[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za wiele tu różnych ewentualności, domniemywań.Poza tym nikt i tak nie będzie nas słuchał.- Może udałoby się załatwić, żeby zajęła się tym jakaś żądna sensacji gazeta - główkował Thorne.- Nie - sprzeciwił się Jake.- To tylko wystraszy Frankela i sprawi, że stanie się jeszcze bardziej ostrożny.Poza tym nawet prasa musiałaby zwariować, żeby to publikować bez dowodów.Nick wstał i zaczął przechadzać się po salonie.- Cały problem w tym, że FBI przez czternaście lat forsowało własną teorię.Nigdy nie otworzą się na inną.Szczególnie kiedy wskażemy palcem na ich szefa.Jake rozumiał to doskonale.- A zatem musimy doprowadzić do tego, żeby sami się o tym przekonali - powiedział.Przyszła pora na rozstrzygającą rozgrywkę.- Czy wiemy, gdzie przebywa teraz główny agent FBI? Jak ona się nazywa? Rivers.Thorne wzruszył ramionami.- Nie powinno być problemu z ustaleniem.Dlaczego pytasz?- Zamierzam złożyć jej wizytę.- Pleciesz bzdury - rzucił porywczo Thorne.- To samobójstwo.- Mogę spróbować ją przekonać, żeby mi uwierzyła - obstawał Jake.- Już raz próbowałem, w warsztacie, kiedy się to wszystko zaczęło.Jeśli uda mi się ją wprowadzić na właściwy trop, myślę, że będzie w stanie udowodnić naszą teorię.- Nie! - sprzeciwił się stanowczo Thorne.- A masz lepszy pomysł? - Jake'owi głos załamywał się ze wzburzenia.- Bo jeśli nie, to jesteśmy załatwieni!Drągal usiłował znaleźć jakąś odpowiedź.W końcu odwrócił wzrok i zacisnął gniewnie zęby.- No, ja nie zamierzam maczać w tym rąk - rzucił.- I nie ma mowy, żeby pan Sinclair pakował się wprost pod piłę elektryczną.- Widzisz go tutaj? - Jake wzruszył ramionami.Thorne nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć.- A ty, Nick?Ten wzdrygnął się na samą myśl.- Nie, chyba nie!- Będziesz tylko prowadził samochód, dobra? Obiecuję.Potrzebuję twojej pomocy, żeby to ruszyć.Nie musisz w ogóle wychodzić z samochodu.- Posłuchaj, Jake - Nick zawiesił głos.- Wiesz, że chciałbym ci pomóc, ale ktoś musi w końcu pomyśleć o konsekwencjach.- O co ci chodzi?Nick spojrzał na Thorne'a.Wzrok tamtego wyrażał pełne zrozumienie i poparcie.- Na Boga, nie sądzę, żebyś miał szansę.To zbyt duża sprawa? Przyjechałem tutaj z nadzieją, że będę trzymać się z daleka od władz.A teraz ty sam zaczynasz ich szukać - patrzył gdzieś w bok.- Ja po prostu nie mogę.- Tak, Jake, to bez sensu - powtórzył Thorne.- Posłuchaj go.Musi być jakiś lepszy sposób.Jake spojrzał na nich z gniewem.- Tylko że szukanie go zajmie znacznie więcej czasu, niż mam.- A więc go opuścili.Co tam, do diabła z nimi.Poradzi sobie, z nimi czy bez.Ponownie spojrzał na Thorne'a.- Daj mi kluczyki.Thorne zwlekał chwilę, ale w końcu podał mu je z wahaniem.Jake podrzucił je na dłoni.- Okazuje się, że straszny z ciebie twardziel - powiedział gorzko.Rzucił Nickowi przelotne spojrzenie i ruszył do drzwi.Słychać było jedynie lekkie mlaskanie jego gumowych podeszew o podłogę.Nick spojrzał na Thorne'a i zawstydził się.Wiedział, że to sentymentalne i głupie, ale po prostu nie mógł zostawić Jake'a.I to po raz drugi.- Boże, dopomóż - jęknął podrywając się z krzesła i pognał za przyjacielem.Thorne został sam.Zrobił sobie drinka i sięgnął po telefon.Pora zadzwonić wreszcie do szefa i poinformować go, co się tu dzieje.39Strażnicy nie chcieli jej nic powiedzieć, choć błagała ich z płaczem.Wiedziała jedynie, że Travis żyje.Upierali się, że nie mają żadnych informacji.Jasne, gdyby zdecydowała się podać więcej szczegółów na temat Jake'a, cóż, wtedy może udałoby im się dowiedzieć czegoś więcej o jej synu.Dupki.Leżała na betonowej półce pełniącej rolę łóżka.Osłonięta grubym drutem lampa rzucała na ściany izolatki upiornie żółte światło.Carolyn rozwinęła materac, a wojskowy koc i plastikową poduszkę pozostawiła zwinięte, by służyły za oparcie dla stóp.Oficjalnie umieszczono ją w izolatce jako groźnego przestępcę, ale wiedziała, że chodzi o złamanie jej psychiki.Nie wiedziała, jak długo wytrzyma.W samotności niełatwo jest radzić sobie ze strachem, a świadomość, że oprawcy czerpią radość z jej lęku, tylko pogarszała sytuację.Próbowała skupić myśli na Jake'u i na tym, co robi, aby ją stąd wyciągnąć.Pobrali się przeszło piętnaście lat temu i jeszcze nigdy jej nie zawiódł.Bóg jeden wiedział, jak zamierzał jej pomóc, ale musiała mu zaufać.Bez tej nadziei nic nie miało sensu.Słyszała już dawniej, że jedną z rzeczy, do których najtrudniej przyzwyczaić się w więzieniu, jest nieustanny hałas.Wentylatory furkotały nieprzerwanie, utrzymując w celi tak niską temperaturę, że można było przechowywać tu mięso, równocześnie sprawiając, że nieliczne chwile spokoju wcale nie były spokojne ani ciche.Już zdążyła zatęsknić za szelestem jesiennego wiatru czy ciszą śnieżnej nocy.Wiedziała jednak, że z czasem przyzwyczai się do tego mechanicznego hałasu.Najbardziej przerażał ją ludzki zgiełk.Znajdowała się sama w niewielkim skrzydle składającym się z czterech małych izolatek, a pomimo to stale słyszała głosy współwięźniów odbijające się echem od betonowych ścian.Krzyczeli niemal na cały głos, dyskutując o sprawach tak przyziemnych jak pogoda i tak sensacyjnych, jak powiększenie populacji więzienia o terrorystkę z Newark.- Jeszcze nie widziałaś terroru, paniusiu - wrzeszczała jedna z więźniarek.- Poczekaj, jak dołączysz do nas! Pożałujesz, że nie masz przy sobie gazu!Carolyn zacisnęła mocno powieki, próbując nie myśleć o przyszłości.Ci twardzi, brutalni ludzie wierzyli, że ona również jest twardzielem.Kiedy dostrzegą jej przerażenie, pożrą ją żywcem.Myśl o zorganizowanej przemocy, od której nie było ucieczki, wywoływała ucisk w żołądku.Nie możesz w ten sposób myśleć - powiedziała sobie w duchu.- Przeżyłaś już wiele mrocznych dni.No, ale nigdy aż tak czarnego jak ten.Próbowała myśleć o Travisie.Jeżeli w przeszłości ciemne dni zmieniały się w jasne, prawie zawsze zawdzięczali to jemu.Ten jego uśmiech! Przy tym doskonale wiedział, jak ją rozbawić, który guzik nacisnąć, aby wprowadzić ją na orbitę.Zacisnęła powieki i przywołała ten uśmiech, ukazujący lekko skrzywione przednie zęby, tę rozpromienioną buzię, kiedy łaskotała go lekko po brzuszku.Ból w sercu nieco złagodniał.Uśmiechnęła się lekko.Za chwilę jednak przypomniała sobie, jak niedawno krztusił się w samochodzie, z pianą na ustach, walcząc o każdy oddech.Co on sobie o niej myślał, kiedy mocowała się z nim w tej wodzie, odzierając go z ubrania i godności! Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć? Dlaczego musiał się tak rozzłościć na końcu?Zabiłam własnego syna - pomyślała.Nie! On żył, do cholery.Na pewno, czuł się całkiem dobrze, tylko strażnicy trzymali to przed nią w tajemnicy, żeby ją jeszcze bardziej udręczyć.Powróciła myślami do Baltimore, kiedy trzy lata temu nadepnął gołą stopą na rozbitą butelkę.Biedne dziecko wyło z bólu, błagając, żeby przestała, gdy własnoręcznie wygrzebywała z rany kawałki szkła i brud.Powinna go była zawieźć do szpitala, gdzieś, gdzie zszyliby ranę.Ale nie mogli go zabrać nawet na pogotowie.Zbyt wiele kręciło się tam glin.Gdyby chodziło o zagrożenie życia, to co innego.Albo jeśli przeciąłby sobie żyłę, czy połamał kości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]