[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rewolucyjne odkrycie i wynalazek.Rok 2025 znaczył koniec epoki atomowej i początek epoki elektromagnetycznej, ale z innych względów rok ten należał do najtragiczniejszych, jakie pamięta historia.Ibis wspaniale przeszedł trzeci sprawdzian, podróż na trasie Ziemia- Mars i z powrotem, kiedy najzupełniej nie­oczekiwanie na Ziemi wybuchła epidemia Czerwonej Zara­zy.Tylko najstarsi spośród nas są w stanie ją pamiętać, a kto wie, czy naprawdę ją pamiętają.Pewne przyżycia są nazbyt straszne, podświadomy instynkt optymizmu pamię­ciowego niemal zawsze ingeruje i zmusza nas, ze wzglę­du na jakąś higienę psychiczną, do zapomnienia.Jednakże nie ma takiej książki z dziedziny'historii czy medycyny, która nie wspomniałaby o owym tragicznym roku 2025.Ob­licza się, że w ciągu pół roku zmarło ponad półtora miliarda osób, prawie połowa całej ludności świata.Jeśli pozostała połowa zdołała wyjść z tej hekatomby obronną ręką, to za­wdzięcza to ksemedrynie z Tytana i Ibisowi, który z zadzi­wiającą wówczas szybkością udał się na szósty księżyc Sa­turna.Podróż nie należała do najbardziej ryzykownych; czło­wiek już wielokrotnie stawiał stopę na satelitach planety otoczonej pierścieniami, wyprawiał się poza nią, przekro­czył orbitę Urana, zbadał cały układ słoneczny.Wszystko za pomocą przestarzałych statków kosmicznych o napędzie atomowym.Słowem, Ibisowi nie groziło niebezpieczeństwo.I nic nieprzewidzianego nie powinno się było wydarzyć.Fakty­cznie przez pierwsze trzydzieści dni lotu wszystko toczyło się jak najlepiej.Ale lądowanie na Tytanie było wadliwe, coś w układzie anty- g nie zadziałało tak jak powinno.Minęły dwadzieścia cztery godziny, zanim dowódca Arne Lagersson i inżynier pilot zorientowali się, że licznik się zablokował wskazując poziom normalny.Tymczasem drogocenna energia anty- g wydostawała się przez złącza przewodów i ulegała rozproszeniu.Dowódca Lagersson powiedział: - Zdarzyło nam się to, co poganiaczowi wielbłądów, kiedy w połowie drogi pę­ka mu bukłak z wodą, a on nie zdaje sobie z tego sprawy.Potem Alexei, inżynier pokładowy, pojawił się w sali nawigacyjnej i przyłączył do grupy dowódców.- Zespawałem złącza - oznajmił - i sprawdziłem cały zespół anty-g; wszystko w porządku.- Przez chwilę przyglądał się swoim ubrudzonym smarem rękom, po czym dodał: - Jak pomyślę, że przez dwa dni byliśmy spokojni nie podejrzewając, że kondensatory się wyładowują, to tak bym się sprał, że.- Daj spokój - rzekł Fulton, drugi oficer.- Ja na­tomiast zastanawiam się, w jaki sposób taka awaria mogła się wydarzyć.Arne Lagersson siadł na uboczu.Patrzył przed siebie i wyłamywał sobie stawy palców powoli, jeden za drugim.Fulton podszedł do niego.- Prawdopodobieństwo, że zajdzie jakaś utrata ener­gii w zestawie anty- g - powiedział - wynosi mniej więcej jeden na tysiąc.Poza tym pamiętaj, że wyleciał zawór ukła­du alarmowego.A jakby jeszcze nie dość na tym, również urządzenia zabezpieczającego.To stanowczo za dużo.Lagersson wzruszył ramionami.- Nie wiem, co myśleć - podjął na nowo Fulton.- Tysiąc razy tysiąc równa się jednemu miliardowi.Rozu­miesz, Lagersson? Szansa jedna na miliard, i musiało się to właśnie nam przytrafić.- Mylisz się w obliczeniach - powiedział Lagersson.- Lądowanie nie było bezbłędne i szereg zaworów puściło.Ja nie widzę w tym nic dziwnego.Stało się, co się stało, i tym gorzej dla nas.Ile pokazuje wskazówka anty-g?- A ile miałaby pokazywać! Mamy teraz sześćset pięćdziesiąt poniżej, ale jeśli weźmiesz pod uwagę, że na zewnątrz mamy tysiąc sześćset kilogramów masy w ludziach i urządzeniach, to łatwo obliczyć: dziewięćset pięćdziesiąt za dużo.Lagersson zagryzł wargi i pokręcił głową.- Paskudna sprawa, Fulton.