[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Spodziewałam się ciebie wczoraj - mówiła Alienor do Alessana.- Czekałam pięknie ubrana dla ciebie, lecz ty się nie pojawiłeś.- Całe szczęście - mruknął z uśmiechem Alessan.- Gdy­bym cię ujrzał jeszcze piękniejszą, niż jesteś dzisiaj, mógłbym nie znaleźć w sobie dość siły, by odjechać.Uśmiechnęła się figlarnie i zwróciła do pozostałych:- Widzicie, jak on mnie dręczy? Jest tutaj niecały kwadrans i już mówi o odjeździe.Czy zasługuję na takiego przyjaciela?Tak się złożyło, że pytanie to zadała bezpośrednio Devinowi.Zaschło mu w gardle.Jej spojrzenie zakłócało uporządko­wany przepływ poleceń z jego mózgu do języka.Spróbował się uśmiechnąć, podejrzewając, że tak powstały grymas plasuje się gdzieś między głupkowatym a idiotycznym wyrazem twa­rzy.Wina, pomyślał z rozpaczą Devin.Zdecydowanie potrzebo­wał kieliszka z jakąś skuteczną zawartością.Jakby kierowani wyczuciem czasu subtelniejszym od wszel­kich czarów, pojawili się trzej służący w błękitnej liberii.Każ­dy z nich niósł tacę z siedmioma kielichami.Devin zauważył, że na dwóch tacach wino jest czerwone, prawie na pewno certando.Wino w trzecim zestawie kielichów było błękitne.Devin odwrócił się do Alessana.Książę patrzył na Alienor, jego spojrzenie wyrażało coś bardzo osobistego; mówiło o czymś, co łączyło ich dawno w przeszłości.Na chwilę zmieni­ła się jej mina i zachowanie, jakby przestała snuć czar uwo­dzicielskich pajęczyn.Devinowi, który był teraz o wiele bardziej spostrzegawczym człowiekiem niż pół roku temu, wyda­wało się, że dostrzegł w jej oczach cień smutku.A potem Alienor odezwała się i Devin nabrał co do tego smutku pewności.W nieuchwytny sposób uspokoiło go to i zła­godziło nastrój, jaki zapanował w pokoju.- Nie jest to coś, o czym potrafiłabym zapomnieć - powie­działa cicho do Alessana, gestem wskazując błękitne wino.- Ani ja, skoro tutaj się to zaczęło - odparł.Przez chwilę milczała z opuszczonymi oczyma.Po chwili na­strój minął.Kiedy Alienor podniosła wzrok, jej oczy znów lśniły.- Mam dla ciebie zwykłą porcję listów, ale jeden z nich przy­szedł bardzo niedawno - rzekła.- Przywiózł go dwa dni temu bardzo młody kapłan Eanny, który przez cały czas strasznie się mnie bał.Nie chciał nawet zostać na noc, chociaż przybył dopiero o zachodzie słońca.Sądząc po pośpiechu, z jakim od­jeżdżał, musiał się obawiać, że gdyby przyjął zaproszenie na kolację, na pewno zdarłabym z niego szaty.- A zrobiłabyś to? - zapytał z szelmowskim uśmiechem Alessan.Alienor skrzywiła się.- Raczej nie.Ci od Eanny rzadko są warci zachodu.Co praw­da, ten był ładniutki.Właściwie jak się zastanowić, to prawie tak ładny jak Baerd.Baerd, zupełnie nie zmieszany, tylko się uśmiechnął.Alie­nor patrzyła na niego kokieteryjnie.A więc on też, zauważył Devin.Była to wymiana spojrzeń mówiąca o sprawach, które łączyły ich dawno temu.Devin poczuł się nagle bardzo młody i zagubiony.- Skąd jest ta nowa wiadomość? - zapytał Alessan.Alienor zawahała się.- Z Zachodu - powiedziała tylko tyle i pytająco zerknęła na pozostałych.Alessan zauważył jej spojrzenie.- Możesz mówić swobodnie.Wszystkim tu ufam.- Postarał się nawet nie spojrzeć na Erleina.Devin natomiast popatrzył na niego, ale jeśli spodziewał się po czarodzieju jakiejś reakcji, to się rozczarował.Alienor gestem odprawiła służących.Stary zarządca dworu wyszedł już przedtem, żeby zająć się przygotowaniem pokoi dla gości.Kiedy zostali sami, Alienor podeszła do stojącego przy jednym z czterech kominków sekretarzyka, wyjęła z szu­flady zapieczętowaną kopertę i podała ją Alessanowi.