[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Końcówkę tego, co mówi, już ledwo słychać, jak zamierającą falę radiostacji.- Nigdy tego nie zrozumiem, Ed.Tato jest dobrym farmerem; na co mu jakiś sklep? Jako sklepikarz w mieście będzie do niczego.I to już koniec.Tato siedzi, patrzy na swoje kolana, rozłożył dłonie.Czekam jeszcze chwilę, potem wracam do malowania.Tato wygląda, jakby miał się rozpłakać, ale nie płacze.Ja robię swoje.Kończę podkład i biorę się za impastowanie.Chciałbym, jeżeli zdołam, ukończyć portret za jednym zamachem.W połowie impastowania, kiedy rozświetlam półcienie, przychodzi Alicja.Ubrana jest po cywilnemu, właśnie skończyła dyżur.Przystaje koło mnie i zagląda przez ramię.- Ale podobny, naprawdę, panie Tremont.To pan jest prawdziwym artystą! Jeszcze nigdy nie widziałam prawdziwego artysty.Przerywam pracę, odchylam się w tył i patrzę na nią, do góry.Słońce zachodzi za jej plecami, prześwituje przez nylonową sukienkę między nogami.Alicja nie nosi koszuli.Przyłapuje moje spojrzenie i krzyżuje nogi.- Chciałby pan mnie namalować?Śmieje się i zarzuca rękę za głowę.- Byłabym świetną modelką.Nieczęsto spotyka się dziewczyny z moim kolorem skóry i jednym okiem zielonym, prawda? W świetle zachodzącego słońca jest wspaniała.- Bardzo chciałbym panią namalować, Alicjo, ale co by na to powiedziała pani Kessler?Kładę jeszcze jedno pasemko farby na ocienionym skrzydełku nosa Taty.- Nie tutaj przecież, nie tutaj! Biedna pani Kesslerowa dostałaby białej gorączki, sam pan wie.Musiałby pan przyjść do mnie do domu.Jessica będzie zachwycona, jak zobaczy, że prawdziwy artysta maluje jej mamę.Znowu się śmieje i krzyżuje nogi w drugą stronę.Dodaję więcej sieny palonej do tła nad głową Taty.Jestem za bardzo podniecony, żeby malować naprawdę.Spoglądam na Tatę: nie ma pojęcia, co tu się dzieje, ja też nie.Ona musi mnie uważać za kompletną fujarę.- Ale niech pan nie trzyma tatusia za długo na dworze.Robi się chłodno.Uśmiecham się do niej, prosto w zachodzące słońce.- Zaraz go odstawię do pokoju, Alicjo.Miłego wieczoru i do zobaczenia jutro.Świdruje mnie tym zielonym okiem.- Do zobaczenia.Odchodząc, zerka do tyłu przez ramię.Śmieje się.- Do zobaczenia.Patrzę za nią: nawet na płaskim obcasie porusza się ładnym, długim, pewnym krokiem.Odprowadzam ją wzrokiem do zakrętu na parking.Kończę obraz w pół godziny.Jest w nim tyle smutku, zagubienia, że aż nie mogę na niego patrzeć.A już na pewno nie wolno go pokazywać Mamie.Mimo to, portret jest dobry - za dobry.W ciągu następnego tygodnia karmię Tatę dwa razy dziennie.Z Mamą układa się nie najgorzej, za to Joan staje na rzęsach, żeby znaleźć pielęgniarkę, która przypadłaby Mamie do gustu.Po wstępnej rozmowie z dwunastą kandydatką, kiedy Mama raz jeszcze obróciła kciuk do dołu, sprawa wygląda beznadziejnie.Mama z dnia na dzień bierze na siebie coraz więcej obowiązków; mój obowiązek polega głównie na hamowaniu jej.Któregoś dnia zastaję ją na pieleniu w podwórzu za domem.Tłumaczy się, że nie mogła patrzeć, jak kwiaty tatusia zarastają chwastem.Poza tym, piele przecież na siedząco i wyrywa tylko zielsko, które płytko siedzi w ziemi.No i co ja mam robić? Od tego dnia w przerwach między karmieniami zajmuję się pieleniem.Nie mam pojęcia, czy to dlatego, że pani Kessler zwęszyła niewinny flirt między Alicją a mną, czy to z racji obowiązującego grafiku dyżurów, Alicję przenoszą na nocną zmianę.Może to i lepiej: jej żywotność i wesołość trochę za bardzo na mnie działają.Powiedziała mi któregoś dnia, że wychowywała ją tylko matka, bez ojca, tak jak ona swoją Jessicę.Coś mnie pociąga w kobietach, które nigdy nie przeżyły dominacji mężczyzny.Ciekawe, jak ja wpłynąłem na stosunek Marty do mężczyzn.Pilnowałem się jak szalony, żeby zanadto jej nie wykoślawić, ale nigdy nic nie wiadomo.W sobotę wieczorem, o ósmej, mam być na obiedzie z dawnymi przyjaciółmi, Sandy i Patem Mock.Billy posiedzi przy Mamie.Po drodze postanawiam sprawdzić, jak się miewa Tato; przynajmniej mówię sobie, że jedynie po to zaglądam do ośrodka.Karmiłem go o szóstej.Ledwie wszedłem do pokoju Taty, już widzę, że coś jest bardzo niedobrze.Tato wygląda jak martwy, gdyby nie to, że oddycha, głośno, głęboko, spazmatycznie.Tylko raz w życiu słyszałem odgłosy agonii, było to z górą trzydzieści lat temu, ale takiego dźwięku się nie zapomina.Tato jest blady, zielonkawo-biały, twarz ma zlaną potem.Wybiegam z pokoju, a z drugiego końca korytarza idzie wprost na mnie Alicja i uśmiecha się.- Alicjo, chodź, zobacz mojego ojca.Coś niedobrze!Pędzę do biura w poszukiwaniu pani Kessler, ale nie ma jej tam.Pielęgniarka działa akurat w drugim skrzydle, rozdaje lekarstwa.Biegnę po nią.- Siostro, proszę pójść ze mną, mój ojciec chyba umiera!Pielęgniarka jest gruba i ma co najmniej sześćdziesiąt lat.Podąża za mną kaczym chodem.Kiedy docieramy na miejsce, Alicja masuje Tacie nadgarstki.Pielęgniarka mierzy mu puls w jednej ręce, a ja jednocześnie w drugiej: tętno jest słabe, nieregularne.Siostra okręca ramię Taty swoim rękawem ciśnieniomierza, pompuje, czyta wynik.Słupek na skali nie podchodzi wyżej niż pięćdziesiąt.Pielęgniarka podnosi na mnie wzrok.- Alicjo, dzwoń do szpitala.Wezwij karetkę, szybko.Zwraca się do mnie.- Umie pan robić masaż serca?Kiwam głową.Przypomina mi się, jak uczyłem tego Tatę, jak histerycznie reagował, kiedy zbliżałem usta do jego ust.Ciekawe, dlaczego nie mają tu sali reanimacyjnej.- Czy ma sztuczną szczękę?Zaprzeczam ruchem głowy.Już popadam w szok.Puls przestaje być wyczuwalny.Pora na masaż serca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]