[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poleciał i zaraz wrócił niezmiernie wzburzo-ny. Proszę państwa, draka! zawołał strasznym szeptem. On rozkopał studnię! Tę poddębem! Pół wywalone.!Jak jeden mąż oderwaliśmy się od wykonywanych zajęć i popędziliśmy za nim, bo rzu-ciwszy hiobową wieść, natychmiast zawrócił.Teresa wyskoczyła z łazienki, Marek i Jędrek,ociekając wodą, porzucili kran na podwórzu, moja mamusia popędziła z wielkim nożem ku-193chennym, którym kroiła boczek do jajecznicy.Ojciec popędził ostatni i on jeden tylko pytał, cosię siało, bo złowieszczego szeptu Michała nie dosłyszał.Trzecia studnia rozkopana była częściowo.Dół miał przeszło półtora metra, kamienie uzu-pełniły górę obok.Wewnątrz tkwiła drabina, na obmurowaniu leżał wiklinowy kosz ze sznur-kiem przywiązanym do ucha. No wiecie! powiedziała Teresa z oburzeniem i zgrozą. To już bezczelność! Nawetsię nie ukrywa, zostawił sobie wszystko przygotowane! Co za bydlak!Franek ze zdumieniem obejrzał przyrządy pomocnicze. Nasza drabina! stwierdził. I nasz kosz! Nie wierzę! wykrzyknęła Lucyna. Nie byłby taki głupi, żeby w biały dzień.! Tomusiał być ktoś inny! Ale chyba trochę pracy nam zaoszczędził? powiedziała niepewnie ciocia Jadzia. No! przyświadczył Jędrek z tłumionym zachwytem. Odwalił robotę, że hej! O co chodzi? spytał ojciec. Więcej nie zdążyłem, ale jutro pogłębię.Na moment zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na ojca osłupiałym wzrokiem.Ojciec zajrzałdo studni. Im głębiej, tym trudniej wyjaśnił z lekkim zakłopotaniem. Przez jeden dzień niedam rady, ale pojutrze skończę. Zapytajcie go, co on mówi, bo ja nie mam siły powiedziała słabo moja mamusia. Tato, to tyś tu kopał? wrzasnęłam gromko. Oczywiście, że ja odparł ojciec. Nikogo innego nie było.194Odjęło mi mowę.Marek i Lucyna spojrzeli na mnie wzrokiem bazyliszka.Ojciec promie-niał zadowoleniem. Przecież poszedłeś na ryby! zajęczała cicho Teresa. Jak mogłeś równocześnie byćna rybach i tu kopać? Co? spytał ojciec.Teresa nabrała tchu. Na ryby poszedłeś! ryknęła straszliwie. No owszem, byłem na rybach, ale wcale nie brały.Dzisiaj zły dzień na ryby.Więcwróciłem i pomyślałem, że mogę wam trochę pomóc.Moja mamusia nagle odzyskała siły. To dlaczego nie przyszedłeś na pole? Tam trzeba było pomóc! Bo ja nie wiem, gdzie to jest.A tutaj wiem, że to należy wykopać. Coś ty ojcu powiedziała?! rzuciła się na mnie Lucyna. Nic, jak Boga kocham! przysięgłam. To znaczy to co trzeba! Mówiłam, że tegonie należy ruszać, ale możliwe, że nie dosłyszał.Nie wiem, które dosłyszał, a którego nie! Rany boskie, co robić?! jęknął Michał i załamał ręce.Franek nad studnią w zamyśleniu drapał się po głowie.Moja mamusia, wspomagana przezTeresę, wymyślała ojcu. Kto cię prosił, żebyś rozwalał studnie! Co ci do głowy strzeliło?! To my rozkopujemystudnie, a nie ty!195 Kiedy ja nie wiedziałem, że wy to tak lubicie tłumaczył ojciec. Trzeba mi byłopowiedzieć. Nie, ja nie mogę. jęknęła słabo Teresa i chwyciła się za głowę.Lucyna zaczęła chichotać.Ciocia Jadzia usiłowała załagodzić sytuację, podkreślając fakt,że ojca bandzior nie zabił.Michał zlazł do studni i obmacywał kamienie pod nogami.Marekwestchnął ciężko. Głupia sprawa rzekł z troską. Wszyscy zmęczeni.Trzeba by tego pilnować. Po co? zaprotestowała gniewnie Teresa. Najwyżej przyjdzie i zawali, niech zawala,odwalimy z powrotem.Mój szwagier, jak widać, wyrywny do roboty.Marek pokręcił głową. Gorzej.Tym razem on może nie zawalić.Może przyjść z pomocnikiem i dokopać siędna.Na upartego w jedną noc zdąży. Niech Bóg broni! krzyknął żarliwie Michał, podrywając się z głębi studni. Ty coś wiesz? spytałam nieufnie. Mam podejrzenia.Moglibyśmy sami to zawalić, ale szkoda sił. Wykopmy do końca! zaproponowała moja mamusia. %7łeby mu ułatwić? Kto ma kopać? Ja sam się nie podejmuję.A jeżeli coś znajdziemy,trzeba to będzie zabezpieczyć, do jutra nie skończymy.A żniwa co? Jeszcze ze dwa dni i byłby koniec wtrącił smętnie Franek.Michał Olszewski wystawił ze studni głowę i ramiona.196 Ja popilnuję, proszę państwa rzekł stanowczo. Jestem najmniej zmęczony.A z do-tychczasowych doświadczeń widać, że wystarczy go spłoszyć i już nic nie zrobi.O to przecieżchodzi, nie? Czy pan wie, że to niebezpieczne? spytał grzecznie Marek. Wiem, oczywiście.To znaczy, zależy co.Nie będę się do niego zbliżał, ukryję się gdzieśi w razie czego narobię krzyku.Poza tym wezmę coś do ewentualnej obrony.Zmrok zapadał, całodzienne żniwne wysiłki padły wszystkim także i na umysł.Stanęło natym, że Michał Olszewski zaczai się wśród kamieni przy studni, postara się nie spać, zaś w wy-padku dostrzeżenia złoczyńcy wyskoczy z krzykiem i ucieknie.Wyrwanie ze snu całej rodzinyzmusi wroga do odwrotu, a takie osiągnięcie chwilowo nam wystarczy.Nazajutrz podejmiemydecyzję w kwestii dalszego działania.Rozwiązanie wszystkim przypadło do gustu.Marek po namyśle pozwolił mi włączyć siędo akcji.Wiadomo było, że pójdę spać ostatnia, miałam zatem wytrzymać do jedenastej. O jedenastej mnie obudzisz zarządził. Pan będzie siedział przy studni, a ja sięprzejdę dookoła.Tak będzie bezpieczniej. Ale on może pana zabić! zaprotestował Michał. Raczej nie.Prędzej spróbuje zabić pana.Wiem, co robię, i nic mi nie grozi.Pan siępowinien schować jak najwcześniej.197 I niech pan wezmie ze sobą coś do jedzenia poradziłam. Bo wyraznie widać, żeteraz panu posiłek przez gardło nie przejdzie.* * *Michał Olszewski połowę kolacji jednakże zjadł, połowę zaś, zgodnie z moją radą, zabrałze sobą.Zaopatrzony w latarkę elektryczną i halabardę ulokował się pomiędzy kamieniami.Plecy miał osłonięte solidną górą, a przed sobą doskonały widok na studnię, drzewo i ścieżkę.Pełen niebotycznej emocji zamarł w bezruchu.Czas płynął.Księżyc zaszedł.Zrobiło się prawie zupełnie ciemno.Do szaleństwa przejętyMichał trwał nieruchomo w okropnym napięciu.Mniej więcej po roku, czy też dwóch latach,zdecydował się ostrożnie spojrzeć na zegarek i fosforyzujące wskazówki wyjawiły, że siedzitak już całe trzy kwadranse.Przypomniał sobie, że na czatach czas ma inny wymiar.Poruszył się, westchnął, napięciemocno zelżało, poczuł się głodny, zjadł zatem kolację do końca, odrzucając na kupę kamieniserwetkę z kośćmi kurczaka i okruszynami chleba.Szczęki rozdarło mu nerwowe ziewnięcie.Czas w ogóle przestał płynąć, stanął w miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]