- Nie możemy nic zrobić?! - krzyknęła i zaczęła si? szaleńczo śmiać.Joao chwycił ją za ramiona i potrząsnął, wtedy zaczęła szlochać.- Och, proszę, proszę, zróbcie coś - błagała.- Weź się w garść, Rhin - powiedział twardo Joao.- Te przeklęte robaki - zapłakała.Głos Chen-Lhu zagrzmiał z tyłu kabiny:- Proszę pamiętać, doktor Kelly, że jest pani en- tomologiem.- Zaczynają mi się lęgnąć robaki w mózgu - oznajmiła.Stwierdziła, że jest to zabawne i znów zaczęła się śmiać.Grymas na twarzy Joao powstrzymał ją.Wyciągnęła dłonie, ujęła jego ręce i rzekła:- Ze mną w porządku, naprawdę w porządku.To ten upał.Joao zajrzał jej w oczy.- Jesteś pewna?- Tak.Uwolniła się, usiadła głębiej w swoim rogu i wyjrzała przez okno.Kołyszące się przemijanie brzegu hipnotycznie przykuwało jej wzrok.Wszystko się ze sobą zlewało.To było jak czas; przeszłość nieodrzucona nigdy do końca i żadnego ustalonego punktu do startu w przyszłość.Wszystko było jednością, zlaną w jeden poślizg i rozciągniętą na wieczność.„Co sprawiło, że wybrałam ten zawód?” - zastanowiła się.Jej pamięć wyświetla przed nią całą sekwencję wydarzeń, które pozostawiła pogrzebane razem z dzieciństwem.Miała sześć lat i to był rok, który jej ojciec spędził w Stanach Zjednoczonych, przygotowując książkę o Johanesie Kelpiusie.Mieszkali w starym domu z otynkowanej gliny i latające mrówki uwiły sobie pod ścianą gniazdo.Jej ojciec sprowadził miejscowego człowieka do wszystkiego, by je wypalił.Ona przykucnęła, żeby to obserwować.Rozszedł się zapach nafty, buchnął żółty płomień a potem, wzbił się czarny dym i otoczyła ją chmura kołujących owadów z trzepoczącymi szaleńczo bladobursztynowymi skrzydłami.Uciekła z krzykiem do domu.Skrzydlate stworzenia pełzały po niej, czepiały się jej włosów.A w domu gniew dorosłych.Ręce popychające do łazienki i rozkazujący głos: „Zmyj z siebie te owady.Co za pomysł nanieść je do domu.Przypilnuj, by ani jeden nie został na podłodze.Zabij je i spłucz z wodą w klozecie”.Przez czas, który wydawał się wiecznością, bębniła i kopała w zamknięte drzwi.„One nie umrą! Nie umrą!”Rhin potrząsnęła głową, by odegnać wspomnienie.- One nie umrą - szepnęła.- Co? - zapytał Joao.- Nic - odparła.- Która godzina?- Wkrótce się ściemni.Skupiła uwagę na przepływającym obok brzegu.Drzewiastych paprociach i palmach przypominających główki kapusty.Wzbierająca woda zaczynała obmywać ich pnie.Rhin pomyślała, że w cętkowanym świetle słońca za drzewami widzi przelatujące plamy barw.Miała nadzieję, że to ptaki.Cokolwiek to było, stworzenia te poruszały się tak szybko, że poczuła, że widzi je dopiero wtedy, gdy zniknęły.Zachodni horyzont zaczęły wypełniać gęste kłęby chmur nadając wrażenie głębokości, ociężałości i czerni.Bezgłośnie błysnął nad nimi piorun.Po długiej chwili zabrzmiał grom niczym uderzenie młota.Ciężar oczekiwania zaległ nad rzeką i dżunglą.Dookoła kapsuły prądy pełzały jak wijące się węże leniwie poruszając pływakami: Pchnięcie i obrót.Pchnięcie, za- kołysanie i obrót.„Takie jest oczekiwanie” - pomyślała Rhin.Łzy ześlizgnęły się po jej policzkach i otarła je.- Coś nie w porządku, moja droga? - zapytał Chen-Lhu.Chciała się śmiać, ale wiedziała, że śmiech wciągnie ją znowu w histerię.- Nie bądź takim banalnym sukinsynem - powiedziała.- Nie w porządku! Też coś!- Aha, wciąż tkwi w nas duch walki - odparł Chen-Lhu.Szara ciemność cienia chmury napłynęła na kapsułę zamazując wszelkie kontrasty.Joao obserwował, jak linia deszczu zbliża się po wodzie popędzana ku nim powiewami wiatru.Znów zamigotała błyskawica.Pomruk grzmotu zjawił się szybciej i był ostrzejszy.Ten dźwięk obudził zgraję wyjców na lewym brzegu.Ich krzyki odbijały się echem od wody.Ciemność zalała rzekę.Na krótką chwilę chmury na zachodzie rozstąpiły się jeszcze i ukazały niebo wyglądające jak płyta spłowiałego turkusu, które zmieniło szybko barwę na kolor wina, czerwonego jak biskupia purpura
[ Pobierz całość w formacie PDF ]