[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krystyna łypnęła nieufnie w stronę Wichniewicza.- A pan.ciekawa jestem, w jaki sposób pan go odnalazł? - zapytała chłodno.Wichniewicz był przygotowany na to pytanie.Uśmiechnął się jakby do własnych myśli i odparł przeciągle:- Widzi pani, ja mam tu dobre kontakty.W tym wypadku, wybaczy pani, że nie wyjaśnię pani wszystkiego.Jej śniada twarz nagle stężała, oczy zmatowiały.- To pana sprawa.Ale mnie zależy, żeby jak najszybciej spotkać się z Mrowcą.Mam do niego niezwykle ważną sprawę.On sam zresztą wie do­brze o tym.- I ja się domyślani - rzucił wyzywająco.- Niestety nie mogę pani wytłumaczyć, dlaczego Mrowca nie chce ujawnić miejsca swojego pobytu.- Przecież pan mówi, że jest w szpitalu.W szpi­talu każdego można odwiedzić.- Oczywiście - uśmiechnął się porozumiewaw­czo.- Tylko nie wiadomo, czy nie jest obserwo­wany.- Ach tak.- wyszeptała w zamyśleniu, a po­tem zagadnęła szorstko: - Pan wybaczy, ale nie mogę zrozumieć, że pan, który go nie znał, tak ła­two go odszukał, a tymczasem ja.- Utknęła na chwilę, a potem dorzuciła jeszcze chłodniej: - Je­mu powinno tak samo jak mnie zależeć na tym, byśmy się jak najszybciej skontaktowali.- Jemu oczywiście zależy.wywnioskowałem to z rozmowy.ale wolałby, żeby się pani skon­taktowała przez kogoś postronnego.Wyczuwam, że nie chce pani narażać.- Mnie? - spytała napiętym głosem.- Czy pani czuje się tutaj zupełnie bezpieczna? Krystyna chwilowe zmieszanie zatuszowała przelotnym grymasem ust.- Tak.A dlaczego pan pyta?- Bo widzi pani - powiedział z wyrozumiałym uśmieszkiem - ja przypadkowo wstąpiłem dzisiaj do Komitetu na placu Kalwina i rozmawiałem z pa­nem Banachowiczem.Powiedział mi, że pani powo­ływała się na mnie.- Ach, tak - przerwała mu nieco zakłopotana - przepraszam pana, że nie porozumiałam się z panem wcześniej.- Przecież nic się nie stało.Będzie mi bardzo miło, jeżeli będę mógł pani pomóc.- Bo, widzi pan, pan jest jedynym Polakiem, którego tutaj spotkałam.- A Mrówce.czy zna go pani od dawna?- Władka? O, proszę pana, on przecież uczył mnie jeździć na nartach.- To pani zna dobrze Zakopane - wtrącił z uśmiechem.- Znakomicie.Przyjeżdżałam tam każdej zimy.Cudowna miejscowość, a Władek cudowny chło­piec.Taki prawdziwy.- I dziwi się pani, że nie chce pani narażać - wrócił do poprzedniej myśli, bojąc się, by Krysty­na nie skierowała rozmowy na inne tory.- Niech pani zrozumie, wyczuwam, że on znajduje się w niebezpieczeństwie.Krystyna odsunęła się lekko i z dystansu objęła spojrzeniem Wichniewicza.- Przepraszam pana - w głosie jej znowu za­brzmiał ten szorstki, jak gdyby przeznaczony do samoobrony ton - pan stale powtarza: "wyczu­wam", "zdaje mi się", "jeśli się nie mylę", a ja uważam, że pan coś przede mną ukrywa.Wichniewicza zaskoczyła ta nagła zmiana w jej głosie i w wyrazie twarzy.Uczynił nic nie znaczący gest ręką i rzucił z uśmiechem:- Niestety, myli się pani.Zrobiłem dla pani, co było w mojej mocy, i chętnie służę pani.- Dziękuję panu za to wszystko, co pan dla mnie zrobił - powiedziała jeszcze bardziej oschle.- Ale sądzę, że nie może mi pan pomóc.Postaram się.- wstała szybko, zgarnęła ze stolika torebkę i rękawiczki.Wichniewicz zatrzymał ją spokojnym, lecz sta­nowczym ruchem.- Widzę, że nie ma pani do mnie zaufania.- Przepraszam, ale.właściwie nie znam pana,- I ja pani - uśmiechnął się cierpko - a mimo to chciałbym pani pomóc, bo widzę, że pani jest w ciężkiej sytuacji.- To bardzo miło z pana strony, jednak na­prawdę dziękuję.Może jakoś sama dam sobie radę.Wichniewicz zrozumiał, że w tej misternej grze ona bierze nad nim górę."Kuta na cztery nogi - pomyślał.- Wyczuła mnie i stara się wycofać".Nie mógł jej jednak puścić.Postanowił zagrać ostatnią kartą.Wolnym ruchem sięgnął do kiesze­ni i palcami wyczuł chłodny, ciężki metal.- Pani znów się niecierpliwi - powiedział opa­nowanym głosem - a ja tymczasem mam dla pani niespodziankę.- Zaryzykował.Nie wiedział, jaki związek może mieć złoty zegarek z jej osobą, do­myślał się jednak, że skoro Mrowca przyniósł go z tej tragicznej wyprawy, Krystyna powinna coś o nim wiedzieć.Szybkim ruchem wyciągnął zega­rek i pokazał jej z daleka.Krystyna w pierwszej chwili cofnęła się lekko, lecz wnet opanowała się i wyciągnęła rękę.W tym odruchowym geście stygła na chwilę, a cała jej po­stać wyrażała zdumienie i niepewność.- Skąd pan go ma? - wyszeptała.- Władek przesyła go pani.Krystyna odetchnęła lekko, a na jej twarzy po­jawił się uśmiech.- Dlaczego pan nie pokazał go wcześniej ?- Ach, jaka pani niedomyślna! - rzucił już wesoło.- Ja do tej pory nie byłem pewny, czy pani jest prawdziwą Krystyną Hemerling.- A po chwili dodał: - Tak jak pani nie wie, czy ja nazy­wam się Antoni Pasierbowicz.- Ach tak.- westchnęła z ulgą i nagle opa­dła na fotel.Z torebki wyciągnęła srebrną papie­rośnicę.Wichniewicz obserwował każdy jej ruch.Widział, jak drżą jej ręce, kiedy wyciąga papierosa z karminowym ustnikiem.Podał jej ognia.- W takich sprawach trzeba zachować najwięk­szą ostrożność - dodał spokojnie.Złotego schaffhausena położył przed nią na stoliku.Popatrzyła przelotnie, lecz nie zabrała go.- Czy Władek powiedział panu, że to mój ze­garek?- Nie.Kazał mi tylko oddać go pani.- Bardzo się cieszę, że go odzyskałam - powie­działa w zamyśleniu i dopiero wtedy ujęła go za złotą bransoletkę i wolno wsunęła do torebki.- Śmieszne, ale chciałam go sprzedać na granicy.- To pani z Władkiem przechodziła przez zie­loną? - zapytał siląc się na zupełną obojętność.- Władek nie wspominał panu o tym?- Nie.Mówiłem przecież pani, że Władek jest teraz bardzo ostrożny.Krystyna spojrzała ostro w oczy Wichniewicza.- Tak.Władek przyprowadził mnie z Polski.To znaczy doprowadził mnie do granicy węgier­skiej.Przy przejściu granicy natknęliśmy się na patrol słowacki.Była noc.Wywiązała się strzelani­na.Nie wiem, jak to się stało, w każdym razie zgu­biliśmy się.Prawdopodobnie Władek chciał ściąg­nąć na siebie pościg, a mnie w ten sposób urato­wać.- Naraz uśmiechnęła się żałośnie.- Właś­ciwie, po co ja to panu opowiadam, skoro Władek nie wspomniał nawet o tym.Wichniewicz uśmiechnął się tajemniczo.Nie mógł opanować radosnego podniecenia; dowiedział się przecież rzeczy zasadniczej - to właśnie ta ko­bieta, która teraz siedzi przed nim i z roztargnie­niem mnie w swych pięknych, kształtnych dłoniach jedwabne rękawiczki, była towarzyszką przeprawy Mrowcy przez granicę.Czy prawdziwie opisuje bieg zdarzeń? Czy nie wprowadza go w błąd? Bez­wiednym ruchem przesunął stojącą przed nim fili­żankę.- Teraz już wiem, dlaczego pani tak zależy na tym spotkaniu.Krystyna potrząsnęła energicznie głową.- Nie.Nie wie pan.Prócz tego, że chciałabym go zobaczyć, mam dla niego, lub dla jego przełożo­nych, niezwykle ważne wiadomości.- urwała na chwilę, jak gdyby zrozumiała, że może zbytnio się zagalopowała, lecz wnet podjęła spokojnie: - I dlatego bardzo bym pana prosiła, żeby mnie pan skomunikował z kimś, komu mogłabym te wiado­mości przekazać.*Molnar punktualnie o pół do jedenastej przyszedł pod bar "Bolero".Był ciepły, sierpniowy wieczór.Nad ciemną uli­cą wisiał kawał rozgwieżdżonego nieba, a z sąsied­niego skweru powiew niósł zapach maciejki.Mol­nar przeszedł spokojnie wzdłuż ulicy.Była niemal pusta, tylko przed barem stało kilka zaparkowa­nych samochodów.Czujnym okiem policjanta zlu­strował okolicę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl