[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów usłyszała skrzek.Ptak zmienił kierunek i - zata­czając koło - dołączył do swoich nieprzerwanie krążących nad dziewczyną towarzyszy.Zgubił przy tym jedno cuch­nące pióro.Briksja nastawiła włócznię, spodziewając się teraz napaści ze strony ptaszycy.Ale ona zwlekała.Przeskakiwała z jednej zakończonej szponami nogi na drugą w jakimś dziwacznym, nerwowym tańcu.Nie śmiała się już więcej.Odtąd również żaden ptak nie zniżył nad Briksja lotu.Dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego ociągają się z atakiem.Chyba że.Jej ręka powędrowała ku rozcięciu koszuli, gdzie tkwił pąk.Czyżby ten zwinięty teraz kwiat z drzewa, które udzieliło Briksji azylu, znów dawał jej swego rodzaju ochronę?Trzymając w pogotowiu włócznię, Briksja sięgnęła za ubranie.Pąk wciąż był szczelnie zamknięty, tak jak rano, a błyszczące, brązowe zewnętrzne płatki skrywały zazdrośnie tajemnicę nocnego światła i aromatu.Ale kiedy dotknęła pąka, przestraszyła się.Zamiast pod wpływem tego, co poczuła, zwolnić uścisk, zagięła palce na pąku jeszcze ciaśniej.Był ciepły - i nie tylko; pulsował w jej dłoni.Jakby trzymała w ręku wolno bijące serce!Nie zdejmując wzroku z ptaszycy, Briksja wyciągnęła pąk i obrzuciła go szybkim spojrzeniem.Nie, nie miał zamiaru się otworzyć.Był nadal mocno zwinięty.Ptaszyca ponownie zamachała skrzydłami sprawiając, że wraz z rozgrzanym powietrzem pustyni uniosła się w górę garść piasku i okruchów skalnych.A potem pchnęła to wszystko, dodając do podmuchu smrodliwą woń własnego ciała, prosto w twarz Briksji.Podskoki ptaszycy były coraz szybsze; na przemian spod jednej i spod drugiej zakończonej szponami stopy wzbijały się tumany pyłu.Jednym z tych wierzgnięć rzuciła w stronę Briksji zgu­bione wcześniej przez ptaka pióro.Ale nie upadło ono z powrotem na ziemię.Zachowywało się raczej jak wypusz­czona z łuku strzała, lecąca w dokładnie określonym celu.Briksja odskoczyła.Ale pióro nie kierowało się ku twarzy, jak początkowo sądziła.Leciało, by uderzyć w jej pięść, która zaciskała się wokół pąka.To niesamowite zdarzenie nie było przypadkowe, co do tego dziewczyna nie miała wątpliwości.Czy pióro spełniało jakieś zadanie wyznaczone przez pustynnych łowców? Potrząsnęła energicznie ręką, żeby sobie poleciało, lecz ono nie chciało się ruszyć — kołysało się tylko na jej pięści jak przylepione.Briksja nie miała odwagi odstawić włóczni, żeby je zerwać; może właśnie tylko o to im chodziło.Pióro.Tak było lekkie, że gdyby go nie widziała, nic czułaby go na dłoni.Dlaczego, dlaczego przyczepiło się do niej i dla­czego ma akurat taki kształt?Było całe czarne i przypominało olbrzymi złośliwy paluch, który jakby nie chciał dopuścić, żeby pąk wydostał się na światło dzienne.Całe czarne.Briksji zabrakło tchu.Wcale nie czarne! Jego kolor wzdłuż dutki zmieniał się.Czerń bledła, pióro robiło się szare.Wtem ptaszyca wrzasnęła donośnie i ten jej ogłuszający krzyk podjęły i powtarzały za nią ptaszyska wciąż krążące w górze.Briksja wykonała gwałtowny ruch głową i przy­lgnęła plecami do skały.Sądząc, że ów wrzask był sygnałem do ataku, dziewczyna szykowała się do jego odparcia.Ptaszyca jednak - jeśli oczywiście nie brać pod uwagę jej tańca - nie poruszyła się.Tymczasem pióro stawało się wciąż lżejsze i lżejsze.W końcu ważyło tyle, co drobina pyłu i zupełnie zbielało.Briksja jak szalona machała ręką na wszystkie strony, mając nadzieję, że wreszcie się go pozbędzie.Daremnie.Pióro było teraz perłowobiałe.Poza tym zdawało się w jakiś niezwykły sposób przyciągać światło, jakby za­łamywał się wzdłuż niego ledwo zauważalny blask, roz­proszony przy brzegach.Blask.Skąd pewność, że się coś takiego rzeczywiście widzi w tych oślepiających pro­mieniach pustynnego słońca?Jednocześnie Briksja poczuła ruch wewnątrz zaciśniętej na pąku dłoni, jakby coś usiłowało się stamtąd wydostać.Nie z własnej woli, ale pod wpływem jakiegoś obcego rozkazu wydanego jej mięśniom, zaczęła powoli rozluźniać palce.Ręka poruszyła się gwałtownie, mimo że świadomie dziewczyna nie dała jej takiego polecenia.Pióro w końcu odpadło, zawirowało i.Ku niebu wzleciał ptak.Był tej samej wielkości i miał tę samą sylwetkę co oblegające ją ptaszyska.Za to był perłowobiały, jak kwiaty z tamtego drzewa.Już po chwili przeszywał powietrze lecąc wprost na ptaszycę; celował w głowę.Potwór Odłogów, wrzeszcząc nieprzytomnie, usiłował dosięgnąć go rozpostartymi skrzydłami, zaś będące na jego usługach ptaszyska przestały latać w kółko i spiralnym ruchem sfrunęły niżej, gdzie ich pani toczyła bój.Briksja rzuciła włócznię.Przyciskając do piersi pąk, chwytała swoje kamienie i jeden po drugim miotała na krążące w pobliżu ptaki oraz na ich tańczącą opętańczo i skrzeczącą panią.Kilka razy trafiła.Dwa ptaszyska trzepotały się na ziemi.Ptaszyca podniosła wielki krzyk, kiedy opadło jej jedno skrzydło i najwyraźniej nie mogła dźwignąć go z powrotem ku górze.A tymczasem w oddali znów pojawił się jakiś ruch.Briksja, pochłonięta walką, długo nie miała pojęcia, że nadciągnęły nowe siły.Pomiędzy kamieniami przemykały jakieś istoty, a ponieważ robiły to niezwykle szybko, nie wiedziała, gdzie one właściwie są.Zdawała sobie sprawę, że bitwa wzbudziła zainteresowanie, ale nie mogła żywić nadziei, iż nowo przybyłe stworzenia jej pomogą.Biały ptak nie atakował ani szponami, ani dziobem, choć jedno i drugie miał mocne.Wyglądało raczej na to, że próbował pomieszać szyki czarnemu stadku i jego pani.Był złudą? A czymże innym? - pomyślała Briksja.Jednak kto tę złudę wywołał? Przecież nie zrodziły tego ptaka żadne jej czary.Ani nie była Mądrą Kobietą, ani nie parała się zapomnianą magią Dawnego Ludu.Ona.Poczuła w ustach delikatny smak wzmacniającego, po­żywnego pokarmu będącego darem drzewa.Otoczył ją obłok woni jego kwiecia.Wciągnęła ten zapach głęboko - bez żadnej ukrytej myśli, ale po prostu dlatego, że samo się to narzucało.Co też wniknęło w nią wraz z tym aromatem?- Zielona Matko - usłyszała swój chrapliwy głos.- Nie wiem, co takiego zrobiłam.Gdybym tylko wiedziała!Pąk zamknięty w dłoni raz jeszcze drgnął - tak mocno, że aż zatrzęsła się jej ręka.Czy była to swego rodzaju odpowiedź? Jakieś zapewnienie? Briksja nie miała pojęcia, co jej się właściwie przydarzyło; nie miała też czasu, żeby uporządkować myśli.Tymczasem wrzawa czyniona przez ptaki wzbudziła jeszcze jeden dźwięk; nie było to echo, raczej odzew.Przed oczyma Briksji migotały istoty poruszające się tak prędko, że dziewczyna miała zaledwie przelotne wrażenie, iż widziała giętkie podłużne ciałka, pozbawione zarówno sierści jak i łusek.Nagle wyskoczyły z ukrycia; ptaszyca, skrzecząc wściekle, zwróciła się ku nim gotowa do walki.Teraz nie wahała się jak wtedy, gdy zwlekała z napaścią na Briksję.Najwidoczniej wówczas nie była pewna, jaką dziewczyna dysponuje bronią.Natomiast stworzenia, które przyszły Briksji z pomocą, znała doskonale; rozpoznała w nich odwiecznego wroga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl