[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz do niej zadzwonię.- Zrób to.Odezwę się po południu.- Zwariowałaś, Reggie.Wiesz o tym? Postradałaś zmysły.- Wiem: Nie zapominaj, że kiedyś już byłam wariatką.Dowidzenia na razie.Clint odłożył telefon na stolik i wyciągnął się na nie pościelonymłóżku.Rzeczywiście była już kiedyś wariatką.Barry Ostrze wszedł do magazynu sam.Zniknął gdzieś dumnyok najszybszego rewolwerowca w mieście.Zniknął pogardliwymieszek butnego gangstera.Zniknął błyszczący garnitur i włoskieokasyny.Kolczyki spoczywały w kieszeni.Koński ogon wepchnięty~ł pod kołnierzyk.Barry ogolił się równo przed godziną.Wspinał się po zardzewiałych schodach na drugie piętro, przypomi-jąc sobie, jak bawił się na nich jako dziecko.Jego ojciec żył jeszczeedy i Barry przesiadywał tu po szkole całymi godzinami, obserwującładunek i załadunek kontenerów, słuchając rozmów dokerów, uczącich języka, paląc ich papierosy, oglądając ich czasopisma.Było to~downe miejsce dla chłopca, który marzył, żeby zostać gangsterem.Teraz w magazynie panował spokój.Szedł korytarzem z brudnymimalowanymi oknami wychodzącymi na rzekę.Echo jego krokówosło się w olbrzymiej pustce dokoła.Na zewnątrz widać było kilkamenerów, wyraźnie nie ruszanych od lat.Czarne cadillaki wujaały zaparkowane koło doku.Tito, wierny szofer, polerował błotnik.ojrzał w stronę, z której dochodził odgłos kroków, i pomachałrry'emu.Chociaż Barry był dość zdenerwowany, szedł powoli, starając sięwpadać w swoją wyniosłą manierę.Obie dłonie tkwiły głębokokieszeniach.Patrzył na rzekę przez starodawne okna.Statek udającyrowiec wiózł turystów w dół rzeki, gdzie czekały ich zapierająceh w piersiach atrakcje w postaci magazynów i być może kilkurek.Korytarz kończył się stalowymi drzwiami.Muldanno nacisnąłik i spojrzał prosto w kamerę nad głową.Coś trzasnęło głośno359i drzwi się otworzyły.Mo, były doker, dzięki któremu Barry, mającdwanaście lat, poznał smak piwa, stał krok dalej w swoim okropnymgarniturze.Przy sobie, albo w zasięgu ręki,.miał co najmniej czterypistolety.Uśmiechnął się do gościa i przepuśćił go ruchem ręki.Mobył miłym facetem, dopóki nie zobaczył Ojca chrzestnego.Od tegoczasu zaczął nosić garnitury i przestał się uśmiechać.Barry przeszedł przez pokój, w którym stały dwa puste biurka,i zapukał do drzwi.Wziął głęboki oddech.- Proszę - odezwał sięłagodny głos i Ostrze wszedł do gabinetu wuja.Johnny Sulari, wysoki mężczyzna po siedemdziesiątce, starzał sięw przyjemny sposób.Nosił się prosto, poruszał zdecydowanie.Miałmałe czoło i nie łysiał; jego wspaniałe siwe włosy zaczynały się pięćcentymetrów nad linią brwi i spływały w tył błyszczącymi falami.Johnny ubrany był jak zwykle w ciemny garnitur, ale marynarkaspoczywała na wieszaku pod oknem.Granatowy krawat wydał sięBarry'emu niebywale nudny.Czerwone szelki nosiły znak firmowy.Johnny uśmiechnął się do Ostrza i gestem wskazał mu stary skórzanyfotel, ten sam, w którym siadywał on jako dziecko.Johnny był dżentelmenem, jednym z ostatnich w ginącym świecieszybko zapełnianym przez ludzi młodszych, chciwszych i okrutniej-szych.Takich jak jego siostrzeniec.Uśmiechał się z przymusem.Wizyta Barry'ego nie należała do towarzyskich.W ostatnich trzechdniach odbyli więcej rozmów niż w ciągu ostatnich trzech lat.- Złe wiadomości, Barry? - spytał wuj, z góry znając odpowiedź.- Można tak powiedzieć.Chłopak zniknął gdzieś w Memphis.Johnny spojrzał lodowato na siostrzeńca, który jednak, co żdarzyłomu się może kilka razy w życiu, nie odwzajemnił spojrzenia.Zawiodłygo oczy.Zabójcze legendarne oczy Barry'ego Ostrza Muldannomrugały i patrzyły w dół.- Jak mogłeś być tak głupi? - zapytał spokojnie Johnny.-Głupi, że ukryłeś tutaj ciało.Głupi, że powiedziałeś swojemu ad-wokatowi.Głupi, głupi, głupi.Barry zamrugał szybciej oczami i zmienił nieco pozycję.Pokiwałzgodnie głową, pełen skruchy.- Potrzebuję pomocy - rzekł.- Oczywiście, że potrzebujesz pomocy.Zrobiłeś bardzo głupiąrzecz, a teraz chcesz, żeby ktoś wyciągnął cię z tarapatów.- Myślę, że ta sprawa dotyczy nas wszystkich.W oczach Johnny'ego błysnął gniew, ale stary wyga umiał sięopanować.Nigdy nie tracił kontroli nad sobą.- Doprawdy? Czy to groźba, Barry? Przychodzisz do mnie poomoc i zaczynasz mi grozić? Czy też zamierzasz sobie pogadać?miało, chłopcze.Jeżeli cię skażą, zabierzesz tajemnicę do grobu.- To prawda, ale wiesz, wolałbym nie być skazany.Wciąż mamydeszcze czas.- Jesteś idiotą, Barry.Zawsze ci to powtarzam.- Też tak myślę.- Tropiłeś człowieka całymi tygodniami.Zaczaiłeś się na niegoprzed brudnym małym burdelem.Wystarczyłoby, żebyś uderzył go~v głowę, potem poczęstował kulą, oczyścił kieszenie i zostawił gdzieśr pobliżu.Gliny sądziłyby, że zrobił to jakiś tani morderca.Niktnigdy nie podejrzewałby ciebie.Ale nie, Barry, ty byłeś tak głupi, żewydawało ci się to za proste.Ostrze znowu zmienił pozycję i patrzył w podłogę.Johnny, nie spuszczając z niego wzroku, odwinął cygaro.- Odpowiedz powoli na moje pytania, okay? Nie chcę wiedziećyt wiele, rozumiesz?- Tak.- Czy ciało jest nadal w mieście?Tak.Wuj odciął koniuszek cygara i oblizał je.Potrząsnął z obrzydzeniemiwą.- Co za głupota.Łatwo się do niego dostać?- Tak.Czy federalni byli blisko niego?Nie sądzę.- Czy jest pod ziemią?- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]