[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby w Lunie były prawa, byłoby to bezprawie, bo 95% spośród nas było teoretycznie wolnych albo z urodzenia, albo po odbyciu kary.W miastach procent ten był jeszcze wyższy, jako że odrabiający wyrok zesłańcy mieszkali w osiedlach więziennych w Kompleksie i pokazywali się w mieście tylko przez dwa dni na miesiąc lunański, kiedy nie pracowali.O ile w ogóle, bo nie mieli pieniędzy, ale czasami widywało się ich, jak się włóczą w nadziei, że ktoś postawi im drinka.Ale jedynym pisanym prawem były rozporządzenia gubernatora, i obowiązek paszportowy nie był “bezprawiem”.Ogłosili o tym w gazetach, dali nam tydzień na wyrobienie sobie paszportów, i pewnego ranka o godzinie 8.00 ustawa weszła w życie.Niektórzy Lunatycy niemal nigdy nie podróżują; inni dużo jeżdżą w interesach; jeszcze inni dojeżdżają codziennie z pobliskich osiedli albo nawet z Luna City do Nowegolenu i vice versa.Grzeczni chłopcy wypisali formularze, uiścili opłaty, sfotografowali się i dostali paszporty; ja, za radą Profesora, zmieniłem się w grzecznego chłopca, zapłaciłem za paszport i nosiłem go razem z przepustką do pracy w Kompleksie.Niewielu było tych grzecznych chłopców! Lunatycy nie uwierzyli w to.Paszporty? A na co to komu?Tego ranka stał na Południowej Stacji kolejki wojak, który miał strasznie wkurzoną minę, bo musiał przebrać się z pułkowego munduru w żółte ciuszki gwardzisty i nie spodobało mu się to, a pewno i my mu się nie podobaliśmy.Ja sam nigdzie się nie wybierałem; oparłem się tylko o ścianę i patrzałem.Zapowiedziano kapsułę do Nowegolenu; grupa trzydziestu paru podróżnych skierowała się ku bramie.Gospodin Żółtek zażądał paszportu od pierwszego, który do niej dotarł.Lunatyk stanął i zaczął się z nim kłócić.Inny przepchnął się za jego plecami; gwardzista odwrócił się i ryknął na niego - przecisnęły się jeszcze trzy czy cztery osoby.Gwardzista wyciągnął broń; ktoś schwycił go za łokieć, pistolet wypalił - nie laser, kulowy pistolet, głośny.Pocisk uderzył w posadzkę i huiii-huiii-huuu, poszybował dokądś.Schowałem się.Trafił jedną osobę - gwardzistę.Kiedy tłum pasażerów zszedł na rampę, on leżał na podłodze i nie ruszał się.Nikt nie zwracał na niego uwagi; obchodzili go albo przestępowali nad nim - z wyjątkiem jednej kobiety z dzieckiem na ręku, która zatrzymała się, starannie kopnęła go w twarz i zeszła na rampę.Może był już martwy, nie wiem, nie zabawiłem tam zbyt długo.Podobno ciało leżało aż do przybycia zmiennika.Nazajutrz stało w tym miejscu pół drużyny.Kapsuła do Nowegolenu odjechała pusta.Jakoś rozeszło się po kościach.Ci, którzy musieli podróżować, wyrobili sobie paszporty, twardziele zrezygnowali z podróży.Przy bramie kolejki stało już dwóch, jeden oglądał paszporty, a drugi stał za nim z wyciągniętym pistoletem.Ten, co sprawdzał paszporty, nie przyglądał im się zbyt dokładnie, i całe szczęście, bo większość była podrobiona, a wczesne fałszywki nie były wiele warte.Ale wkrótce zaczęto kraść autentyczny papier, i podrabiane paszporty zrobiły się lepsze od oficjalnych - były też droższe, ale Lunatycy popierali prywatną inicjatywę paszportową.Nasza organizacja nie zajmowała się fałszerstwem; my tylko zachęcaliśmy do niego - i wiedzieliśmy, kto używa podrabianych papierów, a kto nie; w zapisach Mike’a wymienieni byli wszyscy posiadacze oficjalnych paszportów.To pomogło nam oddzielić ziarno od plew w aktach, które kompletowaliśmy - także przechowywaliśmy je w Mike’u, ale pod adresem “Bastylia” - gdyż doszliśmy do wniosku, że człowiek z podrobionym paszportem jest już na pół gotów przystąpić do nas.Przez komórki naszej rozrastającej się organizacji przeszła instrukcja, by nie rekrutować nikogo z ważnym paszportem.Kto nie jest pewien rekruta, może przekazać zapytanie na górę i otrzyma odpowiedź.Ale kłopoty gwardzistów nie skończyły się na tym.Godności czy spokojowi ducha gwardzisty nie sprzyjają dzieciaki, stojące przed nim albo za nim, co jest gorsze, bo nie może ich widzieć, i małpujące każdy jego ruch - albo biegające w tę i we w tę, wykrzykujące obelgi, rechocące, wykonujące powszechnie zrozumiałe gesty palcem.Przynajmniej gwardziści uznawali te gesty za obraźliwe.Jeden z nich uderzył na odlew małego chłopca i wybił mu parę zębów.Rezultat: dwóch martwych gwardzistów, jeden martwy Lunatyk.Od tej pory gwardziści ignorowali dzieci.To nie był nasz pomysł; my tylko zachęcaliśmy do tego.Nie spodziewalibyście się, że delikatna starsza pani w rodzaju mojej żony-seniorki będzie namawiać dzieci do niegrzecznego zachowania.Ale to właśnie robiła.Są i inne rzeczy, które wytrącają z równowagi samotnych mężczyzn z dala od domu - i to był już nasz oryginalny pomysł.Tych Dragonów Pokoju wysłano do Skały bez pododdziału rozrywkowego.Niektóre spośród naszych kobiet są wyjątkowo piękne, a niektóre z nich zaczęły kręcić się koło stacji, w stroju lżejszym od normalnego - czyli prawie zerowym - skropione większymi niż zazwyczaj ilościami perfum, o wielkim zasięgu i mocy.Nie rozmawiały z żółtkami, nawet na nich nie patrzyły; tylko przecinały ich pole widzenia, falując tak, jak potrafi to robić tylko dziewczyna z Luny.(Terranki nie potrafią tak chodzić; krępuje je sześciokrotnie zwiększona waga.)Rzecz jasna, od tego natychmiast gromadzi się cała męska widownia, od starców po ośmiolatki - rozradowane gwizdy i wiwaty na cześć damskiej urody, złośliwy śmieszek z żółtka.Z początku służbę tę pełniły panienki na godziny, ale ochotniczki zaczęły zgłaszać się w takim tempie, że Profesor stwierdził, iż nie musimy wydawać pieniędzy.Miał rację; nawet Ludmiła, nieśmiałe kociątko, chciała tego spróbować, i to nie tylko dlatego, że Mama jej zabroniła.Ale Lenore, starsza o 10 lat, najpiękniejsza z naszej rodziny, naprawdę tego spróbowała, i Mama nie powiedziała jej złego słowa.Lenore wróciła cała zaróżowiona z podniecenia i zadowolenia i nie mogła się doczekać, kiedy znów pójdzie drażnić wroga.A wpadła na ten pomysł sama; nie wiedziała wtedy, że szykuje się rewolucja.W tamtych czasach rzadko widywałem Profesora i nigdy w miejscach publicznych.Pierwszy feler polegał na tym, że na naszej farmie jest tylko jeden telefon na 25 osób, w tym wielu młodzieniaszków, którzy, gdyby im na to pozwolić, gadaliby przez niego godzinami.W tej sprawie Mimi jest surowa; nasze dzieciaki mają prawo do jednego telefonu na dzień, maksimum 90 sekund, z mnóstwem kar za przekroczenie przepisów - które łagodzi jej nieuleczalna skłonność do robienia wyjątków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]