[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podsekretarz stanu słuchał.- Chociaż opis jest nieco inny, zmiany są drobne i nie wymagają wielkiego zachodu.Włosy zaczesane gładko do tyłu i przykryte kapeluszem, brak makijażu, pantofle na płaskim obcasie, by wydać się niższą, ale nie za bardzo.To ona.- I twierdziła, że nie rozpoznaje żadnego nazwiska w spisie pracowników, które mogłoby odpowiadać jej tak zwanemu ku­zynowi?- Kuzynowi ze strony matki.Naciągane, ale wystarczająco konkretne, by wyglądało wiarygodnie.Jak twierdzi recepcjonistka, zachowywała się niezręcznie, była jakby podniecona.Miała torebkę, tak ordynarną imitację Gucciego, że wzięła ją za babkę z głębokiej wiochy.Sympatyczną, ale naiwną.- Rozpoznała czyjeś nazwisko - oświadczył McAllister.- Jeśli tak, to czemu o nie nie zapytała? W takich okolicznościach nie traciłaby czasu.- Prawdopodobnie uznała, że ogłosiliśmy alarm, że nie może ryzykować, iż zostanie rozpoznana, a już szczególnie nie w budynku.- Nie sądzę, Edwardzie, by to ją niepokoiło.Biorąc pod uwagę, co wie i przez co przeszła, potrafi być bardzo przekonująca.- To, co jej się wydaje, że wie, Lin.Niczego nie może być pewna.Musi postępować bardzo ostrożnie w obawie przed fałszywym krokiem.Jej mąż jest tam - a możesz mi wierzyć na słowo, bo widziałem ich, gdy byli razem - ona zrobi wszystko, by go uchronić.Mój Boże, ukradła ponad pięć milionów dolarów z tej prostej przyczyny, że pomyślała, zresztą całkiem słusznie, iż jego rodacy wyrządzili mu krzywdę.Według niej należały mu się te pieniądze.im obojgu się należały.i niech cały Waszyngton idzie do wszystkich diabłów.- Ona to zrobiła?- Havilland zezwolił na udzielanie ci wszelkich informacji.Zrobiła to i w dodatku bezkarnie.Kto by się ośmielił pisnąć słowo? Ustawiła sobie tajny Waszyngton dokładnie tak, jak chciała: byli przerażeni i zakłopotani, jedno i drugie aż po uszy.- Im więcej się dowiaduję, tym bardziej ją podziwiam.- Podziwiaj sobie, ile chcesz, aleją odszukaj.- A sam ambasador gdzie się znajduje?- Na cichym lunchu z wysokim komisarzem Kanady.- Powie mu wszystko?- Nie, poprosi o poufną współpracę, a w zasięgu ręki będzie miał telefon, by móc w każdej chwili porozumieć się z Londynem.Londyn poinstruuje komisarza, aby zrobił wszystko, o co poprosi Havilland.To już jest załatwione.- Szybko działa, co?- Nie ma drugiego takiego jak on.Powinien zjawić się tu w każdej chwili, już jest spóźniony.- Telefon zadzwonił i McAllister podniósł słuchawkę.- Słucham?.Nie, nie ma go tutaj.Kto taki?.Tak, oczywiście, porozmawiam z nim.- Zakrył mikrofon.- To nasz konsul generalny.- Coś się stało - rzekł nerwowo Lin, wstając z fotela.- Tak, panie Lewis, mówi McAllister.Chciałbym panu powie­dzieć, sir, jak bardzo to wszystko sobie cenimy.Konsulat wykazał dobre chęci w najwyższym stopniu.Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Havilland.- Panie ambasadorze, to amerykański konsul generalny - powiedział Lin.- O ile zrozumiałem, pytał o pana.- Nie mam czasu na żadne z jego cholernych przyjęć.- Chwileczkę, panie Lewis.Ambasador właśnie przyszedł.Jestem pewien, że chciałby pan z nim porozmawiać.- McAllister wyciągnął telefon w stronę Havillanda, który podszedł szybkim krokiem.- Tak, Jonathan, o co chodzi? - Wysoki, wyprostowany i szczu­pły ambasador słuchał w milczeniu, błądząc niewidzącymi oczami po ogrodzie za szklanymi drzwiami.Wreszcie odezwał się.- Dzię­kuję, Jonathanie, postąpiłeś właściwie.Nie mów absolutnie nic i nikomu, a od teraz ja to przejmuję.- Havilland odłożył słuchawkę i popatrzył najpierw na McAllistera, a potem na Wenzu.- Trop, jakiego szukamy, jeśli rzeczywiście to jest ten trop, pojawił się w zupełnie niewłaściwym miejscu.Nie w kanadyjskim, lecz amerykańskim konsulacie.- To się nie trzyma kupy - oświadczył McAllister.- Tu nie Paryż i nie ulica z jej ulubionymi drzewami, klonami, klonowym liściem.Tam jest konsulat kanadyjski, nie amerykański.- I opierając się na tym, mamy zbagatelizować ten trop?- Oczywiście, że nie.Co się stało?- Na Garden Road, do attache o nazwisku Nelson, podeszła Kanadyjka poszukująca swego męża.Ten Nelson zaofiarował jej pomoc, zaproponował, że pójdzie z nią na policję, ale była nieugięta.Nie pójdzie z nim na policję ani nie wejdzie z nim do konsulatu.- Czy podała jakieś przyczyny? - spytał Lin.- Prosi o pomoc, a następnie ją odrzuca.- Powiedziała, że to sprawa czysto prywatna.Nelson opisał ją jako osobę bardzo zdenerwowaną i przemęczoną.Podała, że nazywa się Mary Webb i dodała, że być może mąż szukał jej w konsulacie.Poprosiła, by Nelson popytał się o to, a ona do niego jeszcze zadzwoni.- Ale to nie to, co mówiła poprzednio - sprzeciwił się McAllis­ter.- Przecież wyraźnie robiła aluzję do tego, co ich spotkało w Paryżu, a to oznaczało zamiar skontaktowania się z przedstawicielem jej rządu, jej kraju, Kanady.- Czemu się upierasz? - spytał Havilland.- Nie krytykuję cię, ale po prostu chciałbym się dowiedzieć dlaczego.- Nie jestem pewien.Coś się tu nie zgadza.Między innymi, obecny tu major ustalił, że była w konsulacie kanadyjskim.- O? - Ambasador zwrócił się do przedstawiciela Wydziału Specjalnego.- Recepcjonistka to potwierdziła.Rysopis prawie się zgadzał, szczególnie jak na kogoś, kto pobierał lekcje u kameleona.Jej historyjka brzmiała następująco: obiecała swej rodzinie, że poszuka dalekiego kuzyna, którego nazwiska zapomniała.Recepcjonistka dała jej spis personelu, a ona go przejrzała.- Znalazła tam kogoś, kogo zna - oświadczył podsekretarz stanu.- Skontaktowała się.- I masz odpowiedź - rzekł stanowczo Havilland.- Ustaliła, że jej mąż nie poszedł na ulicę wysadzaną klonami, więc zrobiła kolejny właściwy krok.Konsulat amerykański [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl