[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proponuję, żeby nasza strona zaczęła - powiedział wug Bil Calumine, wstając.- Energicznie i z wprawą zakręcił kołem.Wskazówka zatrzymała się na dwójce.- W porządku - powiedział Bill Calumine, podnosząc twarz do swojego fantoma.Też zakręcił kołem.W okolicach dwunastki wskazówka zwolniła i zaczęła zbliżać się do jedynki.- Czy przeciwdziałasz próbom psychokinezy z ich strony? - spytał Pete Mary Anne.- Owszem - odparła, skupiając się na wskazówce, która bardzo powoli się przesuwała.Stanęła na jedynce.- To jest uczciwe - powiedziała Mary Anne ledwie słyszalnym głosem.- Wy, Tytańczycy, rozpoczynacie Grę - zgodził się łaskawie Pete.Udało mu się nie zdradzić rozczarowania.- Świetnie - odparł jego fantom.Patrzył na niego z szyderczym uśmiechem.- W tej sytuacji pole walki przeniesiemy z Terry na Tytana.Wy, Terranie, nie macie nic przeciwko temu, prawda? - dodał.- Co? - zaniepokoił się Joe Schilling.- Chwileczkę! - Ale proces transformacji już się zaczął.Było za późno.Pokój zadrżał i zaszedł mgłą.A siedzące naprzeciwko Pete’a fantomy zaczęły przekrzywiać się i tracić ciągłość.Jakby ich kształt fizyczny utracił funkcjonalność, myślał Pete, jakby miały zostać zrzucone w procesie ewolucji - niczym koślawe, prehistoryczne szkielety zewnętrzne.Jego fantom, siedzący dokładnie na wprost Pete’a, nagle zakolebał się obrzydliwie.Głowa mu zwisła, oczy zgasły, zaszkliły się i zaszły mętną błoną.Ciałem fantoma wstrząsnął dreszcz.W jego boku pojawiła się długa szpara.To samo działo się z pozostałymi fantomami.Zjawa Pete’a Gardena dygotała, wibrowała, wreszcie z sięgającej od stóp do głów szczeliny wypadł, drżąc, niejasny zarys czegoś.Z pęknięcia wysączał się protoplazmowy twór, wug w autentycznej postaci.Po odrzuceniu sztucznej łuski kierował się ku szarożółtym promieniom słabszego słońca.Z każdej z odrzuconych ludzkich łusek wyłaniał się wug, a łuski, kolebiąc się, jakby unoszone niewyczuwalnym wiatrem, wirowały i odfruwały, bezbarwne i nieważkie.W powietrzu unosiły się okruchy i strzępy; pył z łusek przeleciał nad planszą i Pete Garden otrzepał się w popłochu.Gracze z Tytana objawili się wreszcie w swojej prawdziwej formie.Gra zaczynała się na dobre.Upadły oszukańcze pozory ziemskiego wyglądu; przestały być potrzebne z chwilą, gdy Gra przestała się toczyć na Ziemi.Byli na Tytanie.- Dave Mutreaux będzie cały czas grał w naszym imieniu - powiedział Pete Garden z całym spokojem, na jaki było go stać.- Choć pozostali, naturalnie, będą ciągnąć karty i wykonywać pozostałe czynności Gry.Wugi z naprzeciwka odpowiedziały telepatycznie ironicznym, bezsensownym śmiechem.Dlaczego?, zastanawiał się Pete.Czuło się, że po odrzuceniu fantomowych kształtów, komunikacja między obiema rasami natychmiast ulegnie upośledzeniu.- Joe - zwrócił się do Schillinga - jeśli Bill Calumine nie ma nic przeciwko temu, chciałbym, żebyś ty przestawiał pionki.- W porządku - skinął głową Joe Schilling.Nad planszę napłynęły kłęby szarej, wilgotnej, zimnej mgły, spowijając nierównomiernie sylwetki wugów.Tytańczycy, nawet fizycznie, dystansowali się, starając się do minimum zredukować kontakt z Terranami.Nie był to akt wrogości, lecz instynktowny odruch.Być może, pomyślał Pete, od pierwszej chwili byliśmy skazani na tę partię Gry.Być może była nieuchronną konsekwencją spotkania obu kultur.Czuł wewnętrzną pustkę i rozpacz.I determinację, większą niż kiedykolwiek, żeby wygrać.- Ciągniemy kartę - zapowiedziały wugi, a ich telepatyczne przekazy stopiły się w jedno, jakby istniał tylko jeden wug, przeciw któremu grała cała grupa.Jeden potężny, bezwładny organizm, pradawny i powolny w działaniu, lecz nieskończenie zdeterminowany.W dodatku mądry.Pete Garden nienawidził go.I lękał się.- Zaczynają oddziaływać na talię kart! - zaalarmowała na głos Mary Anne.- W porządku - powiedział Pete.- Staraj się utrzymać najwyższą koncentrację.- Sam czuł się potwornie zmęczony.Czy już przegraliśmy? - zastanawiał się.Miał wrażenie, że tak.Miał wrażenie, jakby grali od Bóg wie kiedy.A przecież dopiero co zaczęli Grę.Bill Calumine sięgnął po kartę.- Nie patrz na nią - ostrzegł go Pete.- Wiem - zirytował się Calumine.Nie patrząc, podsunął kartę Dave’owi Mutreaux.W migotliwym półmroku Mutreaux, zmarszczywszy czoło w skupieniu, nachylił się nad odwróconą kartą.- Siedem pól - oświadczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]