[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba ich odnaleźć.Wydasz rozkazy swym sługom, by przeszukali warownię, szukać będą też twoje dworki, jak również ty sama.Zajrzyjcie do każdej szczeliny i szpary.Dopatrzysz tego osobiście.Osobiście! I z nikim innym nie będziesz o tym rozmawiać, z wyjątkiem tych, których wy­mieniłam.Nikt inny nie może się dowiedzieć.Nikt.Tych chłopców trzeba będzie sekretnie usunąć z Fal Dara i do Tar Valon zabrać.W całkowitej tajemnicy.- Jak każesz, Liandrin Sedai.Nie rozumiem jednak, po co te tajemnice.Nikt tutaj nie będzie stawał na drodze Aes Sedai.- A o Czarnych Ajah słyszałaś?Oczy Amalisy omal nie wyskoczyły z orbit, odsunęła się od Liandrin, unosząc ręce, jakby chciała osłonić się przed ciosem.- To n.nikczemne pogłoski, Liandrin Sedai.N.ni­kczemne.N.nie ma takich Aes Sedai, kt.które b.by służyły Czarnemu.Ja w to nie wierzę.Musisz mi uwierzyć! Na Światłość p.przysięgam, że nie wierzę.Na mój honor i na mój ród, przysięgam.Liandrin spokojnie pozwoliła Amalisie mówić dalej, pa­trząc, jak pod wpływem jej milczenia wyciekają z niej re­sztki sił.Wiadomo było, że Aes Sedai pałają gniewem, stra­sznym gniewem na tych, którzy bodaj napomknęli o Czar­nych Ajah, znacznie większym niż na tych, którzy twierdzili, że wierzą w ich zatajone istnienie.Po tym wszystkim, odkąd jej wola tak bardzo osłabła pod wpływem dziecinnej sztuczki, Amalisa będzie jak glina w jej rękach.Jeszcze tylko jeden cios.- Czarne Ajah istnieją, dziecko.Istnieją i są tutaj, w murach Fal Dara.W tym momencie Amalisa uklękła, szeroko rozwierając usta.Czarne Ajah! Aes Sedai, które były jednocześnie Sprzymierzeńcami Ciemności! To równie potworne, jak wieść, że sam Czarny wszedł do warowni Fal Dara.Liandrin nie ustawała jednak.- Każda Aes Sedai, którą mijasz na korytarzach, może być Czarną siostrą.Przysięgam, że tak jest.Nie mogę ci zdradzić, które to są, ale otoczę cię swoją opieką.O ile drogą Światłości podążać będziesz, a mnie posłuszeństwo okażesz.- Okażę - wyszeptała ochryple Amalisa.- Okażę.Błagam, Liandrin Sedai, błagam, powiedz, że będziesz chro­niła mego brata i moje dworki.- Ochronię tego, kto na ochronę zasłuży.Zatroszcz się o siebie, moja córko.I myśl tylko o tym, co ci nakazałam.Tylko o tym.Losy świata od tego zależą, moja córko.Mu­sisz zapomnieć o wszystkim innym.- Tak, Liandrin Sedai.Tak.Tak.Liandrin odwróciła się i przeszła przez pokój, nie oglą­dając się za siebie, dopóki nie dotarła do drzwi.Amalisa cały czas klęczała, wciąż wpatrywała się w nią z lękiem.- Powstań, lady Amaliso.- Liandńn mówiła łagod­nym głosem, ze śladem lekkiej drwiny."Też mi siostra! Nie przetrwałaby ani dnia jako nowi­cjuszka.Ale rozkazywać potraf."- Powstań.Amalisa prostowała się powolnymi, sztywnymi ruchami, jakby jej dłonie i stopy przez wiele godzin nosiły na sobie pęta.Gdy wreszcie stanęła na nogach, Liandrin przemówiła, używając na powrót całej tej stali, jaką straszyła wcześniej:- A jeśli zawiedziesz świat, jeśli zawiedziesz mnie, wówczas pozazdrościsz temu Sprzymierzeńcowi Ciemności, który siedzi w waszych lochach.Liandrin nie sądziła, na podstawie wyrazu twarzy Ama­lisy, by zawód mógł nastąpić z powodu braku jakichkolwiek starań z jej strony.Liandrin zatrzasnęła drzwi za sobą i nagle poczuła, że swędzi ją skóra.Wstrzymawszy oddech, obróciła się bły­skawicznie, rozglądając po jasno oświetlonej sali.Pusto.Za otworami strzelniczymi panowała już głęboka noc.W ko­mnacie nie było nikogo, a jednak była pewna, że czuje ut­kwione w niej oczy.Pusty korytarz, cienie tam, gdzie nie docierało światło lamp wiszących na ścianach, to wszystko szydziło z niej.Niepewnie wzruszyła ramionami, po czym z determinacją ruszyła przed siebie."Coś mi się uroiło.Nic więcej."Już późna noc, a tyle jeszcze do zrobienia przed świtem.Jej rozkazy były jasno sprecyzowane.Ciemności choć oko wykol zalegały lochy niezależnie od pory dnia, chyba że ktoś przyniósł latarnię, jednakże Padan Fain usiadł na skraju pryczy, przenikając wzrokiem mrok z uśmiechem na twarzy.Słyszał, jak pozostali dwaj więźniowie rzucają się przez sen, mamrocząc o jakichś ko­szmarach.Padan Fain czekał na coś, na coś, czego się spo­dziewał od bardzo długiego czasu.Zbyt długiego.Ale odtąd już niedługiego.Drzwi zewnętrznej izby otworzyły się, do środka wpłynęła struga światła, ciemną linią obrysowując postać na progu.Fain wstał.- To ty! Nie ciebie się spodziewałem.Z wyraźną obojętnością pochylił się do przodu.Krew w jego żyłach popłynęła szybciej, miał wrażenie, że mógłby wyskoczyć z warowni, gdyby zechciał.- Niespodzianka, co? No cóż, wejdź.Noc nie jest już młoda, a ja też czasem potrzebuję snu.Lampa znalazła się teraz we wnętrzu celi, Fain zadarł głowę, uśmiechając się szeroko do czegoś niewidzialnego, a jednak wyczuwalnego poprzez kamienne sklepienie lo­chów.- To się jeszcze nie skończyło - wyszeptał.- Bi­twa nigdy nie ma końca.ROZDZIAŁ 6CIEMNE PROROCTWODrzwi domostwa farmy drżały po wpływem wściekłego walenia od zewnątrz; ciężka sztaba podskakiwa­ła w zawiasach.Za oknem tuż obok drzwi widać było ob­darzoną wydatnym pyskiem sylwetkę trolloka.Okien było więcej i więcej też ciemnych kształtów za nimi.Nie dość jednak ciemnych, by Rand potrafił je odróżnić."Okna" - pomyślał z rozpaczą.Cofnął się od drzwi, ściskając obiema rękami swój miecz."Nawet jeśli drzwi wytrzymają, będą mogli wybić okna.Czemu nic nie robią z oknami?"Przy akompaniamencie ogłuszającego, metalicznego trzasku jeden z zawiasów wyskoczył częściowo z framugi, zawisając luźno na gwoździach wyrwanych z drewna na długość palca.Sztaba zadrżała pod wpływem kolejnego cio­su, znowu zachrobotały gwoździe.- Musimy je powstrzymać! - krzyknął Rand."Ale nie uda nam się.Nie uda nam się ich powstrzymać."Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia, ale drzwi były tylko jedne.Ta izba przypominała ozdobną skrzynię.Tylko jedne drzwi i tyle okien.- Musimy coś zrobić.Cokolwiek!- Za późno - orzekł Mat.- Nie rozumiesz?Szeroki uśmiech dziwnie wyglądał na jego bezkrwistej, pobladłej twarzy, zza pazuchy, na wysokości piersi, wysta­wała rękojeść sztyletu, wieńczący ją rubin płonął jak ogień.W tym kamieniu było więcej życia niż w jego twarzy.- Za późno, byśmy mogli coś zmienić.- Wreszcie się ich pozbyłem - powiedział Perrin ze śmiechem.Krew spływała z jego twarzy, z pustych oczo­dołów strugi łez.Wyciągnął przed siebie pokryte czerwienią dłonie, próbując zmusić Randa, by spojrzał na to, co on w nich trzymał.- Jestem już wolny.To koniec.- To się nigdy nie kończy, al'Thor - krzyknął Padan Fain, czołgający się na środku podłogi.- Bitwa nigdy nie ma końca.Drzwi eksplodowały lawiną drzazg, Rand musiał usko­czyć przed frunącymi przez powietrze drewnianymi odłam­kami.Do środka wkroczyły dwie odziane na czerwono Aes Sedai, ukłonami witając nadejście swego pana.Twarz Ba'al­zamona była skryta za maską koloru zaschłej krwi, jednakże Rand widział płomienie jarzące się zza szczelin na oczy, słyszał huk ognia dobiegający z ust.- Z nami sprawa jeszcze nie zakończona, al'Thor ­powiedział Ba'alzamon i potem jednocześnie z Fainem: ­Dla ciebie bitwa nigdy nie ma końca.Rand usiadł na podłodze i wydał zduszony jęk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl