[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miał czasu na oświadczyny, bo na drodze nam zginął.— A wszystko na drodze! Cóż Wacław ci mówił?— Mówił, że koń schudł w Strudze.— Nie wiedzieć co! Chudy! A róże to z głodu połamał może? Taki zwierz! A nie mówił ci, czy długo zabawi? Może się zaręczył? Czemu nie pisał?— Chorował podobno.— Chorował! A co! Mój sen! A na co był chory?— Tego nie byłam ciekawa.Powie sam babci, bo oto idzie.Rzeczywiście hrabia ukazał się we drzwiach.— Chorowałeś? Co ci było? Pewnie hulałeś ze Szwabami.Pokaż się na światło! Phi, phi! Jaki opalony! Aleś naprawdę zmizerniał! Pewnie cię nikt nie doglądał.— Ale babcia zdrowa i dobrze wygląda.Ach, przecież wróciłem jakoś do Mariampola.Lżej tu oddychać.Umierałem z tęsknoty za wami!Staruszka popatrzała na niego z uśmiechem.Odgarnęła mu włosy i pocałowała go w czoło.Z twarzy wnuka patrzyły na nią ciemnoszafirowe głębokie oczy jedynaczki.Teraz, gdy ogolił brodę, podobieństwo było jeszcze więcej uderzające.— I ciebie mi brakło — wyznała nareszcie.— Może już zostaniesz dłużej teraz.Cóż tam w twoich dobrach słychać?— Trochę porządniej, z łaski nauk babci.Zmieniłem cały zarząd: tonąłem w rachunkach i sprawozdaniach, ledwiem wybrnął.Ciężko próżniakowi pojąć pracę.Tylko w Strudze porządnie.No, ale teraz, jeśli babcia zechce urządzić egzamin, wiem, ile obrotu, obszaru, dochodu i kosztu mam w swym posiadaniu.Powiem nawet, na ile mnie okradano corocznie.— Zuch z ciebie! Może się ustatkujesz kiedy.Możeś się zakochał, broń Boże?— Zakochany byłem, jestem i będę! — odparł patrząc na wchodzącą Jadzię.— To mój stan normalny, chroniczna choroba.— A to dopiero bieda z tą miłością! Popatrz na Jasia, to się wyleczysz.Idiota zrobił się z chłopca.Ani do tańca, ani do różańca.Nos mu trzeba ucierać.A Jadzia! Myślałby kto, ze może lepsza! — machnęła ręką.Wentzel podniósł głowę.Panienka niecierpliwie zmarszczyła brwi, ale się nie broniła.Słuchała swej krytyki w milczeniu, wyglądając przez otwarte okno na dziedziniec.— Ta zima dała mi się we znaki — opowiadała staruszka krzątając się koło herbaty.— Oboje moi pomocnicy pofiksowali i basta.Jasia trzeba było karmić gwałtem, bo i o tym by zapomniał; a Jadzia, jakem kazała zerwać z tym wariatem, uderzyła w płacz i spazmy.Było kogo żałować! Ledwiem na niej wymogła zwrócenie słowa.Od tej pory osowiała i ona.I czego? Ledwie Głębocki wyjechał, zjawiło się trzech konkurentów.To dopiero upodobanie do furiata!Hrabia słuchał oszołomiony tą niespodzianą wieścią.Zdało mu się, że to nie babka, ale chór aniołów śpiewa mu hymn zbawienia.Obejrzał się i podszedł do okna.— Jasia długo nie widać — zauważył opierając się o uszak naprzeciw panienki.Tego tylko trzeba było pani Tekli.Zaczęła wyliczać usterki zakochanego, upajając się melodią własnego gderania.W przerwach dawała rozkazy przygłuchemu Walentemu.We framudze okna nikt jej nie słuchał.Kłębami wdzierała się upajająca woń bzów i śpiew słowików.Mówili z cicha, niewiele co.— I pani mi tego nie powiedziała! — skarżył się Wentzel z wyrzutem.— A jam ten wyrok na siebie nosił tyle miesięcy i tak rozpaczał! I pani płakała po tym człowieku! Płakała!.— Babka ma bardzo bujną wyobraźnię — odparła ruszając brwiami.— Co prawda, podobne przejścia nie należą do najprzyjemniejszych, szczególnie z takim człowiekiem.Czy wie pań, co on teraz robi? Po całych dniach strzela z pistoletu.Podobno, że niklowe pieniążki rozbija kulą w powietrzu.— Więc cóż?— Nic.Tylko w serce ludzkie łatwiej trafić niż w rzucony pieniądz.Wymówiła to chłodno, na pozór zupełnie obojętnie, i dalej wyglądała w cieniu wieczoru, jakby ją tylko zajmował powrót Jasia.— A jakby zabił kogo w pojedynku, to co? — zaczął po przerwie Wentzel ponuro, sądząc, że ona się lituje nad Głębockim.— Odsiedzi pół roku w fortecy i wróci.— Ale zabity nie wróci! — zamruczała.— Zabity może będzie szczęśliwy.— Jeśli nikogo po sobie nie zostawi, pewnie! — odparła.— Pocieszą się! — zaśmiał się ironicznie.— Nie zgadzamy się w tym zupełnie, panie hrabio.Zazdroszczę panu łatwej pociechy i spokoju.Oparła łokcie na uszaku i ukryła główkę w rękach.Brylanciki na jej palcu migotały tysiącem iskier.Wentzel przypomniał sobie, że ten pierścionek widział u Głębockiego.Zagryzł wargi.Nie rozumieli się wcale.Serca biły do siebie, a słowa rozdzielały ich coraz bardziej.A swat gdzieś gruchał na drodze i zapomniał o swej roli.— Cóż wy tam robicie na przeciągu! Chcecie dostać paraliżu! Herbata gotowa.Musicie być okropnie głodni po spacerze.Zamknij, Waciu, okno.Zasiedli do posiłku, ale żadne nie tknęło przysmaków zastawionych przez staruszkę na cześć powrotu wnuka.Potem gwarzyli siedząc we troje na ogrodowym ganku, ale rozmowa się nie kleiła.— Pewnieś zmęczony? Idź spać — rzekła wreszcie pani Tekla.Zgodził się na to, ale zasnąć nie mógł.Przewracał się na posłaniu i wzdychał oczekując Jasia.Nareszcie około północy gończe psy faworyty zaczęły w sieniach skomleć radośnie.Chrząstkowski wszedł nucąc, w wyśmienitym humorze.— Śpisz, Waciu? — zagadnął.— Diabła tam! Wyglądam ciebie.Spełniłem akuratnie twe polecenia.Przywiozłem , wszelkie podarki, kufer złota, nawet obrączki! Ślub stanowczo w niedzielę?— Stanowczo! A ty się zaręczyłeś?— Ja? Z kim?— Z kimże? Z Jadzią!— Panna Jadwiga płacze po Głębockim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]