[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beltonward było ogromnąrezydencją, wybudowaną w pobliżu wielkich domów zarekwirowanychprzez wojsko, marynarkę i lotnictwo wojskowe jako bazy dla swychoperacji.Beltonward pozostawiono w prywatnych rękach wyłącznie zpowodu odległej lokalizacji.Było idealne jako miejsce rekonwalescencjidla rannych żołnierzy: na wielu akrach ziemi ci ludzie mogli się wałęsać ipróbować zapomnieć o tym, co przyszło im widzieć.- Chryste Wszechmogący - odezwała się Maisie.- Musisz byćcholerną księżniczką, skarbie, no bo twój ojciec musi chyba być królem,by zarządzać czymś takim.- Och, Maisie, zamknij się - warknęła Diana z niezwykłą jak na niąirytacją, która powiedziała Lily, że nie tylko ona denerwuje się tymweselem.Maisie się zamknęła.Kiedy furgonetka zatrzymała się przed głównym wejściem, pojawiłosię dwóch starszych panów.- Tatusiu! - zawołała Diana, ściskając tego mniej reprezentacyjnego.Miał on co najmniej siedemdziesiąt lat, kilka pasm siwych włosów nagłowie z plamami wątrobowymi, ubrany był w pocerowaną, zrobioną nadrutach kamizelkę, jasnoniebieską koszulę i jedwabny fular.Na jegopomarszczonej twarzy malowała się życzliwość.284- Maisie i Lily, to jest tatuś, sir Archibald Belton, a to Wilson.Choćby i się starała, Lily nie była w stanie nazywać mężczyznystarszego od swego ojca tylko po nazwisku.Wilson.Nie, nie mogła tegozrobić.- Dzień dobry, sir Archibaldzie, jak się pan ma, panie Wilson - rzekła.Twarz sir Archibalda nawet nie drgnęła, Wilson jednak wyglądał nalekko zaszokowanego.No cóż, pomyślała Lily, jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć iB.Podniosła swoją małą walizkę.- Wilson może zabrać wasze bagaże, moje drogie - rzekł sympatycznysir Archibald.- Ależ nie trzeba - odparła pogodnie Lily.- Sama sobie poradzę.Beltonward może i zostało pozbawione większości dzieł sztuki (to, cocenne przechowywano w ogromnej piwnicy razem z malejącą kolekcjąwina - sir Archie podobno był niepocieszony, że nie ma już jego cennegowina reńskiego), ale sam budynek także był piękny.Gdy sir Archiewprowadził je do środka, gawędząc radośnie z córką i obejmując jąramieniem, Maisie i Lily mogły rozejrzeć się po westybulu - zbytokazałym, by nazywać go korytarzem, uśmiechnęła się do siebie Lily - zszerokimi, rozciągającymi się elegancko schodami.Na wyblakłychścianach pokrytych czerwonym adamaszkiem nadal wisiało kilkaportretów.Mężczyzni z długimi nosami jak sir Archie i upudrowanekobiety o końskiej twarzy jak biedna Sybil wpatrywali się w nich,mówiąc: Tak, jesteśmy bogaci i możni i panujemy nad wszystkim, cowidzą nasze oczy".Tynki ozdobione zniszczonymi złotymi liśćmi odbijały światło, zaś nawielkim sklepionym suficie widniały malowidła przedstawiającefiglujących cherubinów i boginie baraszkujące pośród oświetlonychsłońcem chmur.285Przy schodach stały dwie olbrzymie popękane bialo-nie-bieskie wazyozdobione małymi Chinkami, a Lily wystarczająco dużo naoglądała się wRathnaree, by wiedzieć, że przedstawiają sobą sporą wartość.- Chryste Wszechmogący - wyszeptała Maisie, gdy wchodziły pomarmurowych schodach.- Nigdy nie interesowało mnie poślubieniekogoś z wyższych sfer, ale teraz widzę dobre tego strony.- Chyba że musiałabyś sama szorować te schody - odszep-nęła Lily,myśląc o całych połaciach marmuru w Rathnaree i wiedząc, że bezwzględu na to, jak wiele by miała pieniędzy, i tak z niechęciązatrudniałaby innych do czyszczenia jej podłóg.- Celna uwaga.Maisie i Lily miały dzielić ze sobą pokój i kiedy zostały same, Lilyusiadła na jednym z łóżek.Pikowana bawełniana narzuta byłaśnieżnobiała.To była najnowsza rzecz w tym pokoju.Wszystko inne byłobardzo stare i wyblakłe, łącznie z ciężkimi zasłonami w kwiaty iprzetartym dywanem.- O rety, trudno to nazwać Ritzem, no nie? - odezwała się Maisie.- Pokoje dla rodziny - wyjaśniła Lily.- W nich zatrzymuje się rodzinai przyjaciele dzieci.Prawdziwe apartamenty gościnne wyglądają lepiej,ale nie są przesadnie pretensjonalne.Zbytni przepych jest w złym guście.- Ja bym nie miała nic przeciwko niemu, gdybym tu mieszkała -westchnęła Maisie, otwierając szuflady i myszkując po pokoju.- Dlatego właśnie ty i ja nigdy nie byłybyśmy odpowiednimi żonamidla arystokratów - zaśmiała się Lily.- Chciałybyśmy mieć non stopciepło, pragnęłybyśmy jedwabnych narzut jak Greta Garbo i RollsRoyce'a, natomiast nasz ele-gancik pragnąłby starych zasłon, zeroogrzewania i cerowanych przez nas skarpetek.Bogaci nie muszą siępopisywać faktem, że mają pieniądze.286- Są dziwni, to pewne - orzekła Maisie.Doprowadzały się doporządku, by poznać matkę Dianyi pozostałych gości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]