[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były to niskie stworzenia, szerokie i krępe, owłosionena całym ciele z wyjątkiem wnętrza dłoni, podeszew stóp oraz twarzy.Twarze miałyduże, o ustach i szczękach wielkich i wydatnych i brzydkie z wyglądu; także ich głowybyły większe niż głowy normalnych ludzi.Oczy ich były głęboko osadzone w głowie;brwi ogromne, lecz nie ze względu na obfitość owłosienia, ale z powodu wystającychkości; również ich zęby były olbrzymie i ostre, chociaż prawdą jest, że wielu miało zębywpadnięte i spłaszczone.Pod względem innych cech ich kształtów cielesnych, takich jak organa płciowei różne otwory, byli oni także tacy jak ludzie42.Jedno z tych stworzeń, umierające zbytwolno, wyartykułowało swym językiem kilka dzwięków, które dla mego ucha miaływłaściwości mowy; ale nie wiem, czy tak właśnie było, i znowu mówię o tym bezprzekonania.Buliwyf dokonywał właśnie oględzin tych czterech zabitych stworzeń, o gęstym,skudłaconym futrze, gdy nagle usłyszeliśmy przerażające, odbijane echem zawodzenie,dzwięk wznoszący się i opadający podczas grzmiących uderzeń fali przypływu, a odgłosten dobiegał z odległych zakątków jaskini.Buliwyf powiódł nas w głąb.Natrafiliśmy tam na trzy spośród tych stworzeń, leżące plackiem na ziemi, z twarzamiprzyciśniętymi do podłoża i rękami wzniesionymi w błagalnym geście w stronę starejistoty przyczajonej w półmroku.Ci błagający zawodzili monotonnie i nie spostrzeglinaszego przybycia, ale owa istota dojrzała nas i wrzasnęła odrażającym głosem.Pojąłem,że stworzenie to jest matką wendoli, ale nie dojrzałem żadnej oznaki świadczącej, żebyło ono samicą, gdyż było stare aż do zaniku płci.Buliwyf w pojedynkę runął na błagających i pozabijał ich wszystkich, podczas kiedyta matka-stworzenie wycofywała się ku ciemnościom, wydając straszliwe wrzaski.Niemogłem jej dobrze zobaczyć, ale prawdą jest, że była otoczona wężami, które owijałysię wokół jej stóp, rąk i szyi.Węże te syczały i cięły powietrze swymi języczkami,a ponieważ były wszędzie wokół niej, na jej ciele, a także na ziemi, żaden z wojownikówBuliwyfa nie ośmielił się podejść.Wówczas Buliwyf, nie zważając na węże, zaatakował ją, ona zaś wydała przerazliwykrzyk, kiedy wbił swój sztylet głęboko w jej pierś.Wiele razy uderzał matkę wendoli100 sztyletem.Ani razu kobieta ta nie runęła, ale wciąż stała, chociaż krew lała się z niejjak z fontanny, i to z wielu ran, które zadał jej Buliwyf.Przez cały ten czas wrzeszczała,wydając najstraszliwsze dzwięki.Wreszcie runęła i legła martwa, Buliwyf zaś odwrócił się ku swym wojownikom.Teraz ujrzeliśmy, że ta kobieta, matka zjadaczy umarłych, zraniła go.Srebrna szpilka,taka jak szpilka do włosów, tkwiła wbita w jego brzuch; dygotała ona wraz z każdymuderzeniem serca.Buliwyf wyszarpnął ją i krew chlusnęła strumieniem.On jednaknie osunął się na kolana, śmiertelnie ranny, ale utrzymał się na nogach i wydał rozkazopuszczenia jaskini.Uczyniliśmy to, wychodząc drugim wejściem, od strony lądu; wejście to byłouprzednio strzeżone, ale wszyscy wendole, stojący na straży, umknęli, słysząc wrzaskiswojej umierającej matki.Wychodziliśmy, niczym nie niepokojeni.Buliwyf wywiódłnas z jaskiń i doprowadził z powrotem do naszych koni, a pózniej zwalił się na ziemię.Ecthgow, z wyrazem smutku, tak rzadkiego wśród Normanów, kierowałprzygotowaniem noszy43, na których nieśliśmy Buliwyfa przez pola, wracając dokrólestwa Rothgara.A przez cały ten czas Buliwyf nie tracił otuchy i był wesoły; wieluz rzeczy, które mówił, nie zapamiętałem, ale raz słyszałem, jak rzekł: Rothgar nie będzie uszczęśliwiony, kiedy nas zobaczy, gdyż będzie musiał wydaćjeszcze jedną ucztę, a i tak jest już najbardziej zrujnowanym gospodarzem.Wojownicy śmieli się z tego i z innych słów Buliwyfa.Widziałem, że ich śmiech byłszczery.Wreszcie przybyliśmy do królestwa Rothgara, gdzie zostaliśmy powitani pochwalnymiokrzykami i radością, a nie smutkiem, chociaż Buliwyf był okrutnie ranny i skóra jegoposzarzała, a ciałem wstrząsały dreszcze, oczy zaś rozświetlał blask chorej i trawionejgorączką duszy.Znaki te rozpoznawałem aż nadto dobrze, tak jak rozumieli je też ludziePółnocy.Przyniesiono mu miseczkę cebulowego bulionu, lecz on nie przyjął jej, mówiąc: Mam chorobę zupy; nie kłopoczcie się z mojego powodu.Potem upomniał się o uroczystości i nie zrezygnował z przewodniczenia im.Siedzącpodparty na kamiennej ławie u boku króla Rothgara, pił miód i weselił się.Byłem bliskoniego, kiedy powiedział do króla Rothgara w trakcie biesiady: Nie mam niewolników. Wszyscy moi niewolnicy są twoimi niewolnikami  odparł Rothgar.Wtedy Buliwyf rzekł: Nie mam koni. Wszystkie moje konie są twoimi końmi  odpowiedział Rothgar. Nie myślwięcej o tych sprawach.Buliwyf, z obwiązanymi ranami, czuł się szczęśliwy i uśmiechał się, a kolory powróciły101 tego wieczora na jego policzki i, doprawdy, wydawało się, że staje się silniejszy z każdąmijającą minutą tej nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl