[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niczego jej nie powiesz - rzucił Roland.Gdyby zaczął planować, jak uwolnić się z podtrzymującej go uprzęży, z pewnością nic dobrego by z tego nie wynikło, ale rewolwerowiec zwykle winien przede wszystkim działać.I tak w jednej chwili miał już wolne ręce i lewą nogę.Prawa zaplątała się jednak w kostce i wisiał teraz z jedną nogą w górze.Coquina odwróciła się ku niemu, sycząc jak kot, uniesione wargi odsłoniły ostre niczym igły zęby.Runęła ku Rolandowi z rozczapierzonymi palcami.Jej paznokcie przypominały poszarpane szpony.Roland ujął medalion i wysunął go w jej kierunku.Aż ją odrzuciło.Powiewając białą spódnicą, obróciła się z powrotem ku siostrze Jennie.- Tobą się zajmę, ty dziwko! - krzyknęła niskim, chrapliwym głosem.Roland zmagał się bezskutecznie z pasem, który trzymał go za kostkę niczym mocno zadzierzgnięta pętla.Kiedy Jenna uniosła ręce, przekonał się wszakże, że wzrok go nie myli: to były rewolwery wraz z kaburami i pasami, które wyniósł z Gilead po ostatnim pożarze.- Zastrzel ją, Jenno! Zastrzel ją!Dziewczyna jednak potrząsnęła głową jak wtedy, gdy Roland chciał zobaczyć jej włosy i namówił ją do zdjęcia kornetu.Dzwonki odezwały się tak ostro, że aż Rolanda zabolała głowa.Ciemne Dzwonki.Sigul ich katet.Co.Na ten dźwięk doktorzy odezwali się chórem równie głośnym jak dzwonienie Jenny.Ich muzyka nie była już miła.Siostra Coquina zamarła z dłońmi uniesionymi do szyi dziewczyny, która nawet nie próbowała się uchylić.Nawet nie mrugnęła.- Nie - wyszeptała Coquina.- Nie możesz!- Muszę - powiedziała Jenna i Roland ujrzał żuczki.Gdy opuszczały nogi brodacza, wystąpiły jedynie w sile batalionu, teraz z cienia wynurzała się ich armia nad armiami - gdyby były ludźmi, nie owadami, w całej długiej i krwawej historii Śródświata nie znalazłoby się tylu zbrojnych.Nie sam ich przemarsz jednak miał Roland zapamiętać najlepiej.Przez rok lub dłużej w snach nawiedzała go zwłaszcza scena, w której ogarniały kolejne białe łóżka.Posłania czerniały parami, po jednym z każdej strony przejścia - niczym gaszone kolejno światła.Coquina krzyknęła przenikliwie i zaczęła kręcić głową, aby ożywić swoje dzwonki, te jednak brzmiały żałośnie i nie mogły się równać z Ciemnymi Dzwonkami.Żuczki tymczasem maszerowały, zalewając ciemną falą sufit i łóżka.Jenna przemknęła obok krzyczącej Coquiny, rzuciła rewolwery obok Rolanda i jednym silnym pociągnięciem uwolniła go z ostatniego pasa.Rewolwerowiec był wreszcie wolny.- Chodź - powiedziała.- Sprawiłam, że ruszyły, ale zatrzymać je, to inna sprawa.Coquina krzyczała teraz nie ze strachu, ale z bólu.Robale dobrały się do niej.- Nie patrz - rzuciła Jenna, pomagając Rolandowi wstać.Pomyślał, że nigdy jeszcze zbieranie się na nogi nie sprawiło mu takiej radości.- Chodź, musimy szybko umykać, bo ona zaraz obudzi resztę.Zostawiłam twoje buty i ubranie obok ścieżki, przyniosłam, ile się dało.Jak się czujesz? Na siłach?- Dzięki tobie.- Roland pojęcia nie miał, na ile mu tych sił starczy.ale nie to było teraz najważniejsze.Jenna podniosła jeszcze dwie główki trzciny, które wypadły spod poduszki, kiedy szamotał się z pasem, i już biegli przejściem między łóżkami, byle dalej od żuczków i siostry Coquiny, której wrzaski z każdą chwilą były coraz słabsze.Nie zwalniając kroku, Roland przypasał rewolwery.Minęli po trzy łóżka z każdej strony i doszli do luźnego płótna na końcu namiotu.bo to rzeczywiście był namiot, a nie obszerny pawilon.Jedwabne ściany i sufit przepuszczały blask księżyca, który wisiał na niebie w trzeciej kwarcie.Łóżka zaś nie były wcale łóżkami, ale sfatygowanymi pryczami.Roland obrócił się i ujrzał ciemny kształt wijący się na podłodze w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stała siostra Coquina.W tej samej chwili przypomniał sobie o czymś.Nieładnie!- Zapomniałem medalionu Johna Normana! Ogarnął go żal, prawie żałoba, jakby poniósł niepowetowaną stratę.Jenna sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła go; zalśnił w świetle księżyca.- Podniosłam go z podłogi.Roland nie wiedział, co ucieszyło go bardziej: widok medalionu czy to, że Jenna spokojnie trzymała go w dłoni.Znaczyło to, że naprawdę była inna niż pozostałe siostry.- Weź go, nie mogę trzymać go dłużej - powiedziała nagle, jakby chciała rozproszyć jego złudne nadzieje.Gdy wziął od niej złoto, ujrzał na jej palcach ślady silnych oparzeń.Ujął jej dłoń i ucałował każdy z nich.- Dziękuję, sai - powiedziała i nagle ujrzał, że dziewczyna płacze.- Dziękuję, kochany.Tak cudownie być całowaną, to warte każdego cierpienia.Teraz.Roland zobaczył, że spojrzała gdzieś w bok.Podążył za jej oczami.Po kamienistej ścieżce spływały w dół rozkołysane światełka.Za nimi jaśniał budynek, w którym mieszkały siostrzyczki - nie klasztor, ale zrujnowana hacjenda, stara chyba jak świat.Było widać tylko trzy świeczki; gdy się zbliżyły, Roland dostrzegł, że faktycznie nadchodzą tylko trzy siostry.Mary nie było z nimi.Wyciągnął broń.- Ooo, to rewolwerowiec! - krzyknęła Louise.- Obrzydliwy typ! - dodała Michela.- I znalazł już i swoją ukochaną, i swoje gnaty! - podsumowała Tamra.- To kurewskie nasienie! - warknęła Louise.Roześmiały się ze złością.Nie bały się.w każdym razie nie jego rewolwerów.- Schowaj je - poleciła Jenna, a gdy spojrzała nań, przekonała się, że już to zrobił.Tamte podchodziły coraz bliżej.- Ooo, patrzcie, ona płacze! - zawołała Tamra.- Nie dziwota, skoro zrzuciła habit - zauważyła Michela.- Pewnie płacze za złamanymi ślubami.- Skąd te łzy, ładniutka? - spytała Louise.- Bo on ucałował moje palce tam, gdzie się oparzyłam - odparła Jenna.Bo nikt nigdy jeszcze ich nie całował.Dlatego płaczę.- Ooooo!- Kochaniutkie!- Przy następnej okazji wetknie w nią tę swoją rzecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]