[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ścianie znajdował się wyłącznik, kiedy jednak pstryknąłem nim kilkakrotnie, stało się oczywiste, że ta żarówka również była przepalona.— Czy to tu? — wyszeptała Anna.— To tamte drzwi? Przystanąłem.— Nie musisz szeptać — powiedziałem pełnym głosem.— Ali Baba jest bezpiecznie schowany w twoich książkach z bajkami.A jednak ostatnie parę kroków zrobiłem bardzo ostrożnie.Gdy byłem już na miejscu, zatrzymałem się w milczeniu i postukując kluczem w dłoń, z niepokojem zacząłem oglądać powzięte przez Maxa środki bezpieczeństwa.Przez całą szerokość drzwi biegła ciężka żelazna sztaba, zamocowana w ościeżnicy solidnymi, stalowymi bolcami.Wszystkie szczeliny i pęknięcia na całym obwodzie drzwi zostały wypełnione brązowym woskiem, a oprócz tego co kilka cali widać było okazałą pieczęć z wystającymi spod niej brązowymi tasiemkami.Przyjrzawszy się bliżej pieczęciom, doszedłem do wniosku, że wykonano je według starych, arabskich wzorów.Były na nich arabskie napisy i rysunki latającego konia bez głowy.Arabskie litery wydrapano nawet na żelaznej sztabie.— Co o tym myślisz? — zapytałem Anny.— Żeby tam wejść, będziemy musieli posłużyć się łomem.Podeszła do mnie i popatrzyła na pieczęcie.Bezdźwięcznie poruszała ustami, próbując odczytać treść napisów.— To bardzo stary język — stwierdziła w końcu.— Jest tu coś o powstrzymywaniu wiatrów lub może duchów.Te dwa słowa są do siebie bardzo podobne.— Myślisz, że chodzi tu o czary? Że ten pokój został zamknięty przy użyciu magicznych zaklęć?— Och, nie ma co do tego wątpliwości — odparła Anna, przebiegając palcami wzdłuż kutej sztaby.— Widziałam coś takiego już wcześniej, w górskiej krainie Hassana i Saby.Kiedy umierał człowiek opanowany przez złe duchy, pieczętowano jego grobowiec w bardzo podobny sposób.Najwyraźniej Max Greaves usiłował czarami zaniknąć dżinna w tej wieżyczce.Podejrzewam, że jej okna są także zapieczętowane.— To śmieszne — powiedziałem.— Biedna, stara Marjorie doprowadza się do stanu histerii tylko dlatego, że jej niezrównoważony mąż postanowił odegrać rolę starożytnego arabskiego czarnoksiężnika z dzbanem.Zejdę zaraz na dół po lampę i łom.Postaramy się to otworzyć, choćbyśmy mieli zginąć.— Harry — rzuciła niespokojnie Anna.— Nie powinniśmy tego robić, a przynajmniej nie wcześniej niż rankiem.— Nie bądź taka przesądna.Posłuchaj, ja sam wierzę w wiele spraw związanych z okultyzmem.Niektóre z nich widziałem na własne oczy.Ale nie wierzę w ten dzban.Wszystko, co masz zrobić, to zaczekać na mnie.Za dwie minuty będę z powrotem.A jeśli będą ci dokuczać jacyś tajemniczy Arabowie, to po prostu mnie zawołaj.Anna nie wyglądała na zachwyconą wizją samotnego oczekiwania w najbardziej przerażającym domu, w jakim kiedykolwiek była, lecz zabieranie jej ze sobą nie wpłynęłoby budująco ani na morale jej, ani na moje.Sama musiała się przekonać, że w Winter Sails nie ma upiorów, duchów czy długonogich bestii i im prędzej to nastąpi, tym szybciej zdołamy się rozprawić z dzbanem.Ponownie przeszedłem długim korytarzem, minąłem otwarte drzwi gabinetu Maxa Greavesa i po wąskich, drewnianych schodach zszedłem do przyćmionego hallu w czarno–białą kratę.To dziwne, ale na dole nie paliły się żadne światła, choć błękitna mgiełka wieczoru wypełniała już wszystkie pomieszczenia.Może Marjorie siedziała gdzieś w ciemnościach, wypłakując cicho powstrzymywane przez cały dzień łzy?— Marjorie? — zawołałem, wchodząc do salonu i szukając włącznika.Tutaj również nie mogłem zapalić światła.Najwidoczniej wysiadł bezpiecznik i Marjorie poszła go wymienić.Wytężyłem wzrok, usiłując ją dojrzeć.Wydało mi się, że na jednej ze zniszczonych kanap ktoś siedzi, choć równie dobrze mógł to być rzucony przez kogoś niedbale płaszcz.W chwile później płaszcz, czy też może człowiek, zniknął.Musiało to być złudzenie wywołane przez gęstniejący z każdą sekundą mrok.Posuwając się po omacku ruszyłem w stronę drzwi jadalni.Były na wpół otwarte, a gdy przez nie wyjrzałem, dostrzegłem słabą poświatę pełzającego po stole wieczornego światła oraz lśnienie stojących na kredensie karafek i szklanek.Tutaj również odniosłem wrażenie, że w odległym końcu stołu siedzi jakaś zakapturzona postać ze spuszczoną głową, ale z powodu panujących ciemności nie mogłem być tego całkiem pewien.— Marjorie? — zawołałem jeszcze raz.— Czy to ty, Mariorie? To ja, Harry.Otworzyłem szerzej drzwi i pokój okazał się pusty.Nie opuszczało mnie jednak dziwne przeświadczenie, że ktoś wyszedł stąd przed chwilą przez drugie drzwi, drzwi, które prowadziły do kuchni.Było to takie samo uczucie jak wówczas, gdy jesteś zmęczony i wydaje ci się, że spostrzegłeś coś kątem oka.Skraj długiej szaty, niknącej bezszelestnie w oddali, a może tylko drgający trójkąt księżycowego blasku.Nasłuchiwałem.Oprócz skrzypienia starych drewnianych belek i stłumionego zgrzytu chorągiewki na dachu, w domu panowała nienaturalna wręcz cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]