[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znałem ów statek dobrze przez dwa lata i w żadnym innym wypadku, przedtem czy później, nie zachował się w podobny sposób.Człowieka, któremu się tak dobrze zasłużył (odgadując może głębię jego przywiązania do siebie), znałem o wiele dłużej i muszę mu oddać sprawiedliwość, że ten wypadek doświadczający jego zaufania (choć tak szczęśliwy) wzmógł tylko jego wiarę w statek.Tak, nasze okręty nie mają uszu i dlatego nie można ich oszukiwać.Wyjaśnię swoje pojęcie o wierności łączącej człowieka ze statkiem, mistrza z jego sztuką, za pomocą tezy, która jest właściwie bardzo prosta, choć może się wydać rażąca i naciągnięta.Powiedziałbym, że kapitan regatowego jachtu, zaprzątnięty tylko myślą o chwale płynącej z wygrania wyścigu, nie zdobędzie nigdy wybitnej reputacji.Prawdziwi mistrzowie w swoim rzemiośle — mówię to z przeświadczeniem opartym na znajomości statków — myśleli jedynie o najcelowszym wykorzystaniu okrętu powierzonego ich pieczy.Zapomnieć o samym sobie, podporządkować wszystkie osobiste uczucia służbie dla tej sztuki, jest jedynym sposobem, w jaki marynarz może wiernie wypełnić zlecone mu zadanie.Oto jak się służy sztuce i statkom, co żeglują po morzu.Sądzę, że tu właśnie można uwydatnić różnicę między marynarzami dnia wczorajszego, co jeszcze są z nami, a marynarzami jutra, którzy we szli już w posiadanie swego dziedzictwa.Historia się powtarza, lecz odrębny zew zaginionej sztuki wskrzesić się nie da.Zanika równie bezpowrotnie jak śpiew zgładzonego dzikiego ptaka.Nic nie obudzi już tego samego oddźwięku, nie wywoła tych samych miłych wzruszeń i sumiennych (wysiłków.Żegluga statków jest sztuką, której piękno zdaje się już nas opuszczać w drodze do mrocznej Doliny Zapomnienia.Prowadzenie po świecie współczesnego parowca (nie chciał bym pomniejszyć odpowiedzialności jego dowódcy) nie ma tej samej cechy poufnego obcowania z naturą, które właściwie stanowi warunek niezbędny dla po wstania sztuki.Ten zawód jest mniej zależny od jednostki i bardziej ścisły; mniej trudny, lecz dający mniej zadowolenia, ponieważ brakuje mu bliskiego związku między artystą a narzędziem jego sztuki.Jednym słowem, miłość odgrywa tu mniejszą rolę.Wyniki tego zajęcia można obliczyć dokładnie w czasie i przestrzeni, co jest niemożliwe dla wyników sztuki.Zawodowi temu może się oddać każdy człowiek, nie podlegający w beznadziejnym stopniu morskiej chorobie, i wykonywać go z zadowoleniem, choć bez zapału, z pilnością, choć bez przywiązania.Hasłem jest tu punktualność.Niepewność, która towarzyszy z bliska wszystkim artystycznym wysiłkom, jest wyłączona z tej ujętej w karby czynności.Nie ma w niej wielkich chwil wiary w siebie lub nie mniej wielkich chwil zwątpień i rycia się we własnej duszy.Jest to zawód, który — jak inne zawody — ma swój romantyzm, swój honor i swą nagrodę, swe gorzkie niepokoje i swe godziny wytchnienia.Lecz tego rodzaju żegludze brakuje cech artyzmu właściwych walce na własną rękę z czymś znacznie od nas potężniejszym; nie jest to znojna, pochłaniająca praca dla sztuki, której ostateczny wynik spoczywa w ręku Boga.To nie są bynajmniej indywidualne czyny jednostki, lecz po prostu biegłe użycie okiełznanej siły, jeden krok dalej na drodze do ujarzmienia świata.IXKażda podróż wczorajszego okrętu, którego reje brasowano z zapałem w chwili, gdy pilot dostał się na pokład z kieszeniami pełnymi listów, każda taka podróż była jak gdyby wyścig — wyścig z czasem o najwyższy poziom dzieła, poziom przechodzący oczekiwania przeciętnych ludzi.Jak każda prawdziwa sztuka, dowodzenie statkiem w ogóle i manewrowanie nim w poszczególnych wypadkach wymagało swoistej techniki, którą omawiali z rozkoszą ludzie szukający w pracy nie tylko chleba, lecz i ujścia dla swych od rębnych temperamentów.Wykorzystać w najskuteczniejszy sposób nieskończenie zmienne fazy nieba i morza, nie w znaczeniu malarskim, lecz w myśl swego zawodu, oto było ich powołanie, wszystkich co d& jednego; a wyznawali to z taką szczerością i czerpali tyle natchnienia z tego faktu co każdy człowiek, który kiedykolwiek imał się pędzla.Różnorodność usposobień była niezmierna wśród mistrzów tej sztuki.Niektórzy z nich przypominali pewien typ członków Królewskiej Akademii.Nie zaskoczyli nigdy oryginalnym posunięciem, nieoczekiwaną śmiałością na tchnienia.Byli poprawni, bardzo poprawni.Nosili się godnie w poczuciu swych uświęconych i bezpodstawnych reputacji.Nomina sunt odiosa, lecz pamiętam jednego z nich, który był stworzony na ich prezesa, prezesa Królewskiej Akademii marynarskiego zawodu.Jego ogorzała, piękna twarz, imponująca postać, jego przody od koszul, szerokie mankiety i złote łańcuszki, jego dystynkcja pełna swobody, wszystko to wywierało wielkie wrażenie na skromnych widzach (robotnikach portowych, liczmenach, celnikach), gdy schodził na ląd po trapie swego statku, zacumowanego przy Circular Quay w Sydney.Głos miał głęboki, serdeczny i rozkazujący — głos prawdziwego księcia wśród marynarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]