- Paskudna sprawa, to prawda.- Drugi oficer popa­trzył dookoła, tak jakby chciał jednym pełnym spojrzeniem oszacować to, co go otacza.- Będą trudności ze znalezie­niem tu w środku dziewięciuset zbędnych kilogramów.Lagersson wezwał do siebie obecnych.Podeszli także Alexei, Irina i doktor Paulsen.- Zalecam milczenie - powiedział.- Nie ma sensu niepokoić załogi.Wszedł na pomost dowodzenia i skierował się wolno do swojej osobistej kabiny.Był tak zmęczony, że czuł się bliski zemdlenia.Jestem stary, myślał, mam prawie czter­dzieści lat; za dużo, o wiele za dużo jak na tego typu pracę.Zapalił papierosa i wyjrzał przez bulaj, przez podwójne pleksiglasowe zabezpieczenie okienka.Tytan był ponurą równiną zawaloną aż po horyzont taflami lodu.Czerwone kosmyki ksemedryny gdzieniegdzie wystawały nieco ponad pęknięcia czy szczeliny między płytami posępnego lodu.Nie pierwszy raz był na Tytanie; trafił tu w jedenastym roku dla dokonania zdjęć terenu, robionych co dziesięć lat, i drugi raz w roku dwudziestym pierwszym.Teraz był po raz trzeci i mocno się obawiał, że będzie to raz ostatni.Zobaczył członków załogi wyłaniających się spoza śnież­nobiałego grzbietu góry, odległego nie więcej jak o trzysta metrów.Zamknięci w skafandrach termicznych zbliżali się szeregiem jak Indianie.Każdy niósł na plecach ksemedrynę pracowicie zebraną w czasie godzin wyczerpującej pracy.Lagersson policzył ich kolejno w myśli.Rozpoznawał swoich ludzi po chodzie.Nie wszystkich, niektórzy byli nowi, ale swoich ludzi, z którymi już kilkakrotnie stawiał czoło Kosmosowi - tych poznałby nawet z odległości mili.Lekko zdyszany rzucił się na leżankę.Dziewięć kwintali.Trzeba je za wszelką cenę znaleźć, ale jakoś nie mógł skoncentrować się na tym problemie.Za­skoczyło go, że rozważał nieracjonalność świata i historii.To zabawne, mówił do siebie, mój świat kona z powodu nie znanej choroby, a Jekarsrwo ;est lula}, odległe o miliony ki­lometrów.Potem zdawało mu się, że dostrzega we wszyst­kim jakiś opatrznościowy i logiczny plan.Ksemedryna! Kiedy wiele lat temu robił badania Tytana, któż by pomyś­lał, że w tych niepokaźnych czerwonych strzępkach ludz­kość któregoś dnia znajdzie swoje wybawienie? A ten lekarz z Hamburga? To on wpadł na to, że potrzebna jest ksemed- ryna.Stwierdził to zupełnie przypadkowo, kiedy szukał ka­talizatorów dla przyspieszenia produkcji surowicy antyepi- demicznej.Przypadek czy przeznaczenie?Spróbował wyobrazić sobie, co by się wydarzyło, gdy­by epidemia wybuchła rok wcześniej, kiedy projekt Krusiu- sa i Blogovicha był jeszcze na papierze.Zwykły statek kos­miczny o napędzie atomowym potrzebowałby ponad dzie­sięć miesięcy na odbycie tej podróży.To zbyt dużo; przez ten czas można by umrzeć z dziesięć razy.Błogosławiony Ibis, pomyślał, i błogosławiona ksemedryna.Zachciało mu się śmiać, kiedy przyszło mu do głowy, że nawet tuzinkowy filozof mógłby go oskarżyć o dogmatyczny finalizm.Papieros zgasł i Lagersson zapadł w ciężki sen.Żeglo­wał zanurzony w chmurze, bardzo szybki, lekki i nieosią­galny.Potem, zupełnie nagle, nogi stały się jakby z ołowiu i spadł, wessany przez otchłań.Brzęczenie zegarka, chociaż bardzo delikatne, gwał­townie go zbudziło.Sprawdził czas na chronometrze o podwójnej tarczy.Obiad, pomyślał.Umył się preparatem w aerozolu i zszedł na dół.Jedli w milczeniu.Doktor Paulsen wyglądał na zanie­pokojonego.Fulton starał się tego nie okazywać, podczas gdy Alexei i Irina obrzucali się co pewien czas dziwnymi, tajemniczymi spojrzeniami.Z piętra niżej docierał gwar ści­szonych głosów pozostałych członków załogi.- Ile ksemedryny dziś zebrano? - spytał Lagersson.- Dwanaście kilo - odpowiedział Fulton [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl