[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Markiz spojrzał na nią podejrzliwie.- Sądzi pani, że powinna była dostawać więcej? Czy zjawiła się tu pani,chcąc je ode mnie wydostać dla siebie?- Widzę, że odziedziczyłam rozum po Alessandrze, a nie po panu.Nieprzyszłam tu po pieniądze ani po to, by grozić skandalem w odwecie zadoznaną wzgardę.Chciałam po prostu raz w życiu ujrzeć mojego ojca iusłyszeć jego głos.A także, by poznać prawdę o moim pochodzeniu,mimo że pan się wypiera ojcostwa.Markiz ani trochę nie złagodniał i nadal podejrzliwie mierzył jąwzrokiem.- Owszem, wypieram się go.Nie dbam o pani fantazje i żadnegopodobieństwa nie widzę, co stwierdzam z prawdziwą ulgą.A teraz koniecz tą audiencją.Niech się pani nie waży przyjeżdżać tu powtórnie, zbliżaćsię do mnie i do mojej rodziny lub rozsiewać plotek.A je- śli tak będzie, użyję swoich wpływów, wniosę oskarżenie o szantaż ipostaram się, żeby pani go pożałowała.Nie powiedział już nic więcej i skierował się ku drzwiom.Dokładnie popięciu minutach rozmowy.Gdy tylko wyszedł, opuściło ją całe wzburzenie.Czuła już tylko dotkliwerozczarowanie i upokorzenie.Odgłos otwieranych drzwi przerwał Jonathanowi rozmyślania,poświęcone głównie Celii.Przypuszczał, sądząc z upływu czasu, żespotkanie wypadło lepiej, niż się spodziewał.Celia stanęła na progu, a drzwi natychmiast zatrzasnęły się za nią,odcinając dopływ światła.Stała w ciemności niczym mroczny i nie-ruchomy kształt bez jednego słowa.Zaniepokoił się.Wyciągnął ku niej rękę, ale zdawała się tego nie widzieć.Podszedł doniej, objął ją i wyprowadził z portyku.Jej kabriolet podjechał już poddom.Pomógł jej wsiąść do niego i przywiązał własnego konia z tyłu powoziku.Potem usiadł koło niej i ujął lejce.- Chcę do domu - wyszeptała tak głucho, że przejął go dreszcz.- Londyn jest zbyt daleko stąd, Celio.Zawiozę cię do oberży i.- Nie do Londynu.Do domu.Najwyrazniej miała na myśli dom pani Joyes koło Cumberworth.- To co najmniej cztery godziny jazdy, przy tej pogodzie może nawetwięcej, a ty zmarzłaś i.- Proszę cię, Jonathanie.Tam mnie kochają.No i nigdy nie do-świadczyłam tam takiej pogardy, jak teraz ze strony tego człowieka.Z jego strony też nie.Nie powiedział jednak tego na głos, bo to się teraznie liczyło, a zresztą ona by mu nie uwierzyła.Pozwoliła, żeby jejpomógł, co nie znaczyło, że wybaczyła mu jego oszustwo.- Jeśli się nabawisz choroby, mogę pożałować, że cię usłuchałem.- Jeśli zachoruję, to od siedzenia na zimnym kamieniu i jego postępku, anie twojego - powiedziała apatycznie.- Ale przynajmniej będę tam wdomu.Nie ścierpię myśli o chorowaniu w jakiejś obcej oberży.Okrył ją ponownie własnym płaszczem.Deszcz przestał wreszcie padać.Na szczęście chmury się rozpierzchły i zaświecił księżyc. Schwycił lejce i rozpoczęli długą i przykrą podróż.Celia siedziała,sztywna i milcząca, tuż przy nim, zatopiona w myślach, i wyglądała natak zgnębioną, że wątpił, czy w ogóle jest w stanie zauważyć, że jedzie.Pani Joyes weszła do biblioteki.Jonathan siedział przy kominku, chcącnieco obeschnąć.Nie widział jej, odkąd godzinę temu odpowiedziała najego donośne łomotanie do drzwi.Spojrzała uważnie na krzesło, gdzie siedział, i stół koło niego.- Jak to dobrze, że Katherine w końcu się panem zajęła.Jestem pewna, żewybaczy mi pan brak należytej troski o gościa.- Czuję się wygodniej, niż bym tego oczekiwał w tych okolicznościach.Uniósł kieliszek brandy, którą cicha, ciemnowłosa młoda kobietaimieniem Katherine znalazła w kredensie.- Czy panna Pennifold przyszła już do siebie?Pani Joyes usiadła niedaleko od niego i ku jego zaskoczeniu wzięła drugikieliszek z tacy, a potem też sobie do niego nalała nieco brandy.Długiejasne włosy spływały jej na niebieski szlafrok, a dystyngowana, pięknatwarz była niemal pozbawiona wyrazu.- Bynajmniej.Obawiałam się, że zachorowała, lecz wcale nie jestrozpalona i nie wygląda na przeziębioną.Jeśli coś jej dolega, to raczej naduchu niż na ciele.Najwyrazniej przybycie tutaj sprawiło jej wielką ulgę,ale.Czekał, aż Daphne skończy zdanie.Wydawało się, że szuka właściwychsłów.- Ale nie sądzę - ciągnęła - by znalazła tu pociechę, której szukała.A mojetowarzystwo nie zdołało rozproszyć jej melancholii.- Może poczuje się lepiej, kiedy się wyśpi.- Może.Widzi pan, Celia nie miała zbyt wielu złudzeń.Powiedziałabym,że nawet żadnych.Okazało się, że jedno złudzenie żywiła.- Czy chce pani powiedzieć, że Celia nie ma doświadczenia w znoszeniurozczarowań i może nie poradzić sobie z tym, które przeżyła?- Jak dobrze umie pan ująć w słowa moje troski. Niełatwo było dostrzec w jej oczach troskę, ale ją jednak czuł.Domyśliłsię, że jej chłód i opanowanie są tylko maską.Może zdejmowała ją wobecności Celii i innych kobiet w tym domu?- Doznała więcej rozczarowań, niż pani sądzi.W przeszłości, a może icałkiem niedawno.Przygnębia mnie, że teraz musiała przeżyć jeszczejedno, ale wierzę, że zdoła je przezwyciężyć.- Najwidoczniej poznał ją pan lepiej pod tym względem ode mnie.Pańskie słowa uspokajają mnie, zwłaszcza że, jak się domyślam, panrównież przeżył kiedyś coś podobnego i wie, o czym mówi.Nie spodziewał się tego.Nie wiedział, do czego Daphne zmierza w tejrozmowie, ale podejrzewał, że nie chciałby tego usłyszeć.- Istotnie, i chciałbym jej oszczędzić podobnych przeżyć, gdybym tylkomógł.Jestem pewien, że pani również.- Odstawił kieliszek.-A terazmuszę poszukać noclegu w oberży.Przyjdę tu jutro, jeśli pani pozwoli,żeby zobaczyć, jak się ona miewa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl