[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałem na samicę.Trochę rozprostowała podkurczone zazwyczaj nogi, co uczyniło ją znacznie wyższą od człowieka, i umilkła nieruchomo wpatrując się we mnie.Przerwałem zabawę ku jawnemu niezadowoleniu mego partnera i zacząłem pogwizdywać jakąś melodię.Matce nie tylko się nie spodobała, lecz prawdopodobnie mój występ wzbudził w niej gniew.Chociaż wątpię, aby taka melodia istniała w języku Temidów i oznaczała coś obraźliwego.— Z czego wnioskujesz, że to był gniew? — zapytała Ingrid.— Jeśli nawet nie gniew, to na pewno niepokój.Zagwizdała inaczej niż poprzednio, tonem bardzo wysokim, niemal jak przy pociąganiu szkłem po szkle.Wezwanie to nie było zresztą skierowane do mnie.— Skąd wiesz?— Wkrótce pojawili się dwaj Temidzi.Spoglądali od wejścia z lękiem i nie­ufnością, nie chcąc zbliżyć się do mnie.Wszystkie trzy Temidziątka podchodziły do nich objaśniając coś zapalczywie.Ucichły dopiero pod surowym napomnie­niem matki.Teraz rozpoczęła się narada starszych.Niezmiernie żałowałem, że będąc jej świadkiem, nie mogę nawet marzyć o zrozumieniu czegokolwiek.Pilnie obserwując przybyszów nie spostrzegłem, jak i kiedy samica wyprowa­dziła małe.Dwaj przybysze wyszli również.Zostawszy sam, skrupulatnie prze­badałem grotę, lecz moje poszukiwania wcale nie obfitowały w rewelacje.Po godzinie ogarnęła mnie senność.Niezwłocznie zażyłem pastylkę przeciwko zmęczeniu, bo zachowanie czujności było najważniejsze.Domyślając się, iż jestem śledzony, postanowiłem symulować sen, aby przyspieszyć rozwój wydarzeń.Latarkę umieściłem tak, abym mógł dokładnie widzieć, co się dzieje dokoła, sam pozostając w mroku wzmocnionym kontrastem z oświetleniem otoczenia.Korzyścią dodatkową było przypomnienie gospodarzom, że roz­porządzam wysoką, niepojętą dla nich techniką.Już wkrótce rosły, barczysty Temid wtoczył się ostrożnie, lecz nie śmiał podejść do mnie.Pokręcił się w pobliżu wejścia, rzucił spojrzenie w moją stronę i wyszedł.Wówczas zauważyłem, iż na płaskim kamieniu, obok którego się zatrzymał, wyraźnie ciemniał jakiś przedmiot.Był to spory kawałek pieczonego mięsa, który wyglą­dem trochę przypominał zajęczy comber.Za nim leżały bladoróżowe jagody wielkości wiśni.— Co zrobiłeś z tymi specjałami? — zaciekawił się Szu.Renę wyjął z torby duży liść zawierający w nienaruszonym stanie poczęstu­nek Temidów.— Chciałeś stworzyć pozory, że nie gardzisz przyjęciem? — spytała Ingrid.— Oczywiście zrobiłem to dyskretnie — odparł zoolog.— Pomyśleli, iż pożeram mięsiwo razem z kośćmi.Trofea kulinarne musimy zbadać pod względem chemicznym, czy są jadalne.To ważne zwłaszcza dla mnie, bo tam powracam.Chodzi o to, jak mam się zachować w razie zaproszenia do wspólnej biesiady.— A może chcieli cię otruć? — zapytał Allan.— Wykluczone.Przeczy temu dalszy rozwój wypadków.Renę milczał chwilę, zbierając myśli.— Aby nie być dłużny, położyłem na tym samym kamieniu poczwórnie przełamaną tabliczkę czekolady.Potem przeraźliwie zagwizdałem — zapra­szając gospodarzy do stołu, a w każdym razie zwracając ich uwagę.Lecz oni w dalszym ciągu przejawiali nieufność.Czekolada zniknęła dopiero wtedy, gdy przez kwadrans udawałem śpiącego.Po godzinie w otworze wejściowym ukazała się znów głowa Temida.Zerkał w stronę kamienia, jakby dziwiąc się, że nic smacznego tam nie leży.Nagle z głębi korytarza dosłyszałem gwałtowne gwizdy.Potężniały łącząc się w chóralny przenikliwy akord.Sprawdziłem laserowy nóż.Tymczasem Temid, który był w grocie, zniknął.Kiedy wrzawa zbliżała się, korciło mnie wyjść przygodzie naprzeciw.W przedsionku dostrze­głem dwóch Temidów, którzy zwabieni blaskiem latarki przyspieszyli kroku, by podejść do mnie.Z nożem w ręku gorączkowo rozważałem sytuację, gotów nawet uciec, byle uniknąć użycia pistoletu.Renę urwał.Widać było,-że przejmuje się wspomnieniami nie mniej niż jego słuchacze.— Wreszcie pozwoliłem im przybliżyć się.Jeden schwycił mnie za rękaw i z głośnym, coraz inaczej modulowanym gwizdem wskazywał gestem dłoni, że muszę koniecznie iść za nim.Zaryzykowałem, powtarzając sobie, że jeśli wpadnę w pułapkę, użyję broni.Prowadzili mnie do wyjścia.Byłem tym rozczarowany, ale wkrótce okazało się, że źle oceniłem ich intencje.Temidzi, znalazłszy się w niebezpieczeństwie, prosili o pomoc.— O pomoc?— Właśnie! Tuż przy wyjściu z groty zobaczyłem Temida miotającego się po ziemi z rozpaczliwym świstem.Dopiero po chwili spostrzegłem, że jego nogę szarpie jakiś opancerzony potwór wielkości wilka.Puściłem się biegiem, zapalając reflektor.Stłoczeni Temidzi bezradnie.wywijali kolczastymi po­ciskami, bojąc się zranić napadniętego.Niesamowitą orgią gwizdów bezsku­tecznie chcieli odstraszyć drapieżcę.Trzymałem w dłoni pistolet gotowy do strzału, lecz, aby nie poparzyć Temidów, mogłem go użyć tylko z bliska.Do­padłszy do miejsca boju, pochyliłem się nad drapieżnikiem i celując w przednią część pancerza, gdzie powinien być mózg, nacisnąłem wyzwalacz noża.Cielsko wygięło się i znieruchomiało po chwili.Paszcza potwora tkwiła silnie w ciele ofiary, więc musiałem oddzielić gło­wę od tułowia, a potem rozkrajać szczęki.Inaczej nie uwolniłbym świsz­czącego z bólu Temida.Rana, bardzo głęboka, zadana była jedynymi dwoma zębami mięsożercy, służącymi do przytrzymywania zdobyczy i prawdopodobnie taszczenia jej żywcem.Kły zwarły się poza kością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl