[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłaby to nasza ostatniapodróż w życiu, panowie - powiedział.- Tak jest - przyznał Dermott.- Ale nawet lee_;: n:_lco rrLieliśricypiekielne szczęście.Zapalnik chemiczny ma tę wadę, że nastawienie goz dokładnością większą niż sześć do dziewięciu minut na godzinę jestprawie niemożliwe.Wybuch mógł nastąpić dziesięć minut temu i było-by po nas.Nasi "przyjaciele" nie chcieli nas usunąć z tego kraju, onichcieli nas usunąć z tego świata.Czy można to zrobić lepiej, prościeji skuteczniej niż sprawiając, żeby na wysokości dziewięciu kilometrównaszemu odrzutowcowi urwało ogon?Helikopter "Sikorsky" typu "podniebny żuraw" wylądował po zapad-nięciu zmroku, tuż po wpół do czwartej po południu.'tak jak zapowie-dział Willoughby, był to największy śmigłowiec, jaki widzieli.Jegosilniki zamilkły, potężne wirniki zwolniły obroty i tylko gdzieś z wnętrzaolbrzymiego kadłuba dobiegało mruczenie generatora.Z otwartychdrzwi zjechały w dół wężowym ruchem składane schody, po którychsprężystym krokiem zeszło na lód dwóch mężczyzn i zbliżyło się dogrupki oczekujących.- Brown - przedstawił się pierwszy z nich.porucznik Brown,niby pilot tej maszyny.A to porucznik Vos, niby jej drugi pilot.Którzyz panów nazywają się Brady i Willoughby?Uścisnęli sobie dłonie i Brown odwrócił się, żeby przedstawić trzeciąosobę, która do nich podeszła.- Doktor Kenmore.- Jak długo możecie zostać? = spytał Willoughby.- Ile pan sobie życzy.174 175- To miło.Przywiózł pan coś dla mnie?- Tak.Można już wyładowywać?- Proszę bardzo.Brown wydał okrzykiem polecenia.- Mam dwie prośby, panie poruczniku - powiedział Brady- Jestem na pańskie rozkazy.- Żeby nasi amerykańscy lotnicy byli choć w części tak grzeczni- rzekł Brady i zwrócił się do doktora Kenmore'a.- Mój pilot jestranny.Mógłby go pan zbadać?- Oczywiście.- Donald, zaprowadzisz pana?Dwaj mężczyźni odeszli do samolotu.- W naszym samolocie jest znakomity nadajnik, panie poruczniku- ciągnął Brady - ale niestety pilot, który go obsługuje, jest chwilowonieczynny.- W naszym helikopterze jest znakomity nadajnik i wyśmienity ra-diooperator, stale czynny - powiedział porucznik.- James!Na szczycie schodów pojawił się młody żołnierz.- Zaprowadź pana do Berniego, dobra?Bernie był młodzieńcem w okularach, który zasiadał przy dużejradiostacji firmy RCA.Dermott przedstawił się.- Zdoła mnie pan połączyć z kilkoma numerami? - spytał.- Miejscowymi? To znaczy, w Albercie?- Niestety, w Anchorage i Nowym Jorku.-Bez problemu.Możemy się połączyć przez radio za pośred-nictwem naszego dowództwa w Edmonton - rzekł Bernie.Jego fa-chowość i pewność siebie były szalenie krzepiące.- Proszę o numeryi nazwiska.- Są tutaj - powiedział Dermott i wręczył mu notes.- Będę mógłrozmawiać z tymi ludźmi?- Oczywiście, jeżeli tylko są w domu.- Może mnie nie być przez parę godzin.Gdybym nie wrócił, a pansię połączył, czy może ich pan poprosić, żeby byli pod telefonem albopowiedzieli, gdzie ich znaleźć?- Naturalnie.Dermott dołączył do grupy przy helikopterze.Na lód wyładowanodwa niskie pojazdy.Opuszczano trzeci.- Co to za maszyny? - spytał.- To moja niespodzianka dla pana Brady'ego - odparł Willoughby.- Śniegochody.176- To nie są śniegochody - wtrącił się szczupły, młody brunet.- Przepraszam - powiedział Willoughby i zwrócił się do Dermotta.- To jest John Lowry, ekspert od tych maszyn.Edmonton przysłało go,żeby nam pokazał, jak nimi jeździć.- To są wszędochody - dodał Lawry.- Jeżdżą po śniegu, drogach,bezdrożach, bagnach, piaskach, gdzie pan chce.W porównaniu z nimiamerykańskie i kanadyjskie śniegochody należą do epoki radia naparę.Wyprodukowała je firma VPLO - to skrót, pełna nazwa jest niedo wymówienia - z Oulu w Finlandii.Nazywają się oczywiście "fińskiekoty".Zrobione są z włókna szklanego.W przeciwieństwie do zwyk-łego śniegochodu nie mają z przodu płóz.Pas napędowy, który pano-wie widzicie, przebiega na całej długości kadłuba i jest poruszanyprzez silnik.- Skąd je macie?- Dostaliśmy, żeby je poddać wszechstronnym próbom, do cał-kowitego zniszczenia.To są właśnie te trzy.- Jak to jednak dobrze mieć przyjaciół - powiedział Dermott doWilloughby' ego.- Te modele nieco odbiegają od typowych - ciągnął Lowry.- W przednich komorach przewozi się zazwyczaj sprzęt.Zamieniliśmyje na dwa składane siedzenia.- To znaczy, że mogę pojechać jednym z nich? - spytał Brady.- Dobrze trafił z tą próbą całkowitego zniszczenia - rzekł pół-głosem Dermott do Willoughby'ego.- Tak - odparł Lowry.- To świetnie, wyśmienicie - powiedział Brady ściszonym i pełnymszacunku głosem.Perspektywa mozolnej dwudziestodwukilometrowejjazdy tam i z powrotem przez śniegi Rlberty mało go pociągała.- Prowadzi się bardzo łatwo - rzekł Lowry.-- Zmiana kąta na-chylenia pasa napędowego zmienia kierunek jazdy: dokonuje się tegoza pomocą sterów.Są biegi przednie i wsteczne oraz bardzo wymyślnydodatek - hydrauliczne hamulce tarczowe.Poza tym pojazd osiągaprędkość sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę.- Sześćdziesięciu pięciu? - spytał Dermott.- A wygląda, jakbyz trudem wyciągał dziesięć.Lowry uśmiechnął się.- Sześćdziesiąt pięć - powtórzył.- Oczywiście na równym terenie.A przy okazji, nie są tanie, cztery tysiące dolarów sztuka, ale tak to jestz unikatami.Przypuszczam, że panowie się śpieszą.Poproszę wobectego trzech kierowców.1771Doktor Itenmore i Mackenzie wrócili do samolotu, a Willoughbyi jego dwóch podkomendnych zajęli się nauką jazdy "fińskimi kotami".-- To wstrząs - oznajmił doktor Kenmore.- Nic poważnego, pod-much nie zrobił mu krzywdy, musiał uderzyć głową w lód.Nad prawymuchem ma dorodnego siniaka.Przeniosę go do nas - kiedy silniki sązgaszone, ogrzewanie i światło mamy z generatora.-- Dziękuję, panie doktorze.Jesteśmy bardzo wdzięczni - rzekłBrady.- Nie ma za co.Można spytać, dokąd wybieracie się panowie tymizabawkami?-- Żeby tylko nie usłyszał pana Lowry.Wściekłby się - powiedziałDermott.=- Proszę nas dobrze zrozumieć, nie chcemy być niegrzeczni - od-parł Brady.-- Powiemy panu po powrocie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]