[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś jej w tym pomógł.— Ona.— upłynęła dobra chwila, zanim słowa inspektora dotarły do jego świadomości.— Mój Boże! Więc.— odpadł ciężko na krzesło.Pułkownik Melchett zbierał się do wyjścia.— Rozumie pan, Sandford — powiedział.— Nie wolno panu bez wątpienia opuszczać domu.Trzej mężczyźni wyszli od niego.Inspektor wymienił spojrzenia ze swymi zwierzchnikami.— Wydaje mi się, że to wystarczy, sir — rzekł Drewitt.— Tak.Trzeba przygotować nakaz aresztowania.— Przepraszam panów — rzekł znienacka sir Henry.— Zapomniałem rękawiczek.Wrócił pospiesznie do Sandforda, który siedział na krześle tak, jak go zostawili, patrząc przed siebie osłupiałym wzrokiem.— Wróciłem panu powiedzieć, że osobiście jestem gotów zrobić wszystko, by panu pomóc.Powód mojego zainteresowania pańską osobą wolałbym na razie zatrzymać przy sobie.Chcę pana prosić, żeby — o ile to możliwe — opowiedział mi w skrócie, co zaszło między panem a tą dziewczyną, Rose.— Była bardzo ładna — zaczął Sandford.— Bardzo ładna i pociągająca.Nie dawała mi spokoju.Klnę się na Boga, że to prawda.Zagięła na mnie parol.A ja czułem się tu bardzo samotny, nikt mnie nie lubił, a ona była zadziwiająco piękna i zdawała się wiedzieć, czego chce.— Głos zamarł mu w krtani.Podniósł wzrok na komisarza.— A potem stało się.Chciała, bym się z nią ożenił.Nie wiedziałem, co robić.Jestem zaręczony z dziewczyną w Londynie.Jeśli się o tym dowie — a dowie się z pewnością — to zerwie ze mną.I będzie miała rację, bo jestem skończonym łajdakiem.Nie wiedziałem, co mam robić.Unikałem spotkania z Rose.Myślałem, że wrócę do miasta, skontaktuję się z moim adwokatem, by ustalić dla niej jakieś odszkodowanie pieniężne czy coś takiego.Boże, jakim byłem głupcem! Wszystko jest jasne i przemawia przeciw mnie.Ale tamci panowie się mylą.Ona na pewno zabiła się sama.— Czy groziła kiedykolwiek, że odbierze sobie życie?Sandford przecząco pokiwał głową.— Nigdy.Nie sądzę, by była do tego zdolna.— A co z tym chłopcem, Joe Ellisem?— Tym stolarzem? To poczciwiec ze wsi.Trochę tępy, ale wariował na punkcie Rose.— Mógł być zazdrosny?— Myślę, że tak.Ale on jest taki powolny.Cierpiałby chyba w milczeniu.— Cóż, muszę już iść — zakończył rozmowę sir Henry.Przyłączył się do swych kolegów po fachu.— Wie pan, Melchett — powiedział.— Wydaje mi się, że powinniśmy rzucić okien na tego Ellisa, zanim przedsięweźmiemy jakieś drastyczne kroki.Nie trzeba, by dokonał pan aresztowania, które miałoby się okazać pomyłką.Zazdrość jest równie poważnym powodem zabójstwa — i do tego częstym.— To prawda — zgodził się nadinspektor.— Nie pasuje to jednak do Joe Ellisa.Nie skrzywdziłby nawet muchy.Nikt nigdy nie widział, by stracił panowanie nad sobą.Wydaje mi się jednak, że trzeba go zapytać, gdzie był wczoraj wieczorem.Będzie teraz w domu.Mieszka z panią Bartlett, poczciwą wdową, która dorabia sobie przyjmując pranie do domu.Mały domek, do którego się skierowali, świecił wprost czystością i schludnością.Rosła, krzepka kobieta w średnim wieku otworzyła im drzwi.Twarz miała miłą i niebieskie oczy.— Dzień dobry, pani Bartlett — powitał ją inspektor.— Czy zastaliśmy Joe Ellisa?— Wrócił niedawno, jakieś dziesięć minut temu — odpowiedziała kobieta.— Wejdźcie, panowie, do środka, proszę.Wycierając ręce w fartuch wprowadziła ich do małego pokoju bawialnego mieszczącego się od frontu, gdzie pełno było wypchanych zwierząt i porcelanowych psów.Stała tam sofa i różne meble niewiadomego przeznaczenia.Pospiesznie przygotowała dla nich miejsca do siedzenia, pozbierała drobiazgi na półkę, by zrobić więcej miejsca, i wyszła wołając:— Joe, jacyś panowie do ciebie.Głos z kuchni odpowiedział:— Zaraz tam będę, tylko się umyję.Pani Bartlett uśmiechnęła się.— Joe nie sprawia żadnego kłopotu? — spytał pułkownik Melchett niedbale.— Nie wyobrażam sobie lepszego lokatora, sir.Spokojny młody człowiek.Nigdy nie pije ani kropli.Ceni swoją pracę.Zawsze uprzejmy i chętny do pomocy.Zrobił dla mnie te półki i nowy stół w kuchni.Dogląda wszystkich napraw w domu, a robi to tak, po prostu, nawet nie chce, bym mu dziękowała.Ach! Niewielu jest dzisiaj takich jak Joe, proszę pana.— Jakaś dziewczyna będzie miała kiedyś szczęście — rzucił od niechcenia Melchett.— Robił słodkie oczy do tej biednej Rose, prawda?Pani Bartlett westchnęła.— Aż przykro było patrzeć, naprawdę.Wielbił prawie ziemię, po której chodziła, a ona nie dbała o niego nawet tyle, ile brudu za paznokciem.— Jak Joe spędzał wieczory, pani Bartlett?— Tutaj, oczywiście.Czasem majsterkuje, a czasem uczy się listownie prowadzenia ksiąg.— Ach, tak! A wczoraj wieczorem był w domu?— Tak, proszę pana.— Na pewno, pani Bartlett?Kobieta obróciła się w jego stronę.— Najzupełniej.— Nigdzie nie wychodził między ósmą a pół do dziewiątej?— Ależ nie! — Pani Bartlett roześmiała się.— Robił właśnie stół w kuchni przez cały wieczór, a ja mu pomagałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]