[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Podniosła wysoko dłonie z długimi, silnymi palcamio jaskrawoczerwonych paznokciach. Całe moje ciało włączy się w akcję.Mojepalce także.Wsiadła do dżipa i spytała: A ty co będziesz robił?Wan niemal wycharczał na urywanym oddechu: Chyba pójdę do Tan Sotho.ROZDZIAA SIEDEMNASTYWietnamska nazwa baru była niewymawialna.Nad wejściem wisiał też szyldangielskojęzyczny: MAI MAM BAR.W tym lokalu Creasy spędzał niegdyś dłu-gie godziny.Inni nieoficjalni także tu przychodzili.Jakim cudem bar przetrwałwojnę? zastanawiał się Creasy.Usiadł na stołku w końcu długiej lady i wdał się w pogawędkę z właścicielem, Billy Nguyen Huy Cuongiem.Guido, Jens, Sowa i Susan zaszyli się w kąciezadymionej salki, gdzie Guido zaczął ich uczyć morderczej gry w kości zwanej Pojedynkiem Agarzy.Był to bardzo pouczający wieczór.W każdym razie dla Creasy ego.Dowie-dział się na przykład, że prawie wszystkie bary i spelunki zostały zamknięte nie-mal natychmiast po wkroczeniu armii północnowietnamskiej.W miarę upływuczasu i łagodnienia nowej władzy powstały nowe lokale.Creasy poszukiwałznajomych twarzy.Na żadną nie trafił.Spytał wreszcie kierowcy, czy ostał sięjakiś przedwojenny bar i wtedy usłyszał, że Mai Mam Bar nigdy nie został za-mknięty. Jak ci się to udało? spytał Cuonga.Billy przez pół minuty podtrzymywał ciekawość Creasy ego wymownymorientalnym milczeniem, wreszcie rozjaśnił twarz w szczerbatym uśmiechu i po-rozumiewawczo mrugnął.Nachyliwszy się konfidencjonalnie nad ladą zaczął wyjaśniać: Udało się,mój przyjacielu Creasy, ponieważ podczas wojny byłem informatorem Wietkon-gu.Przez wszystkie lata wojny.Słuchałem waszych rozmów.Gdzie byliście i do-kąd się wybieracie.Przekazywałem treść tych rozmów agentowi, który utrzymy-wał ze mną stały kontakt.I dlatego też tylu z was nieoficjalnych nie wracałoz patroli.Północni wynagrodzili mnie po przejęciu władzy: pozwolili dalej pro-wadzić interes.Creasy przetrawił to, co usłyszał, i zapytał: Chłopcy płacili ci dobrymi dolarami za drinki, a ty ich zdradzałeś? Tak, zdradzałem.Ale w większości były to szumowiny i męty ze wszyst-kich zakątków świata, którym płacono za mordowanie moich braci.Znałem tylkokilka wyjątków.Ty do nich należałeś, mój przyjacielu.Nigdy nami nie pogardza-63łeś, nigdy nikogo nie torturowałeś.Nigdy nie zabiłeś nikogo, kto nie próbowałprzedtem zabić ciebie.Miałeś taką reputację i dlatego nigdy cię nie zdradziłem.Będę jednak szczery: nie dałeś mi nigdy szansy na to, abym cię zdradził.Inni za-wsze się przechwalali, co zrobili i ilu Wietnamczyków utłukli, a nawet ile kobieti dziewcząt zgwałcili.Ty nigdy nic podobnego nie mówiłeś.Dlatego jesteś milewidziany w moim barze. Też nie jestem święty.Właściciel baru roześmiał się. W latach wojny nie było świętych po żadnejze stron.Nawet teraz wielu ich nie mamy.Ideały komunizmu rozpłynęły się poparu latach.Teraz panuje tu taka sama korupcja i chciwość.Przeżyłem siedem-dziesiąt pięć lat, a jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem świętego.Creasy upił łyk z dużej szklanki i zerknął w kąt salki.Jego towarzysze by-li zatopieni w grze w kości, ale Susan miał wzrok wlepiony w Creasy ego.Ichspojrzenia tylko na chwilę się skrzyżowały. Skoro wspomniałeś korupcję zwrócił się do Biliy ego. Przypominaszsobie oficera policji nazwiskiem Van Luk Wan? Oczywiście.Najgorszy ze wszystkich.Krążyły plotki, że przed opuszcze-niem Wietnamu wpakowałeś mu kulkę w brzuch, ale on przeżył. Plotki mówiły prawdę.Nie wiesz, gdzie on teraz przebywa? Z pewnością nie w Wietnamie.Coś do mnie dotarło, że wydostał się z kraju.Creasy znowu podniósł szklankę do ust, potem wyjął z kieszeni banknot dziesięć tysięcy dongów i położył na ladzie. Bardzo mnie interesuje, gdzie on może teraz być powiedział.Billy Cuong odsunął banknot. Schowaj pieniądze, przyjacielu.Popytam tui tam.W imię dawnych czasów.Gdzie mieszkasz? W Continentalu.Pokój dwieście dwanaście.Dziękuję ci, Billy.Nie mamwielu miłych wspomnień w Wietnamu, ale ty jesteś jednym z nich.Zabrał szklankę i podszedł do stolika w kącie, przeciskając się przez zatłoczo-ną salkę.Siadając zerknął kolejno na Jensa, Sowę i Susan. Ostrzegam was, żeGuido uczy was oszukańczej meksykańskiej gry.Wydaje się ona śmiesznie prosta,ale w rzeczywistości nie wystarczy życia, aby się jej dobrze nauczyć.Za chwilęGuido zacznie prawić wam komplementy, że świetnie sobie radzicie, że maciewrodzony dar i tak dalej.A następnie zaproponuje, żeby grać nie na zapałki, alena pieniądze.Z początku po kilka centów.Będzie przegrywał i obdarzał corazwiększymi komplementami, aż zaczniecie brać siebie za zmartwychwstałego Ein-steina.No i wtedy zacznie was oskubywać, aż wreszcie oskubie ze wszystkiego.Spojrzał na przyjaciela, który teatralnie westchnął i zaczął się tłumaczyć: Ponieważ nasza praca polega teraz na bezczynnym siedzeniu i wyczekiwaniu,chciałem im urozmaicić czas.Creasy poklepał przyjaciela po ramieniu. Oczywiście, Guido
[ Pobierz całość w formacie PDF ]