- Jest od samego Danoleona - rzekła.- Z twojej prowincji, której nazwy nie potrafię jeszcze usłyszeć ani wypowiedzieć.Tego Devin zupełnie się nie spodziewał.- Wybaczcie - powiedział Alessan.Podszedł szybko do naj­bliższego kominka, rozdzierając po drodze kopertę.Alienor pil­nie zajęła się serwowaniem czerwonego wina.Devin pociągnął długi łyk.Potem zauważył, że Baerd nie tknął swego kielicha i że wpatruje się w stojącego po drugiej stronie pokoju Alessa­na.Devin też na niego spojrzał.Książę skończył czytać i znie­ruchomiał, wpatrzony w trzaskający ogień.- Alessanie? - odezwał się Baerd.Na dźwięk tego słowa Alienor szybko się odwróciła.Alessan nie poruszył się i sprawiał wrażenie, jakby nawet nie usłyszał.- Alessanie? - powtórzył Baerd z niepokojem.- Co się stało?Książę Tigany powoli odwrócił się od ognia i spojrzał na nich.A może nie na nich, poprawił się w duchu Devin.Na Baerda.Jego twarz wydawała się zimna i ponura.Lód jest dobry, kiedy coś się kończy, pomyślał mimowolnie Devin.- Obawiam się, że list rzeczywiście jest od Danoleona.Z Sanktuarium.- Alessan mówił bezbarwnym tonem.- Moja matka jest umierająca.Jutro będę musiał wyruszyć do domu.Beard zbladł tak mocno jak Alessan.- A spotkanie? - zapytał.- A jutrzejsze spotkanie?- To najpierw - odparł Alessan.- Potem, cokolwiek się zda­rzy, muszę jechać do domu.Stukanie do drzwi komnaty Devina późną nocą zaskoczyło go.Nie spał.- Chwileczkę - zawołał cicho i szybko włożył spodnie.Przez głowę wciągnął luźną koszulę i podszedł do drzwi w samych tylko pończochach, krzywiąc się z zimna, kiedy musiał zejść z dywanu na kamienną posadzkę.Otworzył drzwi, mając wło­sy w nieładzie i czując się ogólnie bardzo kiepsko.W korytarzu stała sama Alienor, trzymając pojedynczą świe­cę, która rzucała na ściany dziwaczne, rozchwiane cienie.- Chodź - rzekła tylko tyle.Nie uśmiechała się, a zza pło­mienia Devin nie widział jej oczu.Miała na sobie kremową szatę oblamowaną futrem.Była ona spięta pod szyją, lecz Devin dostrzegł pod nią wypukłość piersi.Rozpuszczone włosy Alienor spadały na jej ramiona i plecy czarną kaskadą.Devin zawahał się, czując ponownie suchość w ustach i kom­pletną pustkę w głowie.Uniósł rękę, żeby przygładzić bezna­dziejnie splątane włosy.Potrząsnęła głową.- Zostaw tak, jak są - powiedziała.Podniosła wolną dłoń z długimi, ciemnymi paznokciami i przeciągnęła nią po jego brązowych kędziorach.- Zostaw - powtórzyła i odwróciła się.Poszedł za nią.Za nią, za pojedynczą świecą i szumem swej wzburzonej krwi; szli najpierw długim, a potem krótszym ko­rytarzem, przez skręcającą amfiladę pustych komnat repre­zentacyjnych, a potem w górę kręconymi schodami.U ich szczytu zza otwartych drzwi wylewało się pomarańczowe świat­ło.Devin przekroczył te drzwi, idąc za panią na zamku Borso.Zdążył zauważyć trzaskający na kominku ogień, kosztowne gobeliny o skomplikowanych wzorach wiszące na ścianach, mnogość grubych dywanów na posadzce i szerokie łoże z bal­dachimem, zarzucone poduszkami wszystkich kolorów i wiel­kości.Leżący przy kominku smukły, szary pies myśliwski spoj­rzał na Devina, lecz się nie podniósł.Alienor postawiła świecę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl