[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będziesz miała z głowy, na tego naszego mordercę można liczyć bezbłędnie.Nikomu nie przepuści.Alicja spojrzała na mnie z powątpiewaniem i nagle jakby się ocknęła.Tępota na jej obliczu ustąpiła miejsca zgrozie i rozpaczy.- O rany boskie, słuchaj, może ona jeszcze żyje?! Tak samo jak tamci.! Pogotowie!!- Oszalałaś, istna rzeźnia w pokoju, a ona ma żyć - zaprotestowałam, ale Alicja nie słuchała.Rzuciła się do telefonu, wezwała pogotowie, po czym odnalazła pana Muldgaarda.Ręce jej się trzęsły i wyglądała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się stało.Pogotowie przyjechało po paru minutach.Roztrzęsiona Alicja konwersowała z lekarzem, tym samym, który przyjechał do Włodzia i Marianne i który teraz na miejscu przeprowadzał jakieś tajemnicze zabiegi, przy czym pod koniec konwersacji na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz jakby ostatecznego, nieodwracalnego osłupienia.Ze zdumieniem ujrzałam, jak ostrożnie kładą ciocię na noszach i wynoszą do sanitarki.Ledwo trzasnęły drzwiczki, niecierpliwie zażądałam wyjaśnień.- Co to znaczy, na litość boską?! Co oni robią?! Ona żyje?!- Żyje.Nic jej nie jest.- Niemożliwe.!!! Jakim sposobem?! Przecież została kompletnie zmasakrowana!!!- Wcale nie została zmasakrowana.- Jak to? A ta zaskorupiała czerwona miazga to co?!- Maseczka z truskawek.Na moment odjęło mi mowę i inne zdolności.- Maseczka z truskawek - powtórzyła Alicja z akcentem zgrozy.- Zrobiła sobie maseczkę z truskawek i miała to na twarzy.Gotowy produkt, opakowanie zostało.Czerwony kolor nadaje cerze różaną świeżość.Uczyniłam wysiłek i odzyskałam głos.- Jaka maseczka, Chryste Panie, z ilu truskawek?! Z pięciu kilo? Jedna maseczka by nie wystarczyła!- Toteż tam była nie tylko maseczka, krew też.Ma przeciętą tętnicę nad okiem, szkiełkiem od zegarka.Zegarek miała na ręku, jest stłuczony.- To tym bardziej nie rozumiem, dlaczego żyje, przecież powinna się wykrwawić na śmierć!- Powinna, ale ta maseczka ściągnęła skórę.Ona była nie tylko z truskawek, coś tam zostało domieszane takiego na ściąganie.Widocznie była jeszcze świeża, kiedy ten zbrodniarz się zamachnął.Nic jej nie będzie.Pan Muldgaard musiał zebrać swoją ekipę współpracowników i przyjechać z Kopenhagi, zdążyliśmy zatem przed jego przybyciem zjeść to wytworne śniadanie i posprzątać ze stołu.Nowa, nieudana zbrodnia tym razem jakoś nikomu nie odebrała apetytu, co wskazywało na to, że zapewne zaczynamy się przyzwyczajać.Ochłonęłam już nieco po maseczce z truskawek.- Niedługo może dojść do tego, że będę się czuła nieswojo, jeśli nikt w pobliżu nie zostanie uszkodzony - powiedziałam z niesmakiem.- Zdaje się, że następna osoba uratowała ci życie.- Niedobrze mi się robi, jak pomyślę, co teraz będzie - powiedziała Alicja, okropnie przygnębiona.- Co ja powiem tej całej rodzinie?! Obrażą się na mnie wszyscy.Dlaczego ja jej nie załatwiłam tego hotelu.?! W hotelach się mniej mordują!- Idiotka! - rozzłościła się Zosia.- Też masz czego żałować! Gdybyś jej załatwiła hotel, to teraz ty byś tam leżała z rozwaloną głową!- No to co z tego? Też bym może wyżyła, a w zegarku nie sypiam.Przecięta tętnica, wielkie rzeczy.- Głupiaś, on pewno zauważył w ostatniej chwili, że to nie ty i przyhamował siłę uderzenia.Ciebie by łupnął mocniej.- Tamci troje żyją i nawet im lepiej.To jest nieudolny zbrodniarz.- Przyjechał w nocy - rozważał Paweł.- Myślał, że to Alicja tam śpi.Zmyliło go to, że spałaś tam cały czas, nawet jak było więcej osób.- Nie przewidział cioci - mruknęłam.- Zobaczył, że trucizna nie działa.- ciągnął Paweł.- To znaczy działa, ale na kogo innego.Zniecierpliwił się i postanowił to wreszcie załatwić raz, a dobrze.Zobaczył maseczkę i zdrętwiał.- Pewnie, każdy by zdrętwiał.- Co tam za rumor był taki? - spytała Zosia zgryźliwie.- Któraś z was zemdlała czy co? Byłabym poszła zobaczyć, ale miałam nie zwracać uwagi na te wasze hałasy.- Nic takiego, łeb zleciał.- Co?!.Czyj łeb?!- Ten gipsowy.To popiersie do peruk, które Alicja wygrała na loterii.- I stłukło się?- W drobne kawałki.- Chwała Bogu! Cóż to była za obrzydliwa rzecz! Zaczynam dostrzegać w tym wszystkim jakieś dobre strony.- Pewnie - przyznała Alicja ponuro.- Teraz się wreszcie dowiedziałam, która to i jak jej na imię.Lekarz znalazł w dokumentach.Chociaż i tak niewiele mi z tego przyszło, bo nie pamiętam, z którą byłam na ty.Pan Muldgaard przyjechaů z ekipŕ i powitaů nas tak, jakby równieý zaczynaů sić przyzwyczajaă i usiůowania zbrodni w Aller¸d uwaýaă za rzecz zwykůŕ i powszedniŕ.Poniekŕd miaů chyba racjć.Z zaciekawieniem obejrzaů Alicjć, najwidoczniej dziwiąc się nieco, że ona jeszcze żyje, zainteresował się Agnieszką, po czym rozpoczął indagacje.- Pani oczekuje więcej kogo? - spytał uprzejmie.- Jakie goście?- Na litość boską, nie zapraszaj więcej gości! - jęknęła rozpaczliwie Zosia.- Nie wiem - powiedziała Alicja jakoś dziwnie niepewnie.- Ja nikogo nie zapraszam.Nie mam pojęcia, kto jeszcze może przyjechać.Pan Muldgaard uczynił dłonią uspokajający gest.- Można zapraszać mrowie.Tu stanie czata.Robotnik mój strzegął będzie bezpieczeństwo osoby.Winno było od początku uczynić tak, a nie inaczej.Nie uczynione.Błąd - powiedział takim tonem, jakby odkrycie to sprawiło mu szaloną satysfakcję.Alicja przyjrzała mu się zdecydowanie nieżyczliwie.- To znaczy, że teraz policja będzie mi się dniem i nocą plątała po domu i ogrodzie, tak?- Nie - odparł pan Muldgaard stanowczo.- Policja będzie ukryty.W schowaniu.Między krze.- Jeszcze gorzej.Obcy facet będzie znienacka wyskakiwał zza krzaków.Ci, co wyżyją, dostaną palpitacji serca i rozstroju nerwowego.Pan Muldgaard okazał pełne niesmaku zdziwienie.- Pani wyraża protesta? - spytał z naganą.Alicja zreflektowała się nieco.Protest przeciwko obecności policji w miejscu, gdzie ofiary padają gęsto, a sprawca jest nieznany, mógłby zrobić nie najlepsze wrażenie.Już i tak zdawała sobie sprawę, że zaczyna być coraz bardziej podejrzana przez sam fakt, że jeszcze żyje.- Nie wyrażam żadnego protesta - powiedziała gniewnie.- Niech sobie ta policja tu siedzi, byleby rzeczywiście nie na oczach.Nie wiadomo, jak pan Muldgaard zrozumiał określenie „siedzieć na oczach”, w każdym razie zamilkł na chwilę, pozastanawiał się, po czym poniechał tematu.Zajął się szczegółowym badaniem naszych czynności od chwili przybycia cioci do chwili odkrycia jej stanu.Niewiele mu to dało, w nocy bowiem każdy z nas spał oddzielnie i nikt za nikogo nie mógł świadczyć.Każdy natomiast mógł wstać po cichu i utłuc ciocię.Zainteresował się więc z kolei młotkiem.- Narząd morda posiadamy - rzekł.- Azali kto jego wie?Było to jedno z tych pytań, na które odpowiedź wydawała się niesłychanie trudna i skomplikowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]