[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W każdejchwili spodziewając się gwałtownych ataków, patrolowali teren wokół oazy klucza do ich władzy.W Jednostce Strażniczej Sfory było gorąco jak w piekle, choć nieco ulgi dawa-ły ogromne wentylatory.Ponieważ sforze Ti-gana udał się raz handel cennym fre-onem, produkowanym po drugiej stronie obszaru niezdatnej-do-picia-wody, więcparowa klimatyzacja chłodziła górne kondygnacje.Przyniosło to jednak raczej od-wrotny efekt; tak wiele ciał tłoczyło się w chłodniejszych rejonach, że ich ciepłowłasne wydatnie zmniejszyło osiągnięte korzyści.Ti-gan wolał pozostawać na zewnątrz, przedkładał nad wszystko powiew sta-łego wiatru i od czasu do czasu chłodniejszy podmuch od strony dalekich gór.Nikt z Mucrolian nie uważał tych warunków za nie do zniesienia, pomimo żeupał i niewygody mocno dawały się im we znaki.Urodzili się w tym środowiskui traktowali je jak jedno ze zwykłych brzemion.Dookoła brzęczały muchy.Le-niwie się od nich oganiał.Tak naprawdę nie obchodziło go, co robią, nawet niemiał im tego za złe.To był surowy kraj i każda forma życia miała prawo walczyćo przetrwanie.Pochylił się w przód, dmuchnął w tubę komunikacyjną.Mały mechanicznywskaznik niedaleko niego zadrżał i zadzwonił dzwonek; ktoś wciąż jeszcze zdolnydo pracy był w maszynowni. Wyrzuć na luz, wszystkie maszyny stop rozkazał Ti-gan i JSS! zazgrzy-tał w miejscu.Wyczuwało się jeszcze wibrację i silnik oczywiście hałasował, alejuż bez porównania mniej niż do tej pory.Nie wiedział, dlaczego zarządził postój;to był jedynie instynkt rozwinięty wieloletnim doświadczeniem.Coś było nie cał-kiem w porządku, coś, co musiał sprawdzić.Wyciągnął rękę i podniósł swojeszkła polowe.Pomimo że jego rasa była ślepa na kolory, widzenie w niemal całkowicie wy-blakłych barwach często pozwalało na lepsze wizualne rozeznanie, niż w przy-padku rozróżniania wszystkich kolorów.Jego oczy były niezwykle bystre, poloweszkła czyniły je niemal fenomenalnymi.Zbadał wzgórza z prawej strony.Sam niewiedział, czego szuka.Już był gotów przyznać się przed sobą, że jest przewraż-liwiony albo że się starzeje, kiedy spostrzegł ruch bardzo nieznaczny, niknącyprawie w różnych odcieniach szarości niskich wzgórz z prawej strony.Dwie sylwetki, dość powolne.Wyregulował ostrość, próbując zobaczyć, kimsą, lecz znajdowały się zbyt daleko.Nie było to nic, co by znał; tego był pewien.Nie byli to; zwiadowcy atakujący jego JSS, nie była to także zwierzyna pustynna. Dziewięć stopni na lewo; cała naprzód wykrzyknął do tuby.JSS z rykiem obudził się do życia.Z sykiem i jękiem, z początku włącza-jąc napęd tylko z lewej strony, zakołysał się. Cała naprzód wcale nie oznaczawielkiej szybkości, ale to wystarczy.117W pierwszej chwili dwa stworzenia, usłyszawszy dzwięk,! zmieszały się, po-tem próbowały ukryć się w płytkim mule.Ti-gan pokiwał głową z zadowoleniem.Pościg za nimi był dla niego igraszką. Przyślijcie mi pięcioosobowy oddział, pistolety i sieci.Wewnątrz zapanowało wielkie poruszenie i za minutę oddział znalazł się natrzeciej kondygnacji, gotowy do działania.Skinął na nich i gestem wskazał dwaobce obiekty. Jest ich dwóch, jakieś niezwykłe zwierzęta.Nic, co bym znał wrzasnąłdo dowódcy oddziału. Spróbujcie wziąć ich żywcem, jeśli zdołacie.Chcę siędowiedzieć, co też, u licha, tu mamy.Wytężyli wzrok, ale nie dostrzegli nic.W końcu Ti-gan krzyknął: Wejdzcie na platformę zeskokową.Wystrzelę flarę płoszącą.To zmusi ichdo ucieczki.Wspięli się na drugą kondygnację, na płaską powierzchnię wypolerowanegometalu o opancerzonych bokach.Czekali, bardziej w podnieceniu niż w napięciu.Z radością powitali ten krótki antrakt w uciążliwym przypiekaniu się na wolnymogniu na dole.Ti-gan załadował flarę wskazującą, dołączył ciśnieniowy cylinder z gazem iprzytrzymując się relingu, wystrzelił w tym kierunku, gdzie się ukrywały dwatajemnicze stworzenia.Nie dbał o to, czy je trafi czy nie.Raczej nie spodziewałsię tego; huk i błysk w zasięgu dziesięciu do piętnastu metrów, to wystarczy.Flara uderzyła w zbocze żlebu i wybuchła z rykiem, który przetoczył się porówninach.Sztuczka się udała.Dwa stworzenia raptownie wyprysły z; cienia wwielkim pędzie.Oddział dostrzegł je. Skakać i biegiem! ryknął dowódca i już ich nie było.Niewielkie ciałaporuszały się z niewiarygodną prędkością.Mucrolianie w sprincie osiągali sześć-dziesiąt kilometrów na godzinę.JSS zwolnił niemal do zera i gromadka ludzi wyszła na pokład, by przyglądaćsię pogoni.To było niezgodne z regulaminem, lecz Ti-gan w tych warunkach niemiał serca zapędzać ich na dół; przynajmniej tak długo, jak potrwa polowanie.Wkrótce i tak będzie przerwa.Oddział rozbiegł się wachlarzem, pędząc uciekające zwierzęta najpierw w jed-ną a potem w drugą stronę.Chociaż ofiary były szybkie, to oddział był od nichszybszy, a przy tym wydawało się, że ci z oddziału mogą zmienić kierunek w półkroku.Pobawili się ze zwierzętami przez chwilę, a potem nagle dwóch z nich ru-szyło biegiem.Nie wiadomo skąd pojawiła się sprężynowa sieć i rozciągnęła sięnad zwierzętami.Ci z oddziału złapali ją, podwinęli z dołu, opuścili ze skrętem iz łatwością pochwycili zbiegów, mimo ich oporu.Sieć zaprojektowano z myślą ogrozniejszych od nich stworzeniach.Oddział przybliżył się, wybierając sieć.Okrążeni jeńcy zaprzestali walki.118 To są świnie! wykrzyknął jeden z nich. Olbrzymie świnie! WMucrol żyły świnie ale innego gatunku, były znacznie mniejsze i nie miały owło-sienia.Dowódca oddziału był zaintrygowany. Są i nie są.Gatunek pokrewny, lecz nie z Mucrol, to pewne.Ciekawe, skądsię tutaj wzięły. Czy smakują jak świnie? innemu pociekła ślinka. Może sprawdzimy odparł dowódca. Oddział ma pierwszeństwo wpodziale połowu.Wydaje się, że to samiec z samicą.Może opłaci się hodowla,jeśli są takie wielkie i jeśli rzeczywiście smakują jak nasze. Wzruszył ramio-nami i westchnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]