[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wierzchowiec szarpnął się, omal nie wysadzając Jonathana z siodła, ale posłusznie skoczył w przód ipomknął wzdłuż muru.- Dobra!Gnali niebezpiecznie blisko pochylni kamiennego wału, ale taki był zamiar Jonathana wypaśćniespodziewanie, oszołomić, zaskoczyć, tylko wtedy jego ryzykowna jazda na Pepperze miała sens.Czuł, że krok Peppera jest dłuższy niż Cynamon, miał spore problemy z wyczuciem rytmu susów, alena szczęście pierwszy odcinek galopu przypadł na prostą i miał trochę czasu na dostosowanie się doekscentrycznego kroku wierzchowca.Akurat gdy poczuł się pewniej, należało zacząć skręcać, by niewejść na orbitę prowadzącą poza Oazę i nawet być może poza całą krainę Ultene.Delikatnie ściągnąłprawą wodzę, Pepper zareagował skrętem głowy, szyi, całego ciała i w efekcie, po kilku chwilachemocjonującego cwału wypadli na błonia zajęte przez namioty koczowników.Kątem oka Jonathanzobaczył, że od tej strony mury są gęsto obsadzone przez mieszkańców Nat Conal Le, anomadowie chyba w komplecie ustawili się na wolnej przestrzeni między własnym obozem i muramimiasta.Wszystko to razem wyglądało jak powtórka wczorajszej bitwyna pieśni, tyle że panowała przerazliwa cisza, której nie rozpraszał, a wręcz uwypuklał stukot kopytPeppera.Niemal wszystkie głowy drgnęły i odwróciły się w ich stronę, gdy z niesamowitą prędkościąwyłonili się zza pochylni murów i pognali w kierunku obozu nomadów.Koczownicy zafalowali, któraś zkobiet jęknęła przeciągle, a chyba wszyscy przybysze głośno wciągnęli powietrze do płuc.Wyzwanyprzez Jonathana nomad stał wysunięty przed tłum, trzymał w ręku identyczny, jak Jonathana, miecz iniemal identyczną tarczę.Zakołysał się, widząc że cwałujący frachtwół gna prosto na niego, aleszybko powściągnął lęk i podkreślając wyrazem twarzy niezmącony spokój, patrzył na walącego nańJonathana i czekał.Najbardziej efektowne byłoby zatrzymanie frachtwoła w miejscu, tuż przed oczekującym pojedynkunomadem, ale Jonathan nie był pewien, czy Pepper prawidłowo zareaguje na ściągnięcie wodzy,skręcił więc odrobinę i zdarł wodze na wysokości przeciwnika, dokładnie między nim i murami.Udałomu się zręcznie zeskoczyć z frachtwołu, niedbale przerzucił wodze przez szyję zwierzęcia i zerwałtroki mocujące zawiniątko z mieczem i tarczą do siodła.Pepper odwrócił głowę i popatrzył z nadziejąna Jonathana.- Dostaniesz swoje, nie martw się - odpowiedział ten po angielsku, klepnął zwierzę w zad i popchnął wkierunku oazy.- Już wiedzą co lubisz - dodał.Frachtwół wolno ruszył przed siebie, nie zwracając jużuwagi na człowieka, a Jonathan odwrócił się do swojego przeciwnika, odwinął miecz i tarczę i ustawiłsię na wprost niego.- Możemy zaczynać - powiedział używając tym razem crasa.Przeciwnik stał nieruchomo.Miał zwyczajną soyeftiańską twarz z nieco niezwykłym w tym plemieniu,odrobinę bulwiastym nosem, który jednak nie ściągał na siebie uwagi, ponieważ czyniły to oczy,brązowe, ale w tak wypłowiałym odcieniu, jakiego Jonathan dotychczas nigdy u nikogo nie widział.Nagłowie miał płaską skórzaną czapeczkę, spod której, za uszami, wypływały gęste faleciemnobrązowych, porządnie rozczesanych włosów.Jego ubranie nie różniło się niczym od strojówreszty plemienia i składało się z płóciennej koszuli, niezbyt czystej, z plamami po wyschniętym pocie,skórzanej bluzy i skórzanych spodni, których nogawki wpuszczone zostały w cholewki wysokich dopołowy łydki butów.Przyglądał się uważnie Jonathanowi, jakby szacował przeciwnika, a gdy Jonathanspuścił spojrzenie w dół zauważył, że ostrze miecza rywala nosiło wyrazne ślady świeżego ostrzeniana jakimś gruboziarnistym kamieniu.Wyobraził sobie ranę po cięciu tym mieczem i szybko zmusił siędo skoncentrowania na twarzy przeciwnika.Nomad wolno sięgnął do czapeczki, zsunął ją na tył głowyi puścił, tak, że spadła na piach areny walki.Włosy na wierzchu głowy miał obcięte bardzo krótko,dopiero za uszami i na tyle czaszki, przechodziły w długie loki.