[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tysiące papug, to żółto z niebieskim, to czerwono zszafirem, to biało upierzonych, wydrzezniało się z mojej biedy.Ciskałem w nie kamieniami, aleniewprawna ręka chybiała celu.O, z jakąż rozkoszą pożerałbym mięso surowe i wysysał krew tychnieznośnych krzykaczy.- Otóż masz owe prześliczne lasy podzwrotnikowe, dla widzenia których porzuciłeś szczęśliwe życie wrodzicielskim domu! Patrz, jakie piękne, różnobarwne papugi, złotopióre kolibry, przecudowne kwiaty iwspaniała roślinność.Nasyćże nimi pusty żołądek, niedowarzony głupcze!Właśnie kończyłem tę gorzką przemowę do pana Robinsona, gdy nagle w przejściu przez leśną łączkę,zawadziwszy o grubą łodygę, upadłem jak długi.Rozjątrzony głodem i upadkiem, porwałem roślinę,chcąc na niej złość wywrzeć, poszarpać ją w kawałki za to, że ośmiela się rosnąć na mej drodze; leczpodnosząc ją, uczułem znaczny ciężar.Jakieś duże, spowite szerokim liściem kłosy rosły na niej. Rozwijam liść i znajduję kolbę, pokrytą ziarnami białożółtawymi wielkości grochu.Zapach dośćprzyjemny, kosztuję, smak przepyszny, słodkawo - mączysty.Była to, jak się dowiedziałem pózniej,kukurydza.W mgnieniu oka ogryzłem kilka kolb, prawie nie żując, tak mi się jeść chciało.Posiliwszy się,spoglądam z trwogą, czy przypadkiem nie jedyna to w całym lesie roślina.Dzięki Bogu, rośnie ichmnóstwo, a więc nie umrę z głodu.Ruszyłem naprzód w stokroć lepszym humorze, a gdy jeszcze zpobliskiego zródełka zaspokoiłem pragnienie, znikła uraza do papug.W istocie były to śliczne i bardzozabawne ptaszęta.Poza łączką widać było wysoką górę.Trzeba się na nią wdrapać.Któż wie, czy nieujrzę jakiego okrętu, a może i osady europejskiej? Tegoż mi tylko brakowało! I szedłem bezwytchnienia, drapiąc się po stromym zboczu, ażeby jak najprędzej dostać się na wierzchołek.Dosięgamgo nareszcie i doznaję nowego zawodu.Góra, na której się znajdowałem, była najwyższą na całej wyspie, gdyż niestety była to wyspa, na którąmię wyrzuciło morze.Rozciągała się ona na kilka mil geograficznych w obwodzie.Kilka zatok wrzynałosię w głąb lądu, a cały środek górzysty pokrywały ciemne bory.W oddaleniu dziesięciu mil morskichwidać było jakiś ląd, lecz nie mogłem rozpoznać, czy to ziemia stała.Na całej wód przestrzeni nieukazywał się najmniejszy szczątek naszego okrętu.Zapewne pochłonął go ocean.- Jestem więc na wyspie sam jeden! Bez mieszkania! Bez pożywienia! Bez broni! Z daleka od ludzi,skazany na śmierć, albo może nędzniejsze od śmierci życie!Wymówiwszy te słowa, gnany rozpaczą zacząłem szybko schodzić z góry.Biegłem prosto przed siebie,nie bacząc, gdzie idę, nie uważając na otaczające przedmioty.Znowu ogarnęła mię gorzka boleść iwszelka zniknęła nadzieja.Naraz silny cień zwrócił moją uwagę.Podnoszę oczy i spostrzegam wysoką na kilkanaście łokci skalistąścianę, jakby prostopadle z ziemi wyrosłą.Zamykała ona jakby murem część ładnej doliny; po prawejstronie był las, z którego przed chwilą wyszedłem, w lewo zaś otwarty widok na morze.Strudzony chciałem się położyć w cieniu skały, lecz jej osobliwy kształt zwrócił moją uwagę.Jednaczęść wystawała, tworząc rodzaj muru.Obszedłem go dookoła i znalazłem zagłębienie, niby grotęgłęboką na pięć metrów, nieco zaś szerszą i wyższą.Słowem, był to rodzaj pokoju kamiennego,wzniesionego o ćwierć łokcia nad ziemią.Wystająca część skały u góry wybornie mogła zabezpieczyćod deszczu.Miałem więc doskonałe schronienie.XIObranie siedziby w grocie.Zabezpieczenie jej od napadu nieproszonych gości.Terminuję na murarza.Urządzenie zamku.Rozpatrzywszy się w okolicy, uznałem, że nie można znalezć dogodniejszego mieszkania.Dolina,piękną trawą zarosła, wcale nie była bagnista.O kilkadziesiąt kroków z podnóża skały biło czyste jakkryształ zródło.Tuż obok w lesie rosła obficie kukurydza.Najdalej zaś o ćwierć mili od groty przelewałosię morze.Widok na nie był pyszny.Najmniejszy statek nie mógł ujść mego wzroku.Niepotrzebowałem nawet wspinać się na skałę dla śledzenia przepływających okrętów.Nade wszystko zaśjaskinia podobała mi się bardzo.A zatem postanowiłem sobie tu obrać siedzibę, dopóki jakie szczęśliwezdarzenie nie wyswobodzi mnie z więzienia.Odkrycie groty tak mnie ucieszyło, iż zapomniałem na chwilę o wszystkich kłopotach.Mam przecieżjakie takie mieszkanie, pożywienie i napój.Obawa tylko drapieżnych zwierząt niepokoiła mnie mocno.Jaskinię z prawej strony zasłaniała wprawdzie wystająca skała, ale przód i lewa strona żadnej nie miałyochrony i dostępne były dla nieproszonych gości.Zastanowiłem się jednak, iż gdziekolwiek się obrócę,wszędzie mi grozi jednakowe niebezpieczeństwo.Po cóż więc szukać innego schronienia, trzeba raczejkorzystać z tego, jakie jest, a lepiej przecie zamieszkać w grocie i położyć się wygodnie, aniżel i jak kotdrapać się po drzewach i wśród gałęzi szukać sobie noclegu.Od czegóż wreszcie rozum? Zamiast trapićsię obawą niebezpieczeństwa, lepiej obmyśleć coś, co by złemu zaradzić mogło.- A więc zostaję tu, zawołałem w głos, trzeba się zaraz przeprowadzić do nowego mieszkania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl