[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad gêstw¹ ró¿nofarbnych k³osów i badylówWisia³a jak baldakim jasna mg³a motylówZwanych babkami, których poczwórne skrzyde³ka,Lekkie jak pajêczyna, przejrzyste jak szkie³ka,Gdy w powietrzu zawisn¹, zaledwo widome,I chocia¿ brzêcz¹, mySlisz, ¿e s¹ nieruchome.Dziewczyna powiewa³a podniesion¹ w rêkuSzar¹ kitk¹, podobn¹ do piór strusich pêku;Ni¹ zda³a siê oganiaæ g³Ã³wki niemowlêceOd z³otego motylów deszczu.W drugiej rêceCoS u niej rogatego, z³ocistego Swieci,Zdaje siê, ¿e naczynie do karmienia dzieci,Bo je zbli¿a³a dzieciom do ust po kolei,Mia³o zaS kszta³t z³otego rogu Amaltei.77Tak zatrudniona, przecie¿ obraca³a g³owêNa pamiêtne szelestem krzaki agrestowe,Nie wiedz¹c, ¿e napastnik ju¿ z przeciwnej stronyZbli¿y³ siê, czo³gaj¹c siê jak w¹¿ przez zagony;A¿ wyskoczy³ z ³opucha.Spójrza³a - sta³ blisko,O cztery grzêdy od niej, i k³ania³ siê nisko.Ju¿ g³owê odwróci³a i wznios³a ramiona,I zrywa³a siê lecieæ jak kraska sp³oszona,I ju¿ lekkie jej stopy wionê³y nad liSciem,Kiedy dzieci, przelêk³e podró¿nego wniSciemI ucieczk¹ dziewczyny, wrzasnê³y okropnie;Pos³ysza³a, uczu³a, ¿e jest nieroztropnieDziatwê ma³¹, przelêk³¹ i sam¹ porzuciæ:Wraca³a wstrzymuj¹c siê, lecz musia³a wróciæ,Jak niechêtny duch, wró¿ka przyzwany zaklêciem;Przybieg³a z najkrzykliwszym bawiæ siê dzieciêciem,Siad³a przy niem na ziemi, wziê³a je na ³ono,Drugie g³aska³a rêk¹ i mow¹ pieszczon¹;A¿ siê uspokoi³y, obj¹wszy w r¹czêtaJej kolana i tul¹c g³Ã³wki jak pisklêtaPod skrzyd³o matki.Ona rzek³a: Czy to piêknieTak krzyczeæ? czy to grzecznie? Ten pan was siê zlêknie.Ten pan nie przyszed³ straszyæ; to nie dziad szkaradny.To goSæ, dobry pan, patrzcie tylko, jaki ³adny.Sama spójrza³a: Hrabia uSmiechn¹³ siê mileI widocznie by³ wdziêczen jej za pochwa³ tyle;Postrzeg³a siê, umilk³a, oczy opuSci³aI jako ró¿y p¹czek ca³a siê sp³oni³a.78W istocie by³ to piêkny pan: s³usznej urody,Twarz mia³ poci¹g³¹, blade, lecz Swie¿e jagody,Oczy modre, ³agodne, w³os d³ugi, bia³awy;Na w³osach listki ziela i kosmyki trawy,Które Hrabia oberwa³ pe³zn¹c przez zagony,Zieleni³y siê jako wieniec rozpleciony. O ty! - rzek³ - jakimkolwiek uczczê ciê imieniem,Bóstwem jesteS czy nimf¹, duchem czy widzeniem!Mów! w³asna-li ciê wola na ziemiê sprowadza,Obca-li wiêzi ciebie na padole w³adza?Ach, domySlam siê - pewnie wzgardzony mi³oSnik,Jaki pan mo¿ny albo opiekun zazdroSnikW tym ciê parku zamkowym jak zaklêt¹ strze¿e!Godna, by o ciê broni¹ walczyli rycerze,ByS zosta³a romansów heroin¹ smutnych!Odkryj mi, Piêkna, tajnie twych losów okrutnych!Znajdziesz wybawiciela - odt¹d twem skinieniem,Jak rz¹dzisz sercem mojem, tak rz¹dx mym ramieniem.Wyci¹gn¹³ ramiê.Ona z rumieñcem dziewiczym,Ale z rozweselonym s³ucha³a obliczem.Jak dzieciê lubi widzieæ obrazki jaskraweI w liczmanach b³yszcz¹cych znajduje zabawê,Nim rozezna ich wartoSæ, tak siê s³uch jej pieSciZ dxwiêcznemi s³owy, których nie pojê³a treSci.Na koniec zapyta³a: Sk¹d tu Pan przychodzi?I czego tu po grzêdach szuka Pan Dobrodziéj?79Hrabia oczy roztworzy³, zmieszany, zdziwiony,Milcza³, wreszcie, zni¿aj¹c swej rozmowy tony: Przepraszam - rzek³ - Panienko! Widzê, ¿em pomiesza³Zabawy! Ach, przepraszam, jam w³aSnie poSpiesza³Na Sniadanie; ju¿ póxno, chcia³em na czas zd¹¿yæ;Panienka wie, ¿e drog¹ trzeba wko³o kr¹¿yæ,Przez ogród, zdaje mi siê, jest do dworu proSciéj.Dziewczyna rzek³a: Têdy droga JegomoSci;Tylko grz¹d psuæ nie trzeba; tam miêdzy muraw¹Rcie¿ka.- W lewo - zapyta³ Hrabia - czy na prawo?Ogrodniczka, podnios³szy b³êkitne oczêta,Zdawa³a siê go badaæ, ciekawoSci¹ zdjêta:Bo dom o tysi¹c kroków widny jak na d³oni,A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéjChcia³ koniecznie coS mówiæ i szuka³ powoduRozmowy. Panna mieszka tu? blisko ogrodu?Czy na wsi? Jak to by³o, ¿em Panny we dworzeNie widzia³? Czy niedawno tu? przyjezdna mo¿e?Dziewczê wstrz¹snê³o g³ow¹.- Przepraszam, Panienko,Czy nie tam pokoj Panny, gdzie owe okienko?MySli³ zaS w duchu: JeSli nie jest heroin¹Romansów, jest m³odziuchn¹, przeSliczn¹ dziewczyn¹.Zbyt czêsto wielka dusza, mySl wielka ukrytaW samotnoSci, jak ró¿a Sród lasów rozkwita;Dosyæ j¹ wynieSæ na Swiat, postawiæ przed s³oñcem,Aby widzów zdziwi³a jasnych barw tysi¹cem!80Ogrodniczka tymczasem powsta³a w milczeniu,Podnios³a jedno dzieciê xwis³e na ramieniu,Drugie wziê³a za rêkê, a kilkoro przodemZaganiaj¹c jak g¹ski, sz³a dalej ogrodem.Odwróciwszy siê rzek³a: Czy te¿ Pan nie mo¿eRozbieg³e moje ptastwo wpêdziæ nazad w zbo¿e? Ja ptastwo pêdzaæ? - krzykn¹³ Hrabia z zadziwieniem.Ona tymczasem znik³a, zakryta drzew cieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]