[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były przymarznięte do siebie, więc musiał wykręcać i wyrywać kłęby ze sterty, przypominając sobie, że Veliksa kosztowało to mniej wysiłku.Vlana nie patrzyła na niego, nawet gdy mijał sanie.Spoglądała przed siebie ku stokowi z krętym śladem nart wiodącym do czarnej gardzieli tunelu Starego Gościńca.Szklane spojrzenie dziewczyny nie interesowało się Harraksem ani Hreyem, ani wylotem tunelu.Błądziło wyżej.Delikatne dzwoneczki nie milkły ani na chwilę.Wtem zachrzęściły kryształy, a Fafhrd cisnął na pobocze ostatni oblodzony kłąb wyrwanej róży wiatrów.Obrócił oczy ku drodze na południe.Ku cywilizacji, cokolwiek była jeszcze warta.I tutaj droga przypominała tunel wśród ośnieżonych sosen.I cały był zasnuty pajęczyną kryształów, która zdawała się nie mieć końca - światło księżyca ukazywało nici lodu rozpięte od gałązki do gałązki i od konaru do konaru, w dal za lodową dalą.Fafhrd wspomniał słowa matki: „.Istnieje zimno magiczne, które potrafi za tobą podążyć jak Nehwon długi i szeroki.A gdziekolwiek lód raz doszedł, tam magia może go znowu posłać.Gorzko teraz twój ojciec żałuje.”Pomyślał o wielkim białym pająku snującym swój lodowy gościniec w tym pustkowiu.Przed oczyma stanęła mu twarz Mor obok Mary, na urwisku po drugiej stronie wielkiej przepaści.Był ciekawy, co też się teraz zawodzi w Namiocie Niewiast, i czy Mara też zawodzi.Coś mu szeptało, że nie.Usłyszał cichy okrzyk Vlany.- Kobiety, doprawdy, są straszne.Patrz.Patrz.Patrz!Odpowiedziało jej donośne rżenie konia Hringorla.Zadudniły kopyta wierzchowca, uciekającego Starym Gościńcem.W chwilę później konie Veliksa z chrapaniem zaczęły stawać dęba.Fafhrd trzepnął bliższego w kark na odlew.A potem jego wzrok przyciągnęła twarz Vlany, drobna, wielkooka i trójkątna jak biała maska, i Fafhrd spojrzał tam, gdzie wskazywała.Ze stoku nad Starym Gościńcem wyrastało pół tuzina mglistych zjaw, wysokich jak drzewa.Były podobne do zakapturzonych kobiet.Ich kształty tężały i krzepły w oczach.Fafhrd kucnął z przerażenia.Skurczony, przyciskał udem sakiewkę do brzucha.Poczuł nikłe ciepło.Skoczył na równe nogi i pędem wrócił na tyły sań.Zdarł z nich brezent.Kolejno powbijał pozostałe osiem rac żerdziami w śnieg, wszystkie nosy wymierzywszy w zestalające się lodowe olbrzymki.Po czym sięgnął do sakiewki, wyjął żarnik, odsznurował pokrywkę, wytrząsnął siwe popioły, czerwony żar strząsnął na jedną stronę naczynia i z gorączkowym pośpiechem zapalił od niego lonty rac.Nasłuchując zośmiokrotnionego skwierczenia, wskoczył do sań.Vlana nawet nie drgnęła, kiedy ją trącił.Za to zadzwoniła.Otulona w przezroczysty płaszcz tkany z lodowych kryształów, musiała stać wyprostowana jak struna.Promienie księżyca załamywały się i płonęły zimnym ogniem w sercach kryształów.Fafhrd miał uczucie, że nie ruszy stąd bez ruszenia księżyca z miejsca.Ujął lejce.Sparzyły mu palce jak zimne żelazo.Nie mógł ich ściągnąć.Z przodu lodowa pajęczyna obrosła konie.Wchłonęła je - wielkie posągi końskie uwięzione w jeszcze większym krysztale.Jeden koń stał czterema kopytami na ziemi, drugi dęba na zadnich nogach.Lodowa macica zwierała ściany.„Istnieje zimno magiczne, które potrafi za tobą podążyć.”Zahuczała pierwsza raca, za nią następne.Popłynęła od nich fala ciepła.Potężne dzwonienie szło od trafionych celów na szczycie stoku.Lejce puściły, spadły na grzbiety koni.Wśród brzęku tłuczonego szkła zaprzęg wyrwał z kopyta.Fafhrd schylił głowę, lejce przełożył do lewej ręki, prawą ściągając Vlanę na siedzenie sań.Jej lodowy płaszcz rozprysnął się przy wtórze opętańczego dzwonienia.Cztery.pięć.W nieustannym brzęku konie i sanie parły przez lodową pajęczynę.Grad kryształów leciał Fafhrdowi na głowę.Brzęczenie słabło.Siedem.osiem.Pękły wszelkie lodowe więzy.Dudniły kopyta.Zerwał się potężny wiatr północny, kładąc kres wielodniowej ciszy.Niebo w przedzie delikatnie różowiało od świtu.W tyle było delikatnie krwawe od łuny pożaru sosnowych igieł, podpalonych racami.Fafhrd miał wrażenie, że wiatr północny niesie ryk płomieni.Zawołał:- Gnamph Nar, Mlurg Nar, wspaniałe Kvarch Nar - ujrzymy wszystkie! Wszystkie miasta Leśnej Krainy.Wszystkie krainy Ośmiu Miast!Rozgrzana uściskiem jego ramienia dziewczyna drgnęła przy nim, podejmując okrzyk:- Sarheenmar, Ilthmar, Lankhmar! Wszystkie miasta Południa! Quarmall, Harboriksen! Strzelistodache Tisilini lit! Wstający Ląd!Oczyma wyobraźni Fafhrd zobaczył, jak miraże tych wszystkich nieznanych miejsc i miast wypełniają jaśniejący horyzont.Przygarnął do siebie Vlanę, drugą ręką zacinając lejcami konie.- Wojaże, miłość, przygoda, świat! - krzyknął.I tylko nie wiedział czemu, choć jego wyobraźnia stanęła jak kanion za saniami w huczących płomieniach, serce pozostało w nim zimniejsze niż lód.IIICZARNY GRAALTrzy znaki napełniły ucznia czarodzieja złym przeczuciem: nasamprzód głęboko odciśnięte ślady żelazem podkutych kopyt, które podeszwami butów rozpoznał na leśnej przecince, jeszcze zanim się schylił, aby palcami wymacać je w mroku; dalej niesamowite bzykanie pszczoły wbrew naturze zbierającej miód po nocy, i wreszcie nikły, aromatyczny swąd spalenizny.Mysz puścił się biegiem, na pamięć i dzięki nietoperzowej wrażliwości na odbite szmery wymijając pnie drzew i przeskakując skłębione korzenie.Szare sztylpy, szara bluza, szary spiczasty kaptur i szara luźna opończa nadawały ascetycznie wychudłemu, drobnemu młodzieńcowi wygląd przemykającego ducha.Uniesienie wzbierające w Myszy na myśl o szczęśliwym zakończeniu długiej wyprawy i triumfalnym powrocie do takiego mistrza czarów jak Glawas Rho, zniknęło z jego serca, ustąpiwszy miejsca obawie, jaką ledwie śmiał wyrazić w myślach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl