[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pokażę wam przerwał gromko Poraj czego Czesi chcą.A wy, wierę,zastanowicie się, z kim tu, a przeciw komu iść trzeba.Na dany znak zbliżył się niemłody goliard w czerwonym rogatym kapturzei kabacie z powycinaną w ząbki baskiną.Goliard wyciągnął zza pazuchy zwiniętypergamin. Niech wiedzą wszyscy wierni chrześcijanie przeczytał donośniei dzwięcznie że Królestwo Czeskie niezmiennie trwa i z Bożą pomocą trwaćbędzie, na śmierć i życie, przy niżej spisanych artykułach.Po pierwsze: by w Kró-lestwie Czeskim swobodnie i bezpiecznie głoszono słowo Boże i by księża głosilije bez przeszkód. Co to jest? zawołał von Sulz. Skąd ty to masz, grajku? Niechaj go zmarszczył się Notker von Weyrach. Skąd ma, to ma.Czytaj, chłopie. Po drugie: by Ciało i Krew Chrystusa Pana rozdawane były pod postaciąobojga chleba i wina wszystkim wiernym. Po trzecie: by księżom odebrano i zniesiono ich świecką władzę nad bo-gactwem i dobrem doczesnym, aby dla zbawienia swego wrócili do reguły Pismai żywota, jaki wiódł Chrystus ze swymi apostołami. Po czwarte: by wszystkie grzechy śmiertelne i inne występki przeciw pra-wu bożemu karano i potępiono. Kacerskie pismo! Samo słuchanie to grzech! Kary bożej się nie boicie? Zawrzyj gębę, pater! Cisza! Niech czyta!.wśród księży: świętokupstwo, kacerstwo, branie pieniędzy za chrzest,za bierzmowanie, za spowiedz, za komunię, za oleje święte, za wodę świeconą,za msze i modlitwy za zmarłych, od postów, od bicia w dzwony, za probostwa, zastanowiska i prałatury, za dostojeństwa, za odpusty. A co? wziął się pod boki Jakubowski. Nieprawda może? Dalej: wynikające stąd herezje i hańbiące kościół Chrystusowy cudzołó-stwo, przeklęte płodzenie synów i córek, sodomia i inne rozpusty, gniew, kłót-221nie, zwady, obmowa, dręczenie prostego ludu, ograbianie go, ściąganie opłat, da-nin i ofiar.Każdy sprawiedliwy syn swej matki, kościoła świętego, powinien towszystko odrzucić, wyrzec się, nienawidzić jak diabła i mieć to w obrzydzeniu.Dalsze czytanie zakłóciła ogólna wrzawa i zamieszanie, podczas którego, jakzauważył Reynevan, goliard wymknął się cichcem wraz ze swym pergaminem.Raubritterzy wrzeszczeli, klęli, popychali się, skakali sobie do oczu, ba, zaczęłyjuż zgrzytać klingi w pochwach.Samson Miodek trącił Reynevana w bok. Wydaje mi się mruknął że warto, byś rzucił okiem w okno.I toszybko.Reynevan rzucił.I zmartwiał.Na kromoliński majdan wjeżdżało stępa trzech konnych.Wittich, Morold i Wolfher Sterczowie.Rozdział 18w którym do tradycji i obyczajów rycerskich wkracza z hukiem nowo-czesność, a Reynevan jakby chciał uzasadnić tytuł książki robi z siebiebłazna.I jest zmuszony przyznać się do tego.Przed całą przyrodą.Reynevan miał powody do wstydu i złości, uległ bowiem panice.Na widokwjeżdżających do Kromolina Sterczów owładnął nim bezmyślny, głupi strachi strach ten głupio i bezmyślnie nim pokierował.Jego wstyd był tym większy,że w pełni zdawał sobie z tego sprawę.Miast trzezwo ocenić sytuację i zadziałaćw myśl rozsądnego planu, zareagował jak spłoszone i szczute zwierzę.Wysko-czył przez okno alkierza i rzucił się do ucieczki.Między szopy i klecie, w kierun-ku gąszcza nadrzecznej wikliny, oferującego, jak mu się wydawało, bezpiecznyi ciemny azyl.Ocaliło go szczęście i katar, który od kilku dni gnębił Stefana Rotkircha.Sterczowie bowiem dobrze zaplanowali łowy.Wjechali do Kromolina wetrzech.Pozostała zaś trójka, czyli Rotkirch, Dieter Haxt i Puchacz von Knobels-dorf, przybyli do osady wcześniej i niepostrzeżenie obsadzili najbardziej prawdo-podobne drogi ucieczki.Reynevan jak nic wpakowałby się wprost na zasadzonegoza szopą Rotkircha, gdyby nie to, że przeziębiony Rotkirch kichnął, kichnął takpotężnie, że jego spłoszony koń huknął kopytem w deski.Reynevan, choć pani-ka mroziła mu mózg i niemal odbierała władzę w nogach, zatrzymał się w porę,zawrócił, przemknął obok kleci, obok kupy gnoju, na czworakach przepełzł podpłotem i skrył się za suchym chruśniakiem.Trząsł się tak, ze zdawało mu się, iżcały chruśniak szeleści niczym targany wichurą. Pst! Pst, panicu!Obok, za płotem, stał sześcioletni może chłopczyk w filcowej czapie i prze-wiązanej powrósłem koszuli sięgającej połowy brudnych łydek. Pst! Do sernika, panicu.Do sernika.Tamój!Spojrzał we wskazanym kierunku.Na odległą o jakiś rzut kamieniem drew-nianą konstrukcję, czworokątną, nakrytą szpiczastym gontowym dachem budę,223wznoszącą się prawie trzy sążnie nad ziemią na czterech solidnych słupach.Na-zwana sernikiem buda bardziej przypominała wielki gołębnik.A najbardziej pu-łapkę bez wyjścia. Do sernika ponaglił chłopczyk. Sybko.Tamój się schowajta. Tam? Ano.My się wsyscy zawse tam chowamy.Reynevan nie podjął dyskusji, tym bardziej, że całkiem niedaleko ktoś zagwiz-dał, a głośne kichnięcie i tup konia zwiastowały zbliżanie się zakatarzonego Rot-kircha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]