[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dodzisiaj nie mam nic pewnego.Odkryłem pewien ślad, coś w środku siedziby arcybisku-piej, lecz to prowadzi donikąd. I dopiero teraz mówisz mi o tym? O co chodzi?. Nie powiedziałem ci wcześniej, bo wydaje mi się, że dosyć się już skompromito-wałem.Ktoś umieścił pewną rzecz w gołębniku.A potem wrzucił ją do latryny.Ach, niekaż mi pleść trzy po trzy, proszę cię.Nic z tego nie rozumiem.143 Po raz pierwszy jesteś wobec mnie tak tajemniczy. Jaki tam tajemniczy! Gdy wrócimy do arcybiskupstwa zaprowadzę cię do gołęb-nika i pokażę ci.Zadowolony?. Wobec tego po co jedziemy do Ripafratta? , nalegał Gaddo.Konrad stracił cierpliwość: A co ty byś zrobił na moim miejscu? Chcesz, bym za-czął szukać Michała Scota? Gdzie? W Wieży Serowarów? By usłyszeć, że tam nic nie mai że nigdy nie mieszkał żaden mag? Czy naprawdę sądzisz, że ten człowiek pozostawiapo sobie ślady? A nawet gdybyśmy go znalezli? Czy jesteśmy tak sprytni, by go wciągnąć do na-szego śledztwa, czy to raczej on by nas wciągnął do swojego? Wolisz zatem szukać Harudne? Zgoda, logika mówi, że miejsce jego pobytu jesttam, dokąd zmierzamy.Skończył i spiął konia ostrogą, a ten pognał żwawiej.Gaddo popędził swojegoi zrównał się z przyjacielem. A więc szukamy Harudne? , rozpoczął.Konrad przewrócił oczami, pełen zniecierpliwienia, ale się pohamował. Kiedy nie wiadomo, co robić, rozsądek nakazuje robić cokolwiek, żeby poruszyćstojącą wodę , rzekł obłudnie słodkim głosem. Zdaje mi się, że tym. rozsądkiem kręcisz, jak ci się tylko podoba.Raz rozsądniejest nic nie robić, raz rozsądnie jest coś robić, a innym znów razem rozsądnie jest my-śleć o czym innym.Czymże jest ów rozsądek?.Konrad śmiał się z całej duszy, odzyskując dobry humor. Prawdę powiedziawszy, jateż nie wiem.To taki sposób mówienia, który od dziecka powielokroć słyszałem w Ca-tai.Używali go często starsi.Ach, jak szybko leci czas, gdy się gawędzi! Prawieśmy namiejscu! , dodał wskazując podbródkiem widoczny w dali zamek. A jeżeli zapytają nas o cel odwiedzin? Nie przypominam sobie, byśmy się zapo-wiedzieli!. Jakże bym poruszył wodę, gdybym się zapowiedział, może jeszcze na kilka dni na-przód? Powiesz, że.przejeżdżaliśmy tedy przypadkiem i.zdało się nam stosowne za-jechać, by podziękować za niegdysiejszą uprzejmą gościnność.albo mów, co ci się po-doba.Sam się zastanów, co by tu wymyślić!. Czy to rozsądek ci podpowiada, żeby to mnie zawsze obarczać najniewdzięczniej-szymi zadaniami?. A masz lepszy pomysł? , uśmiechnął się chytrze Konrad. Owszem, mam! Sam znajdz jakąś dobrą wymówkę, jesteś przecież o tyle śmielszyode mnie!. Zgoda, jak chcesz , przystał natychmiast Francuz.144 Chwileczkę, chwileczkę! zawołał Gaddo, zaniepokojony niezwyczajną ustępli-wością przyjaciela. Wyraz twojej twarzy nie budzi mego zaufania.Zrozumiałem, tak,zrozumiałem i z wszystkiego się wycofuje.Lepiej, żebym to ja mówił, bo zawsze, kiedyty otwierasz usta, wpadam po uszy w kłopoty. A więc zgoda.Ale wymyśl coś, żywo, bo już przyjechaliśmy.Istotnie, pokonawszy ostatni odcinek drogi wznoszącej się w górę, dotarli do wrót.Nie czekali długo.Prawie natychmiast brama otworzyła się z chrzęstem żelastwa i poja-wiło się czterech uzbrojonych ludzi.Przemówił Gaddo: Zwiemy się ojciec Casalberti i ojciec Leclerc.Zaanonsujcie nashrabiemu.Najstarszy z mężczyzn skinął na najmłodszego, który pobiegł co tchu uprzedzićwłaścicieli domu.Starszy zaś otworzył skrzydła bramy i zaprosił, by weszli. Znam was, panowie.Widziałem was, gdy przybyliście poprzednim razem.Wejdzcie, proszę.Hrabia z przyjemnością powita was znowu. Miejmy nadzieję , pomyślał Gaddo, idąc za dowódcą straży.Zauważył, nie bezlęku, iż pozostali dwaj kroczyli za nim i Konradem, trzymając się w pewnej odległości.Z szacunku, czy żeby ich pilnować?Przemierzyli w milczeniu cały dziedziniec wewnętrzny i stanęli u stóp wąskichschodków, wiodących do rezydencji pana zamku.Zaczęli się wspinać gęsiego, dotykając muru prawym ramieniem.Wewnętrzne schody zamków zawsze budowano, wąskie i długie, aby ewentualninapastnicy nie mogli swobodnie poruszać mieczem w prawej ręce. Gdybym miał na-paść na zamek, pomyślał Konrad, zaopatrzyłbym się w broń dla leworęcznych.Jednaknie roześmiał się z dowcipnej refleksji, gdyż u góry schodów czekał już na nich SzymonVisconti.Uśmiechał się życzliwie, lecz obu mnichom weselszy zdałby się uśmiechwęża. Witamy ponownie, panowie.Uwierzycie w to, lub nie, raduję się, widząc wasznowu w dobrym zdrowiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]