[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukrył się w zaroślach i czekał.Pod dom podjechała taksówka, z której wysiadł naczelny inżynier.Nim przeszedł przez trawnik i dotarł do schodków, taksówka ruszyła i jęła się oddalać.Naczelny inżynier otwierał kluczem swoje drzwi, a za nim Lesio, wylazłszy z krzewów, skradał się ostrożnie i cicho, jak dziki zwierz, tym bardziej doń podobny, że, nie wiadomo po co, na czworakach.Na czworakach wbiegł na schodki i wyprostował się dopiero za plecami rywala.To nie Lesio uczynił potężny zamach! To młot sam skoczył do góry, pociągając za sobą jego rękę i młot sam, straszliwym ciosem, trafił w czaszkę ofiary! Naczelny inżynier, padając, wydał z siebie przeraźliwy jęk, tak głośny, że Lesia na chwilę wręcz sparaliżowało.Niespokojnie rozejrzał się wokół i już miał rzucić się do ucieczki, kiedy nagle nastąpiło coś strasznego! Odjeżdżająca taksówka zatrzymała się, po czym wstecznym biegiem ruszyła do tyłu.Rozległ się przenikliwy dźwięk klaksonu, okna jednorodzinnych domków zaczęły się otwierać, zewsząd jęły dobiegać jakieś pytania i okrzyki, a na domiar złego z jadącej tyłem taksówki wyskoczył umundurowany milicjant z pistoletem w dłoni.Tego już było doprawdy za wiele! Szarpnięty panicznym przerażeniem Lesio skoczył przed siebie wprost w czarną, nieznaną, zadrzewioną przestrzeń! Pędził po wertepach, przedzierał się przez krzewy i zarośla, potykał o jakieś korzenie, przez cały czas nie wypuszczając z rąk młota, pamiętny, iż dla zamaskowania zbrodni bezwzględnie musi go wrzucić do Wisły.Broń Boże, nie gubić byle gdzie! Pościg za nim nie ustawał.Co gorsza, skądś, z dala, dobiegł jego uszu dźwięk, który zmroził mu krew w żyłach.Szczekanie psów! Lada chwila wywęszą go i dopadną milicyjne psy! Co robić?! Zarośla skończyły się nagle i zziajany Lesio ujrzał przed sobą ulicę, po której jechał nocny autobus.Autobus właśnie zatrzymał się na przystanku i Lesio runął do środka, mętnie myśląc, że doleciał tak chyba aż do Żwirki i Wigury, cały czas bowiem uciekał na zachód.W autobusie czyhał następny wróg, konduktor, przed którym trzeba było ukryć młot.Lesio schował go za plecami, pod marynarką, ale musiał przecież zapłacić za bilet.Czyniąc dziwne ruchy usiłował załatwić to jedną ręką, w drugiej z trudem trzymając przeklęte narzędzie.Przyjmujący pieniądze konduktor podejrzliwie przyglądał się fragmentom młota, wystającym Lesiowi coraz to z innej strony.W nagłym przypływie natchnienia Lesio doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak tylko udawać sportowca.Z determinacją wyjął młot zza pleców i usiłując podrzucić go niedbale, rzekł z nerwowym chichotem: - Jak to jednak wciąga, niech pan popatrzy, do późnej nocy.Ten rzut młotem.- A tak - odparł konduktor, patrząc na niego dziwnie.- I rzut kowadłem.Osobliwa odpowiedź zaskoczyła Lesia do tego stopnia, że niedbale podrzucany młot wyleciał mu z ręki i łupnął w podłogę, wstrząsając całym autobusem.To był koniec.Lesia ogarnął ostateczny popłoch.Teraz już wszystko przepadło, konduktor zapamięta go jak amen w pacierzu! Nie dość na tym, kierowca, zdenerwowany niezrozumiałym wstrząsem, zatrzymuje autobus, nieliczni pasażerowie odwracają się i wytrzeszczają na niego oczy, a z daleka, z tyłu, słychać syrenę milicyjnego wozu! W panice chwycił młot i wyskoczył z autobusu.W chwilę potem już leżał na ziemi, a nad nim stał wielki, potężny pies, szczerząc zęby i warcząc.Wszystkie następne wydarzenia były jednym, koszmarnym snem.Jak przez mgłę ujrzał się w sali sądowej, na ławie oskarżonych, w uszach zabrzmiały mu jakieś straszne słowa i nagle pojął, że te słowa to jest wyrok.Nieodwołalny, nieodwracalny wyrok, skazujący go na dożywotnie ciężkie więzienie.Jedyne uczucia, jakich doznawał, to było przerażenie i bezgraniczna rozpacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl