[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, kobieta żyjąca jakieś trzysta lat temu musiała nie raz radzić sobie z najzwyczajniejszym barbarzyństwem.Oczywiście zwierzęta, które walczyły ze sobą i zabijały, podświadomie idąc za nakazami praw zachowania równowagi biologicznej, to jedna rzecz (co bynajmniej nie znaczy, że Varian nie przyszłaby słabszemu z pomocą, jeśli istniałaby taka możliwość), lecz jeśli pewien gatunek, silniejszy, zdolny się przystosować do każdych warunków, po prostu groźniejszy ze względu na swą wszechstronność, atakuje głupiego zwierzaka wyłącznie dla przyjemności, to zakrawa na bestialstwo.Co mają zrobić, ona i Kai, z takim zachowaniem? Znów żałowała, że zabrała ze sobą Bonnarda.Chciała być sprytna, tak, zbyt sprytna, i dlatego wmieszała w to chłopca.Pewnie przeraziła go na śmierć tak jawnym dowodem rozwydrzonego okrucieństwa.Ale przecież nie spodziewała się czegoś podobnego, planując obejrzeć Bakkunowy “osobliwy zakątek".Skądże znowu! Teraz zaś, skoro wszystko wyszło na jaw, należało przedsięwziąć ostre środki.Za późno, by twierdzić, że grawitanci zachowują w tajemnicy swój podły proceder.Za późno żałować, że w ogóle kiedyś zechciała przyjrzeć się temu, co robią.Z drugiej strony, lepiej było zdemaskować niecne praktyki grawitantów na planecie, gdzie żaden inny myślący gatunek nie był narażony na szwank.Nieco ulgi przyniosła Varian myśl, że grawitanci wybrali sobie głupkowate roślinożerne i drapieżniki niż na przykład śliczne złote ptaki.Gdyby je tknęli.Wściekłość, furia, jakiej nie doświadczyła nigdy dotąd, targnęła nią z niewiarygodną mocą.Wstrząśnięta do głębi usiłowała pozbierać myśli.Musi nad sobą panować, jeżeli ma przewodzić innym.Znajdowali się niedaleko obozu.Szybowali ponad rozległą równiną, prowadzącą do ich granitowego tarasu.Varian złapała się na tym, że pragnie, by Kai, z jakichś nieznanych przyczyn, powrócił wcześniej do obozu.Złe wieści mają to do siebie, że nie dają o sobie zapomnieć.Były jak otwarta rana, jątrząca spekulacjami, domysłami, pytaniami.Jak choćby, co grawitanci porabiali teraz?Wylądowali.Varian jeszcze raz przypomniała Bonnardowi, by o niczym nie wspominał nawet Cieki i Terilli, a już na pewno nie Gaberowi.- Gaber - chłopiec odezwał się z uśmiechem - mówi mnóstwo, ale niewiele ma do powiedzenia.Chyba że chodzi o mapy.- Poczekaj chwileczkę.- Varian zatrzymała Bonnarda na chwilę, rozważając sens dalszego angażowania dzieciaka.Zerknęła na migoczącą osłonę siłową.Konwulsyjne pląsy umierających owadów rysowały się błękitem po ziemi.Varian starała się myśleć, na chłodno, czy w obozie jest jeszcze ktoś, komu może zaufać.Potem spojrzała na chłopca, stojącego przed nią swobodnie i z nieco przekrzywioną głową oczekującego na rozkaz.- Bonnard, zabieram z naszego ślizgacza baterię.Kiedy nadlecą pozostałe ślizgacze, chcę, żebyś także z nich wymontował baterie.Ukryj je w zaroślach, jeśli nie będziesz w stanie przynieść ich do wahadłowca.Gdyby ktoś cię pytał, powiedz, że masz za zadanie sprawdzić wyciek ołowiu.Tak, to byłoby logiczne.Rozumiesz? - Varian odśrubowywała baterię, wydając Bonnardowi instrukcje.- Wiesz, gdzie są baterie w mniejszych ślizgaczach? I jak je wymontować?- Pokazał mi Portegin.Poza tym właśnie widzę, jak ty to robisz.- Podał jej uchwyt, który przymocowała do ciężkiej baterii i wytaszczyła ją ze ślizgacza.- Przyniosę jeszcze jeden - zaproponował.Varian widziała, że chłopak ma jeszcze kilka pytań, które chciałby zadać.Zmierzali do wejścia, w którym oczekiwała ich Lunzie.Gdy minęli ją, lekarka spojrzała na bagaż, który targała ze sobą Varian.- Zatkało się coś - rzuciła Varian pośpiesznie.- To dlatego wróciliście tak prędko? To dobrze! - Zazwyczaj poważną twarz Lunzie rozjaśnił szeroki uśmiech.Wskazała na wybieg Dandy'ego.Trizein, przewieszony przez ogrodzenie, gapił się z przejęciem na małą istotkę, która niepojętym cudem spokojnie chrupała sobie kępkę trawy, obojętna na badawcze spojrzenia.- Trizein wylazł ze swojego laboratorium?! Co mu się stało? - spytała Varian.- Niech sam ci opowie.To on ma dla ciebie niespodziankę, nie ja.- Niespodziankę? - powtórzyła.- Bonnard - Lunzie zwróciła się do chłopca - weź baterię i zanieś ją, gdzie trzeba.Varian pokazała mu wahadłowiec gestem, który wywołał zdumienie w oczach Lunzie.- A więc gnaj pędem do wahadłowca - powiedziała lekarka - i zaraz wracaj.Chcesz chyba usłyszeć o prawdopodobnych przodkach twojego pupila?- Co? - Bonnard był zaskoczony.- Na jednej nodze, do wahadłowca z tym pakunkiem - ponagliła go Lunzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]