- Jestem Rutto - powiedział.Nie wykonał żadnego ruchu, który wskazywałby na zamiar szybkiego rozpoczęcia walki, zawiesił głos,najwyrazniej czekając na odpowiedz Jonathana.- Jonathan.- Znam cię z opowieści - powiedział Rutto, nadal stojąc nieruchomo z opuszczonym mieczem.- Z opowieści? A któż - Jonathan zmarszczył się usiłując wydedukować ciąg dalszy informacji i nagleszeroko uśmiechnął się, doznając olśnienia: - Aaa!.Uw Wadfer?Rutto w milczeniu skinął głową.Nadal nie wyglądał na przejętego pojedynkiem i najwyrazniej, albogalop frachtwołu nim nie wstrząsnął, albo otrząsnął się z wrażenia.Albo narzucił rozmowę, chcącwłaśnie ochłonąć.Jonathan poczuł, że jego podniecenie opada, i natychmiast uświadomił sobie, żeprzeciwnik wciąga go w rozmowę umyślnie.Odsunął się o krok w tył i uderzył mieczem w tarczę.- Poznałem wasze zwyczaje i wiem, że pojedynek musi się odbyć - zaakcentował słowo musi" izawiesił głos.- My nie trzymamy się tak sztywno obyczajów - Rutto na krótką chwilę przeniósł spojrzenie na muryopanowane przez mieszkańców miasta.- Chyba wiesz, że jesteśmy odszczepieńcami? - Jonathankiwnął głową.- No więc nie obowiązują nas ich zwyczaje.Mamy swoje.- Jesteście inni?- Musieliśmy zarzucić wiele z tego, co stąd wynieśliśmy.Inaczej nie przeżylibyśmy.- Chwilę trwałacisza, a potem Rutto dokończył: - Możemy w ogóle nie zaczynać pojedynku.Ostatnie zdanie było ni to propozycją, ni to pytaniem.Rutto natychmiast po ostatnim słowie cofnął sięo krok, akcentując tym swoją dobrą wolę i dając Jonathanowi czas do namysłu.Wciąż trzymał brońniedbale, opuszczoną i szybko zaczerpnął powietrza, jakby chciał jeszcze uzupełnić wypowiedz, alepowstrzymał się mrużąc tylko lekko oczy.Czekał z zainteresowaniem na odpowiedz Jonathana.- Mam wrażenie - powiedział z namysłem Jonathan - że proponujesz mi coś zamiast pojedynku, alejeszcze nie rozumiem co.- Przystań do nas - powiedział lekko Rutto.Jonathan pokiwał głową:- Czegoś takiego zacząłem się domyślać.Nie.- Obawiasz się, że zarzucą ci zdradę - stwierdził nomad.- Owszem, to też - zgodził się Jonathan.Czuł, że atmosfera zrobiła się zgoła nie pojedynkowa i żecoraz trudniej będzie mu podnieść broń na człowieka, z którym konwersował od kilku minut.Złościłogo to coraz bardziej podejrzewał, że jest to efekt świadomego działania przebiegłego nomada, amyśl o tym, że jest kolejny raz manipulowany eksplodowała w głowie i zaowocowała ciemnymrumieńcem na policzkach.- Na razie mam dość dyskusji.Broń się!Rutto poważnie skinął głową, wcale nie zaskoczony biegiem rzeczy.Wykonał barkami kilka kolistychruchów, głośno chuchnął.Przekręcił dłoń, kierując miecz w stronę podbrzusza swojego przeciwnika,wykonał kilka kolistych ruchów tarczą.Pochylił się lekko, z twarzy zniknął senny wyraz, i chociaż stałasię od razu twarzą czujnego wojownika, Jonathan nie znalazł w niej drapieżności, nienawiści czychociażby wrogości.Ustawił się niemal identycznie jak Rutto i czekał w napięciu na pierwszy atak.Rutto przesunął się nieco w bok niemal nie odrywając stóp od podłoża, sunąc po ziemi jak znakomiciewyszkolony judoka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]