[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od czasu do czasu Frank włączał telewizor i szukał sygnałów, po czym próbował zrozumieć i połączyć w całość usłyszane na tle szumu i wielu głosów różnego rodzaju informacje.Na samym grzbiecie Szczytu Genewskiego, kiedy przejeżdżali przez niezwykle cienką betonową nić Autostrady Transkanionowej, znajdowali się wystarczająco daleko od południowej ściany, aby dotarły do nich wiadomości, z których wynikało, że burza pyłowa nie zapowiada się jednak na globalną.I rzeczywiście, czasami, w niektóre dni, zamiast ściany pyłu otaczała ich zaledwie nieruchoma mgiełka.Sax oznajmił, że jest to potwierdzenie faktu, iż terraformerzy pomyślnie uporali się z pyłem, z którym walczyli różnymi sposobami od czasu Wielkiej Burzy.Nikt się nie ustosunkował do jego stwierdzenia.A mgiełka, która wisiała w powietrzu, jak zaobserwował Frank, wydawała się w gruncie rzeczy pomagać w klarowaniu sygnałów radiowych.– To przypadkowy rezonans – odpowiedział mu Sax.Jednak, ponieważ zjawisko to było sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, Frank poprosił Saxa, aby je wyjaśnił.Kiedy wreszcie zrozumiał, zaryczał smętnie na cały głos.– Może cała emigracja była przypadkowym rezonansem, podkreślającym słaby sygnał rewolucji.– Nie sądzę, żeby analogie między światem fizycznym i społecznym miały jakikolwiek sens – zauważył afektowanym tonem Russell.– Zamknij się, Sax.I wracaj do swojej rzeczywistości wirtualnej.Frank wciąż był rozgniewany; gorycz emanowała z niego jak zmrożona para powodzi.Suchym tonem pytał Michela o ukrytą kolonię, jego ciekawość wybuchała dwa lub trzy razy dziennie.Ann pomyślała, że nie chciałaby być na miejscu Hiroko, gdy Frank ją zobaczy po raz pierwszy po tak długim czasie.Michel odpowiadał na te pytania spokojnie, lekceważąc oskarżycielski ton, sarkazm i wściekły błysk w oku Chalmersa.Próby Mai, aby uspokoić Franka, tylko wzmagały jego gniew, ale ona nie dawała za wygraną.Na Ann prawdziwe wrażenie zrobił upór Rosjanki, jej wytrwałość mimo obcesowych uwag Amerykanina.Była to ta cecha Mai, której Ann nigdy przedtem nie widziała; zwykle Maja zachowywała się najswawolniej ze wszystkich.Ale nie teraz, kiedy naprawdę trzeba było działać.W końcu zatłoczony rover okrążył Szczyt Genewski i wrócił na ławę pod południową skarpą.Drogę na wschód blokowały górskie osuwiska, ale podróżnikom zawsze udawało się skręcić przed nimi w lewo, poruszali się więc dość szybko.Dopóki nie dojechali do wschodniego krańca Melas.Tutaj bowiem ta największa ze wszystkich przepaść zwężała się i opadała kilkaset metrów w dół rozgałęziając się na dwa równoległe kaniony Coprates, rozdzielone długim wąskim płaskowyżem.Południowe Coprates kończyły się w odległości jakichś dwustu pięćdziesięciu kilometrów urwistą ścianą skalną, Północne natomiast łączyły się z niższymi kanionami, położonymi bardziej na wschód i tam właśnie znajdował się ten jeden kanion, do którego chcieli dotrzeć.Północne Coprates były najdłuższym pojedynczym segmentem systemu Marineris; Michel nazywał je La Manche.Tak jak angielski kanał, zwężały się ku wschodowi, aż do mniej więcej sześćdziesiątego stopnia długości areograficznej; tam zwężenie przechodziło w gigantyczny wąwóz – prostopadłe urwiska, wysokie na cztery kilometry, obrócone ku sobie i odgrodzone jedynie szczeliną o szerokości dwudziestu pięciu kilometrów.Michel nazwał ten wąwóz Bramą Dover; ściany urwiska w tej szczelinie były teraz najwyraźniej białawe, a może stały się już takie kiedyś.Zjeżdżali więc w dół Północnymi Coprates i urwiska zamykały się przed nimi z każdym dniem coraz bardziej.Powódź wypełniała prawie całą szerokość dna kanionu, a płynęła tak szybko, że lód na jej powierzchni załamywał się w małe góry lodowe, które wylatywały w powietrze i roztrzaskiwały się w kaskadzie: rozjuszone katarakty białej wody, wielkości stu Amazonek, zwieńczone lodowymi górami.Dno kanionu, stale rozrywane i uwalniane z koryta, pędziło w dół w czerwonych porywach wody, które wyglądały niczym otwarta pulsująca żyła rdzawej krwi.Jak gdyby planeta wykrwawiała się na śmierć.Hałas był niewiarygodny, panował ryk tak nieprzerwany i przenikliwy, że przytępiał myśli i prawie uniemożliwiał rozmowę; każde słowo musieli wykrzykiwać z całych sił, więc dość szybko ograniczyli rozmowy i odzywali się tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne.Taki moment nadszedł już wkrótce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]